Artykuły

Walkirie i heroiny

"Lilla Weneda" Juliusza Słowackiego w reż. Grzegorza Wiśniewskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Ewa Konstancja Bułhak, członkini VII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

"Lilla Weneda" Juliusza Słowackiego w reż. Grzegorza Wiśniewskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Ewa Konstancja Bułhak, członkini  VII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.


Lilla Weneda w Teatrze Wybrzeże to pozycja obowiązkowa. Reżyser przedstawienia Grzegorz Wiśniewski buduje przed nami świat Słowackiego do bólu wiernie i dotkliwie. Scena po scenie wchodzimy w historię dwóch zwaśnionych plemion: Wenedów i Lechitów. Odległych niczym Wikingowie i Celtowie, a jednocześnie dziwnie bliskich.


Jest w tym spektaklu przemoc i okrucieństwo, a sceny są prowadzone bardzo realistycznie. Mają poruszać. Celowo wybrana jest Kameralna Scena Teatru Wybrzeże. Mniejsza przestrzeń daje poczucie bliskości i zwielokrotnione wrażenie strachu i niewygody. Ten świat jest duszny, powietrze chore i zatrute. Przesycony okrucieństwem i brutalnością ludzi, którzy kierując się własnym interesem nie zawahają się zgładzić bliźniego. Nie ma w tym świecie szans na ucieczkę. Nie ma nadziei na szczęśliwe zakończenie. Tragedia jest nieuchronna, o czym nieustannie wieszczy nam Roza Weneda (świetna w tej roli Sylwia Góra). Pozbawiona złudzeń, przepowiadająca chaos i destrukcję. Precyzyjnie burząc i niszcząc, sami jesteśmy sprawcami zagłady tego świata. Prowadząc bezsensowne wojny, nie potrafimy stanąć ponad, porozumieć się.


Fantastyczna scenografia, kostiumy i światło Mirka Kaczmarka oraz muzyka Rafała Ryterskiego sprawiają, że wchodzisz w ten niepokojący świat i stajesz się jego niemym podglądaczem. Niektóre sceny przypominają kadry przejmujących skandynawskich seriali: Most nad Sundem, Forbrydelsen czy Jordskott. Tu nie możesz się czuć bezpiecznie. Wszędzie towarzyszy ci lęk, ciągłe poczucie zagrożenia i lepkość ciężkiego powietrza.


Każdy w tym spektaklu zostaje zapisany, utrwalony na taśmie wideo bądź wywołany jak zdjęcie z aparatu. Klisze, zdjęcia, kroniki momentów i chwil. Uchwyconego bólu, strachu, historii… To nie jest świat Słowackiego czy Wiśniewskiego… To twój świat. Cierpienia z ulic Gdańska, Warszawy, Mińska czy Moskwy… To my przez lata powodowani chęcią bycia ponad. Bez przebaczenia i odpuszczenia win. Mściwi do bólu, bo ktoś myśli inaczej. Tacy jesteśmy i Wiśniewski głośno nam o tym mówi. Zło staje się koniecznością. Jedna śmierć niesie za sobą kolejne ofiary.


Kobiety dają temu przedstawieniu siłę i sprawczość. Reżyser świadomie kreuje je na portrety. Każda inna, jak paleta barw – powodowane emocjami i gotowe na wszystko. Dla mnie są głównymi bohaterkami tego spektaklu. Lilla Weneda – Magdalena Gorzelańczyk. Roza Weneda – Sylwia Góra. Gwinona – Katarzyna Dałek. Wspaniałe!


Niezwykłość granych przez aktorki kobiet sprawia, że postrzegamy je jako istoty z pogranicza świata boskiego i ludzkiego, wolne od słabości śmiertelników. Silne i zdeterminowane. Współczesne walkirie i heroiny.


Figura Czarnej Madonny niesiona na plecach przez Derwida (Krzysztof Matuszewski) jest niemą bohaterką przedstawienia. Harfa – cudowny rekwizyt, symbol mocy i zwycięstwa. Wenedowie wierzą, że ten przedmiot ma wielką siłę, w niej bowiem mieszka potężny duch, który za pomocą potęgi muzyki uwolni wenedzki naród spod jarzma lechickich oprawców. Jak w celtyckich wierzeniach – uchroni przed niebezpieczeństwem.


„Dębowe wieńce na czołach,
A w ręku harfy złociste;
W piersiach serca bursztynowe,
Jak słońca złote i czyste.
A w ustach pieśni grobowe,
Co budzą narodów lwy:
To są harfiarze! To wy!”


Znowu dziwnie bliskie, przywołujące obrazy naszej rzeczywistości. Wydarzenia, fakty z ekranów smartfonów i serwisów informacyjnych. To nie są królowe, wróżki, bezbronne, niewinne i zranione „lilije”. To studentki, matki, szefowe firm, kasjerki i pielęgniarki, które nie chcą dłużej milczeć. Będą krzyczeć i walczyć. Burzyć mit i stereotyp wpajany nam przez lata.


„Ja braci moich, ojca mego zbawię.
O, błogosław ty mi, siostro moja.
Ty smutna, byłaś mi wesołej matką.
I wy mi starzy ludzie błogosławcie,
Ale nie proście Boga o nic dla mnie,
Tylko o rozum i przebiegłe serce,
Abym zbawiła tych, co są w kajdanach.
O, bądźcie zdrowi, nie troszczcie się o mnie,
Za mną jest każdy kwiat i każdy gołąb…”

Wielkie brawa dla całej ekipy aktorskiej spektaklu. Nie ma tu jednej fałszywej nuty – tekst Słowackiego, wspaniale interpretowany, brzmi naturalnie i jest żywym przykładem, że jeśli wiesz, o czym robisz spektakl, a aktorzy wiedzą, co grać, Lilla Weneda zostaje odkryta na nowo.


Ponad wszystkimi teatralnymi kryteriami dotyczącymi oglądanego spektaklu, jako aktorka zawsze i nieustająco mam jedno pytanie: czy im (ekipie) zazdroszczę i czy bym chciała jako oni?
Zazdroszczę i chciałabym.

Juliusz Słowacki, Lilla Weneda, reż. Grzegorz Wiśniewski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku, Scena Kameralna w Sopocie, prem. 26 lutego 2021.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji