Artykuły

Ni pies, ni wydra

"Giovanni" w reż. Grzegorza Jarzyny TR Warszawa w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Miało być obalenie mitu Don Juana, tymczasem nastąpiło przede wszystkim obalenie mitu Grzegorza Jarzyny. Reżyser porwał się na próbę jak gdyby stworzenia nowej estetyki, nowego języka teatru mającego niby funkcjonować w tzw. międzygatunkowej przestrzeni. A co wyszło? Jest takie ludowe powiedzenie: ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra. Pożenienie ze sobą w jednym przedstawieniu dwóch gatunków, czyli opery i sztuki dramatycznej, w wydaniu Jarzynowym okazało się mezaliansem. Oczywiście, mezaliansem dla opery. Ponadto próba opanowania przestrzeni estetycznej między operą a sztuką dramatyczną nie jest przecież niczym nowym. Jarzyna nie odkrywa Ameryki, dość wymienić tu słynnego Roberta Wilsona, artystę "buszującego" w tej właśnie przestrzeni od kilkudziesięciu lat. W odróżnieniu od Jarzyny - z powodzeniem.

Tak więc w zakresie estetyki pan Jarzyna poniósł porażkę. Podobnie zresztą jak w zakresie reinterpretacji mitu Don Juana - Giovanniego. Rzecz jest bowiem naciągana, sztuczna i nieumotywowana. Bo samo tylko umieszczenie głównego bohatera we współczesnej rzeczywistości - co wyraźnie podkreśla scenografia - i pozostawienie go niezmiennym, właściwie nijakim przez cały przebieg zdarzeń to za mało jak na reinterpretację jednego z najsilniej przecież funkcjonujących mitów na świecie.

A jest tak: Grzegorz Jarzyna wziął dwa znakomite dzieła, w tym jedno arcydzieło, czyli operę Mozarta "Don Giovanni" i sztukę Moliera "Don Juan". Wymieszawszy libretto Lorenza da Ponte ze sztuką Moliera, dokonał adaptacji, w wyniku której aktorzy mówią tekstem nie tylko Molierowsko-Jarzynowym, ale i słowami arii. Ponadto reżyser wykorzystał w przedstawieniu kilka arii śpiewanych przez solistów Teatru Wielkiego, ale nie na scenie, lecz z playbacku. Ażeby było zabawniej, aktorzy nauczyli się niemal doskonale imitować śpiewających solistów, otwierają więc i zamykają usta zgodnie z tym, co widzowie słyszą z głośników. A z głośników widzowie słyszą także nagranie muzyki Mozarta w wykonaniu Orkiestry Opery Narodowej. I to są jedyne, prawdziwie piękne chwile w tym przedstawieniu. Trzeba tylko zamknąć oczy. Muzyka Mozarta jest tak doskonała i silna, że potrafi obronić się w każdej sytuacji, nawet gdy zderzy się ją z dyskotekowymi rytmami pop, jak zrobił to Grzegorz Jarzyna.

Rzecz dzieje się współcześnie, a widomym znakiem owej współczesności jest hotel z rozmaitymi klubami, salami balowymi, etc. To tu rozgrywa się akcja, tu, w ekskluzywnym apartamencie, odbywa się "prywatka" (czyli po dzisiejszemu impreza) u Giovanniego. Naturalnie nie może braknąć rozmaitych atrakcji, w przeciwnym razie towarzystwo zanudziłoby się. Choć i tak nuda maluje się na twarzy Andrzeja Chyry jako tytułowego bohatera. Ale nie tylko na jego twarzy, dość spojrzeć na widownię, po mniej więcej godzinie trwania tej Jarzynowej "imprezy" ziewanie i rozglądanie się widzów po sali można odczytać jako przemożne pragnienie wyjścia stąd, choćby tylko na przerwę.

Jedną z głównych atrakcji towarzyszących imprezie jest oczywiście orgia seksualna. Wszystkich ze wszystkimi. Płeć nie odgrywa żadnej roli w tej maskaradzie. Kto by się nią przejmował. Nawet największy w dziejach literatury uwodziciel Giovanni pewnie nie pamięta już, że kiedyś nim był i że uwodził kobiety, a nie mężczyzn. Ta niedwuznaczna sytuacja między nim a jego służącym Leporello (Cezary Kosiński) wskazuje, że nic, co z seksu, nie jest im wzajemnie obce. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego Jarzyna zrobił z Giovanniego homoseksualistę. Może chce być w zgodzie z panującą modą na kulturę gejowską, a zatem chce być politycznie poprawny? A może zapatrzył się na niegdysiejszy film Felliniego o Casanovie? Tylko że tam bohater był impotentem i jego agresja w stosunku do kobiet miała swoje źródło w tej właśnie przypadłości.

A tutaj? Trudno się zorientować, czy Giovanni jest choć odrobinę zainteresowany płcią piękną, bo w tym przedstawieniu-imprezie kobiety są nadzwyczaj aktywne wobec Giovanniego. Niektóre nawet rozrywają pończochy na jego widok, jak na przykład Danuta Stenka w roli Anny. Być może to taki współczesny kod uwodzenia. Stąd pewnie Danuta Stenka, wykrzywiając twarz w potwornym grymasie, pręży się i wygina na różne cyrkowe sposoby, jakby chciała także i tę koszulinę, którą ma na sobie, porwać w strzępy. No, ale pewnie autor kostiumów nie zezwolił. Nie po to się męczył, przygotowując aktorom ubranka, aby je teraz w perzynę obrócili.

A i pozostałe panie przejmują inicjatywę w swoje ręce, jak na przykład Elwira, grana przez Maję Ostaszewską w nieco dziwaczny, odrealniony sposób, co nie znajduje uzasadnienia artystycznego w rozwoju akcji. Nawet wydawałoby się nieśmiała Zerlina (Roma Gąsiorowska), świeżo upieczona panna młoda, przejawia nadzwyczajną aktywność w "podchodach" do znudzonego Giovanniego. Jednak owa nadaktywność pań nie zastąpi im osobowości. Bo tej zostały tu pozbawione. Są jedynie narzędziem w ręku reżysera.

Postać głównego bohatera nie jest tu dostatecznie wyrazista. Można powiedzieć, że Chyra snuje się po scenie, rzucając od czasu do czasu jakieś słowo lub przywdziewając maskę rodem z popkultury. No, jak to na imprezie bywa. Ożywia się dopiero na widok trupa Komandora, którego usadawia obok siebie na kanapie i spożywa posiłek. Ba, żarłocznie pochłania ze stołu wszystko, co jest w zasięgu jego wzroku. U Jarzyny Giovanni umiera z przejedzenia, z przesytu. Czyżby znów zapatrzenie się reżysera na film, tym razem na "Wielkie żarcie"?

Tych odnośników do popkultury, zwłaszcza kina (jest tu też coś z klimatu filmów Almodovara), jest tutaj sporo. Tylko że niewiele z tego wynika, bo zabrakło szerszej analizy powodu sięgania do kontekstów kultury pop. Reżyser właściwie nie wychodzi poza horyzont pewnej agresji obyczajowej charakterystycznej dla współczesnej kultury pop. U Moliera, a także u Mozarta, Don Giovanni jest wyrazicielem buntu obyczajowego, ale w szerszym kontekście. U Jarzyny widzimy Giovanniego zagubionego, nieokreślonego płciowo, biernego, wyzbytego osobowości, plączącego się po tym świecie nie wiedzieć czemu. Krótko mówiąc, obraz degradacji mężczyzny. Teatr kukiełek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji