Artykuły

Niezaspokojony apetyt na życie

- Myślę, że świat daje sobie radę bez nas, aktorów. Aczkolwiek to, co mówił Gustaw Holoubek, że teatr służy uszlachetnianiu człowieka, jest dla mnie zawsze aktualne - mówi aktor i reżyser ANDRZEJ SEWERYN.

Opanowany, punktualny, precyzyjny, pracowity. Budzący respekt swoim życiorysem i dobrymi manierami. Do twarzy mu w koloratce, w dobrze skrojonym garniturze, ale i w bawełnianym T-shircie. Ujmujący jako aktor i mężczyzna, inni na jego miejscu odpuściliby, odcinali kupony od nazwiska. A on dalej idzie do przodu, debiutując teraz w roli reżysera filmu. Andrzej Seweryn ma niezaspokojony apetyt na życie.

GALA: 60 lat to trudny wiek dla mężczyzny?

ANDRZEJ SEWERYN: Nie czuję się źle.

GALA: Dobrze panu w swoim ciele?

A.S.: Tak, choć wolałbym być nieco szczupejszy.

GALA: Wydaje się panu nadal, że wszystko może?

A.S.: W chwilach, kiedy wydaje mi się, że wszystko mogę, nic mi się nie udaje. Mam wadę: robię zbyt wiele rzeczy naraz. Doskonale zdaję sobie sprawę z upływu czasu mimo niezwykłych ambicji, które mną powodują, na przykład bez popołudniowej drzemki trudno mi funkcjonować. Ale nie wiem. Czy to kwestia wieku? Kiedy kończyłem próby w teatrze o 14.00, to o 14.10 jechałem do mamy na Żoliborz na obiad, a o 15 przyjeżdżałem do telewizji i zasypiałem w studiu.

GALA: Podoba się pan sobie?

A.S.: Jeśli powiem, że nie, nikt nie uwierzy.

GALA: Dorósł pan jako mężczyzna?

A.S.: Na pewno nie miałem czasu na tak zwaną smugę cienia, bo rozwodziłem się kilkakrotnie. Kiedy mężczyzna żyje tylko z jedną kobietą, to ta smuga jest wyraźniejsza. W tej chwili jestem na tyle dojrzały, że lepiej rozumiem kobiety. Nie jak ten szczeniak sprzed kilkudziesięciu lat.

GALA: Czy przeżycie kilkunastu lat z jedną kobietą jest trudniejsze od przygotowania się do roli Don Juana?

A.S.: Oczywiście. Granie Don Juana jest tylko teatrem. Bycie z kobietą to prawdziwe życie. Nie jest jeszcze tak, i to na szczęście, że mieszam teatr z życiem.

GALA: Czy żona, dzieci, przyjaciele nie bywają pańskimi widzami?

A.S.: Każdemu z nas zdarza się w życiu granie ról. Granie prezydenta kraju to dopiero rola! Czy choćby barmana, który nas teraz obserwuje. Jego gesty są częścią zawodu, który uprawia. Gombrowicz mówił o tym pięknie. Jesteśmy niewolnikami pewnych form, ale te formy jednocześnie dają nam poczucie bezpieczeństwa. Zdarzało mi się przyjmowanie masek tak w życiu rodzinnym, jak i zawodowym.

GALA: A rola ojca? Jak pan się w niej czuł?

A.S.: Zawsze byłem szczęśliwy, kiedy moje dzieci rodziły się. Kiedy na świecie pojawiła się córka Marysia, moje pierwsze dziecko, miałem 29 lat i z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się śmieszne to, że wówczas powiedziałem: "Dorosłem do tego, żeby mieć dzieci". Kiedyś przed jednym z przedstawień moja koleżanka Marina chodziła spięta, powtarzając wciąż: "Czuję, że nie stanę na wysokości zadania". Wtedy odpowiedziałem jej: "Nie niepokój się, trzeba to zaakceptować, gdyż nigdy nie staje się na wysokości zadania, choćby nic wiem. jak się chciało". Kiedy myślę o moim życiu, wielokrotnie zadaję sobie pytanie, czy stanąłem na wysokości zadania. I czuję niedosyt. Moje dzieci wiedzą, że nie jestem doskonały. Jednego jestem jednak pewien: rozumieją mnie.

GALA: Nie budował pan wieży z klocków. Nie zbijał karmników. Nie jeździł na sankach.

A.S.: Zdarzało się, ale mój zawód mnie ograniczał. Jak tu uprawiać życie rodzinne, jeśli gra się w piątek wieczorem, sobotę i niedzielę? Duże znaczenie miały też pieniądze. Nigdy nie należałem do ludzi bogatych. Moje życie we Francji nie było najłatwiejsze. Jedno z pierwszych pytań, jakie dziennikarze zadawali mi w 1989 roku, kiedy przyjechałem do Polski, to: "Jakim samochodem pan jeździ?". Rozczarowywałem, mówiąc, że garbusem. Nie jestem ucieleśnieniem mitu o aktorze, który jeździ limuzyną i mieszka w willi. Teraz jeżdżę volkswagenem polo, bo jego naprawa jest tańsza niż naprawa mercedesa. A poza tym, gdzie zaparkowałbym mercedesa w Paryżu? Mam z czego żyć spokojnie. ale człowiek, który pracuje tak intensywnie, powinien być lepiej wynagradzany.

GALA: Pan poświęca swoje życie sztuce?

A.S.: Błagam, jeśli przeczytają, że Andrzej Seweryn poświęcił swoje życie sztuce, to mnie zabiją!

GALA: Kto?

A.S.: Przecież to brzmi pompatycznie.

GALA: Myślałam, że nie stroni pan od pompatyczności.

A.S.: O to trzeba spytać kobiety, z którymi miałem przyjemność być intensywnie. Zdziwiłaby się pani.

GALA: O kobiety chętnie spytam później, a wracając do tematu.

A.S.: To prawda, że swojego czasu byłem prowokatorem, mówiąc w prasie o misji aktorskiej. Ale nie jestem jakimś nawiedzonym kaznodzieją!

GALA: Czy widzi pan, kto panu schlebia szczerze, a kto fałszywie?

A.S.: Obserwowanie po premierze oczu ludzi, których się zna, jest czymś zabawnym. Chyba wiem, czy uśmiech jest szczery, czy ironiczny. Nauczyłem się ostrożności. GALA: Kiedy chwalono się panem, naszym Polakiem, który zrobił karierę za granicą, co pan czuł?

A.S.: Krępowało mnie, że ktoś mnie jakoś wyjątkowo docenia. Jestem co prawda osoba z odznaczeniami państwowymi polskimi i francuskimi, ale nigdy nie korzystałem z żadnych przywilejów. Nigdy nie byłem u władzy. Nie podjąłem się chociażby dwóch poważnych propozycji, objęcia stanowisk dyrektora Teatru Starego w Krakowie i Narodowego w Warszawie. Jestem też tylko jednym z wielu Polaków pracujących za granicą. Moja odmienność polega na tym, że ja tam mieszkam. Francja nie jest dla mnie hotelem, jest domem.

GALA: Z drugiej strony są i tacy, którzy próbowali pana pracę i karierę oceniać bez zachwytów?

A.S.: Wiem o tym. Mają do tego prawo. Jest mi przykro, ale nie robię z tego dramatu. Kiedy grałem w "Mahabharacie" Petera Brooka, które wydawało mi sic spektaklem pięknym, ważnym, przełomowym, spotykałem się z powściągliwymi reakcjami, zarówno kolegów z Polski, jak i na przykład krytyki amerykańskiej.

GALA: Przede wszystkim zarzucano panu zawsze wielką nieskromność.

A.S.: Skromny człowiek to ten, który nie podkreśla swoich osiągnięć, nie czuje się pępkiem świata. Prawda? Nie sądzę, abym był nieskromny. Często w ocenianiu ludzi staramy się opisać ich tak, żeby nam było lepiej i łatwiej. Mnie się też to zdarza. Robienie ze mnie czegokolwiek jest uproszczeniem, ponieważ jestem mieszaniną wszystkiego.

GALA: Jest pan skupiony na sobie?

A.S.: Jak każdy.

GALA: Słowo "kabotyn" sprawia panu przykrość?

A.S.: Tak. I zaskakuje mnie. Ten odbiór wynika pewnie z emfazy, z jaką się czasami wyrażam.

GALA: Pamięta pan, jakie miał wyobrażenie o aktorstwie, kiedy zaczynał pracę?

A.S.: Poszedłem do tego zawodu po to, aby zmieniać świat. Wydawało mi się to możliwe. Kiedyś napisałem list do Gustawa Holoubka, po jego roli Płatonowa w Teatrze Dramatycznym: "Proszę Pana. Dziękuję Panu za wspaniałą rolę, dziękuję za to, że pomaga mi Pan żyć". Po wielu, wielu latach pracy zdarza mi się pracować w przedsięwzięciach, które mówią o tym, o czym ten młody człowiek myślał, ale dziś mam już mniej złudzeń. Myślę, że świat daje sobie radę bez nas, aktorów. Aczkolwiek to, co mówił Gustaw Holoubek, że teatr służy uszlachetnianiu człowieka, jest dla mnie zawsze aktualne.

GALA: Czy pan śledzi karierę aktorską swojej córki?

A.S.: Tak.

GALA: Zależy jej na pańskiej ocenie?

A.S.: Wiem, że to dla niej ważne. Jesteśmy bezinteresownymi przyjaciółmi w zawodzie. To niezwykle rzadka sytuacja. Ona też recenzuje mnie. To nie jest wyłącznie dialog mistrza z uczniem.

GALA: Pański syn z trzeciego małżeństwa, Jan, zagrał w "Kto nigdy nie żył" młodego zakonnika. Talent jest dziedziczny? -

A.S.: Nie wiem. Myślę, że przebywanie w świecie aktorskim jakoś wpływa na dzieci. Nawet w postawie, która może być negacja sztuki. Jan pracował na planie przy monitorze, a ponieważ brakowało statystów, więc wykorzystałem jego obecność. GALA: Czy w sensie artystycznym próbuje pan usynowić teraz Michała Żebrowskiego?

A.S.: Nie. Choć może jest coś, czego sobie nie uzmysławiam. Może realizuje jakieś marzenia, diabli wiedza. Szanuję go i chciałbym pewnie w jakimś sensie uczynić, aby Michał był jeszcze większym aktorem.

GALA: Dlaczego akurat on?

A.S.: Przypadek. To nie było tak, że wybrałem sobie akurat Michała i powiedziałem: tego stworzę! Bzdura! Jest wielu utalentowanych, młodych aktorów w Polsce. Tak się stało, ze pracowaliśmy razem przy "Panu Tadeuszu", a potem reżyserowałem go w telewizji i Teatrze Narodowym.

GALA: Widzi pan w nim siebie sprzed kilkudziesięciu lat?

A.S.: Jest taka scena w "Kto nigdy nie żył". Michał stoi w łazience przed lustrem i słyszy glos matki. Odwraca się i nagle widzę Andrzeja Seweryna sprzed 35 lat.

GALA: Pan zawsze mówił, że potrzebował mistrzów, szukał autorytetów. Dobrze czuł się w otoczeniu, w którym istniała hierarchia. Pierwszym mistrzem był ojciec?

A.S.: Przekazał mi etos pracy. On, dyrektor Fabryki Samochodów Dostawczych w Nysie. Nyski - to był mój ojciec. W latach 70. spieraliśmy się na tematy polityczne, ale pod koniec lat 80. ponownie spotkaliśmy się. Zrozumieliśmy. Brak jego bliskości uczynił ze mnie człowieka poszukującego ojców gdzie indziej.

GALA: Czy czuje pan teraz, że może być już mistrzem dla innych?

A.S.: Dla tych, którzy mają na to ochotę. Chciałbym być starszym kolegą, który ma coś do przekazania.

GALA: Kiedy pan poczuł, że przeszedł na drugą stronę?

A.S.: Po śmierci Aleksandra Bardiniego i Janusza Warmińskiego, dyrektora teatru Ateneum. Zdałem sobie sprawę, że czas na to, żeby zostać mistrzem dla siebie samego.

GALA: Czuje się pan spełniony?

A.S.: Są chwile spełnienia, ale potem, nawet jeśli spełnienie jest autentyczne, chce się więcej. Jak w miłości. Stan spełnienia nie jest stanem permanentnym.

GALA: Porozmawiajmy wreszcie o miłości.

A.S.: Miłość wydaje się ludziom, szczególnie młodym, czymś bardzo pozytywnym. Tymczasem tak nie jest. Zdarza się, że jest to najgorsze, co może nas spotkać. Szekspir napisał w "Śnie nocy letniej" o tym, jakimi stajemy się kretynami, bezrozumnymi szaleńcami, kiedy dotyka nas miłość.

GALA: A mówią, że ten, kto potrafi kochać, jest lepszym człowiekiem.

A.S.: Czy czytała pani ostatnio o śmierci licealistki, którą zabił chłopak z miłości? Przyszedł na rozpoczęcie roku i wbił jej nóż w piersi. Bo ją kochał, a ona go odrzuciła. Nie szanuję miłości, w której kochając kogoś, myśli się o sobie.

GALA.: Nie bywał pan egoistą w miłości?

A.S.: Ależ bywałem! Jestem ostatnim, z którego można brać przykład w tej dziedzinie. Bywałem żałosny.

GALA: Co łączyło pana kobiety?

A.S.: Sformułowanie "moje kobiety" nie podoba mi się. bo oznaczałoby moja przewagę czy wręcz władzę nad kobietami. Brzmi tak, jakbym przyzwalał komuś być obok siebie. Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, co łączyło kobiety, które były tak miłe, że akceptowały moją obecność przy nich w sposób bardzo intensywny, to powiedziałbym, że ich siła charakteru. Sposób, w jaki o tym mówię, już świadczy o tym, jakimi były kobietami.

GALA: Niedającymi się zdominować?

A.S.: Tak. Tutaj raczej stykały się ze sobą dwie silne osobowości. To chwilami było bardzo twórcze, a chwilami destrukcyjne. Na pewno były to piękne kobiety. Niedawno nawet oglądałem zdjęcia z mojego pierwszego ślubu. Piękna z nas była para!

GALA: Co musiało się zdarzyć, że ze swoją ostatnią żoną jesteście razem już kilkanaście lat?

A.S.: Oboje jesteśmy dorośli. Naprawdę.

GALA: Jak żona radzi sobie z tym, że pan poświęca się pracy?

A.S.: Rozumie to.

GALA: Jak wygląda konfrontacja różnych kultur w małżeństwie? Mirelle jest Libanką.

A.S.: Nie jest tak dramatyczna, jak można by podejrzewać, gdyż Mirelle jest chrześcijanką z Kościoła greckokatolickiego. Różnice przejawiają się na przykład w sposobie mówienia. Ona mówi intensywnie. Kiedy rozmawiam z Libańczykami, odnoszę wrażenie, że oni cały czas się denerwują, wręcz kłócą. Zdarza się, ze syn zwraca mi uwagę: "Tata, daj spokój, przecież oni tylko rozmawiają".

GALA: Dotknęła was lipcowa wojna?

A.S.: Kiedy wybuchła, Mirelle i Maximilien (najmłodszy syn - przyp.red.) byli w Libanie.

Po zbombardowaniu Bejrutu uciekli w góry, potem przedostali się z powrotem do ambasady i na statek. Czekałem na nich w Paryżu.

GALA: Jak pana mama radzi sobie z pana sukcesem?

A.S.: Mama jest moim bezwarunkowym kibicem. Kiedyś pracowała w Teatrze Polskim jako garderobiana i w pewnym sensie jest częścią aktorskiego świata. Jednak kiedy podjąłem decyzję o wyborze zawodu, w skrytości ducha myślała, ze zrobiłem nie najlepiej. Wolała, abym był inżynierem czy budowniczym statków. Mama jest osoba trzeźwo patrzącą na życie. Jej zdaniem sukces jest ważny, ale ma świadomość też jego kruchości. Klęska stale czyha na nas. Tak jak śmierć. Mama zawsze mówiła: "Szanuj innych, będą ciebie szanowali". I ja się tego trzymam.

GALA: Co pan jej zawdzięcza?

A.S.: Miłość. Zawsze ją czułem.

GALA: Pana życie czyta się jak podręcznik powojennej historii Polski. Jako dzieciak był pan w drużynach walterowskich, potem sympatyzował z opozycją, aby po stanie wojennym dokonać trudnego wyboru o pozostaniu za granicą.

A.S.: Zawsze mówię moim dzieciom: "Wasz ojciec miał. ma ciekawe życie". Jednak brakuje kilku rzeczy. Są jakieś puste strony.

GALA: Jakie?

A.S.: Wykształcenie. Za mało przeczytałem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co podczas studiów mówił Jan Swiderski: "Czytajcie jak najwięcej, bo później nie będziecie mieli czasu". Brak mi pewnych lektur. Studia, które skończyłem, były pożyteczne, ale w moim przekonaniu niepełne. To jest pierwsza pusta strona. Druga to stan wojenny. Mnie nie było w Polsce. Nie mam tego w życiorysie. Również bojkotu radia i telewizji. nawet okresu budowania Solidarności, choć jeździłem do stoczni w sierpniu '80, wożąc jakieś wiadomości. Dzień po rejestracji Solidarności wyjechałem do Francji.

GALA: Jest pan łakomy na życie?

A.S.: Tak. Zdecydowałem się na debiut w wieku 60 lat! Żyj intensywnie, bo inaczej nie umrzesz. Trzeba być wartym śmierci, trzeba dojrzeć do śmierci. Trzeba napracować się, żeby naprawdę umrzeć i żeby naprawdę żyć. "Kto nigdy nie żył, nigdy nie umiera, nic nie utraci ten, co nie miał nic, ten, kto nie kocha, nie wie, co tęsknota, nie wie, co gorycz, kto bez marzeń śni" (Paladas sprzed 2 tys. lat). To cytat z mojego filmu.

GALA: Chciał pan się sprawdzić w nowej roli? Wymyślił sobie: a teraz będę reżyserował filmy?

A.S.: To nie ja sobie wymyśliłem. Ku temu szło, że tak powiem. Poczułem, ze mogę podołać trudom tego zawodu, w dodatku zaufali mi ludzie. Wydawało mi się, że historia, jaką mam opowiedzieć, jest ważna. Ja w ogóle rzadko decyduję sam za siebie. Zawsze to okoliczności układały sic w ten sposób, ze byłem pchnięty przez los do podjęcia decyzji. Przykład Comedie Francaise. Po tym jak Spielberg obsadził w roli Schindlera Liama Neesona, a nie mnie, zadzwonił Jacques Lassalle z propozycją roli Don Juana w Comedie Francaise.

GALA: Wierzy pan w przeznaczenie? Człowiek, o którym mówi się, że jest tytanem pracy?

A.S.: Jeżeli wiara w przeznaczenie zwalnia nas od wysiłku doskonalenia się, to nic wierzę. Nie jestem obojętny i nie mówię: "Moje drogie przeznaczenie, rób ze mną. co chcesz".

GALA: Czy pan patrzy do przodu, czy już odwraca się częściej do tyłu?

A.S.: Ciągle widzę pasjonujące zadania przede mną. Nie mam czasu przysiąśc sobie i patrzeć, co to się stało w moim życiu i niech mi płacą za to, że istnieję. Zresztą to nie leży w mojej naturze. Czuję się jak chłopski wóz, który jedzie przez te wszystkie lata i na który różni ludzie podczas tej podróży wrzucają bagaże. Czuję, ze ten wóz jest pełny dzisiaj, ale nie przepełniony.

GALA: Można tam jeszcze coś dorzucić?

A.S.: O tak! Ci, którym wydaje się, że do ich wozu nie można juz nic dołożyć, są źle poinformowani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji