Artykuły

Teatr w domu

Twórcy mają niezwykłą wprost umiejętność przystosowywania się do nowych okoliczności. Nie słabnie w nich duch, a mnożące się pomysły przekształcane są w realizacje sceniczne. Po fazie pocieszeń, muzycznych klipów, recytowania i czytania fragmentów utworów oraz „wrzuceniu" do sieci zasobów archiwalnych nadszedł czas festiwali i premier. Od kilku miesięcy okno monitora zaprasza niemal codziennie do teatru. Wybór jest ogromny.


Nadrabianie zaległości najczęściej dotyczy spektakli, których z różnych powodów, także geograficzno-finansowych, nie udało się obejrzeć wcześniej.

Domowe wieczory ze sztuką wymagają pewnej samodyscypliny, wyciszenia przed ekranem, wtopienia się w atmosferę relacji „live", w której podnosi się kurtyna, jest przerwa między aktami, a nawet spotkanie z realizatorami po przedstawieniu. Czasem, jak w wypadku „Burzy: 2020" Grzegorza Jarzyny, pokazywane są kulisy, garderoby i kuchnia obsługi technicznej. Na wydarzenia coraz częściej trzeba kupić bilet. To bardzo ważny element normalności, a jednocześnie sygnał dla środowiska aktorskiego, że chcemy oglądać ich dzieła i bez dyskusji płacić swoją bankową aplikacją. Wyjątkowe jest tylko rozmieszczenie widowni. Wszyscy siedzą w pierwszym rzędzie albo w królewskiej loży.

Kilkanaście jesiennych wieczorów, kończących mroczne dni przychodnianej pracy i walki ze skutkami pandemii, spędziłem wirtualnie w Gdańsku i Warszawie. Profesor Jerzy Limon zaprosił na tradycyjnie odbywający się w sierpniu Festiwal Szekspirowski. Letnia data nie była możliwa do zrealizowania, ale listopadowe spotkanie wynagrodziło zwłokę. Co roku oglądałem w trójmiejskich teatrach zaledwie dwa-trzy spektakle. W tej edycji obejrzałem ich sześć, w tym doskonałego „Henryka V" z Piotrem Fronczewskim, Grzegorzem Damięckim i Marcinem Rogacewiczem, gdzie w prologu słyszymy zapowiedź: „Zrobimy sobie z królestwa teatr i ...w waszą myśl królów odziejemy".

Przeglądając afisz 2020, zaledwie kilka razy mogę zaznaczyć swoją fizyczną obecność na widowni. Zaraz po rozluźnieniu obostrzeń, wczesnym latem byłem w Krakowie. Na kilka dni przed kolejnym zamknięciem scen obejrzałem płocką premierę „W zielonej krainie Oz". Cudem zebrała się kapituła Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru, by przyznać, nomen omen w maskach, „Srebrną Maskę". PTPT nie było w stanie zorganizować nic ponadto. A mimo to nie wychodzimy z teatrów.

Na stronie Teatru Płockiego polecam serial o patronie sceny, Jerzym Szaniawskim. Ciekawy jest zwłaszcza odcinek z zapomnianymi sztukami dramaturga. Nadzieją napawa tytuł wydarzenia, który wykorzystam jako puentę: „Nie wszystko kończy się z zapadnięciem kurtyny", bo teatr gra non stop.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji