Artykuły

Zatańczyć Piaf? Prapremiera "Edith" w Operze Bałtyckiej

Wolno, bardzo wolno podnosi się kurtyna. Widać najpierw stopy (obute), potem nogi po kolana, wyżej... panuje gorączkowy ruch.

Jak przed spektaklem: każdy osobno coś powtarza, ćwiczy. Gdy scena odsłoni się całkowicie, nabieramy pewności: tak, jesteśmy w teatrze. Nie w Paryżu lat trzydziestych lub czterdziestych ubiegłego wieku. A gdy pojawi się Ona, Edith, sceniczny bezład zostanie uporządkowany. Zacznie się przedstawienie.

I tak będzie do końcowych napisów (jak po filmie) z nazwiskami wykonawców, reżysera, scenografa, kompozytora i pomniejszych współtwórców widowiska: od bezładu ku jakiemuś porządkowi, choć to droga nie przypominająca autostrady. Widowisko zapisuje się w pamięci jak na płycie DVD, można do niego powracać, odtwarzać szczególnie udane fragmenty albo przeciwnie: te, których sensu nie uchwyciło się od razu. Ono zresztą fragmentami wyraźnie nawiązuje do techniki telewizyjnej, kiedy np. ta sama scena jest rozgrywana przez inną Edith.

Trzeba tu bowiem powiedzieć, że postaci Edith jest aż trzy. Opera zmontowała nawet dwa zespoły taneczne, odtwarzające postać głównej bohaterki. Z deski rozdzielczej obsad można wyczytać, czy dziś tańczą Elżbieta Czajkowska (Edith romantyczna), Małgorzata Borkowska (Edith szansonistka), Karolina Jastrzębska (Edith zmysłowa), czy - równolegle - Żaneta Depta-Borówka, Małgorzata Insadowska, Sylwia Kowalska-Borowy. Aż trzy, czy może tylko trzy. Bo ile kobiet jest w kobiecie?

Z biegiem spektaklu staje się jasne, dlaczego wszyscy jego współtwórcy odżegnują się od utożsamiania ich Edith z postacią Edith Piaf. Po pierwsze dlatego, że zatańczyć Piaf byłoby piekielnie trudno. Prawie cały czas na scenie, na najwyższych obrotach, bez chwili wytchnienia - to trzeba by mieć płuca lekkoatletki. Dodajmy: mistrzyni świata. Kiedyś, być może, stać byłoby na zatańczenie Piaf Alicję Boniuszko... Tak więc oprócz względów filozoficznych, mianowicie pokazania wewnętrznej szarpaniny pomiędzy różnymi "osobami tej samej osobowości", czegoś w rodzaju kobiecej trójcy nieświętej, choreograf Sławomir Gidel brał pod uwagę i względy czysto techniczne.

Staje się też jasne, dlaczego część piosenek Piaf wykonuje InGrid, popularna gwiazdka muzyki rozrywkowej. Ano dlatego, że jest ona jaśniejsza i słodsza. Tamta, również z powodów życiowych, oscylowała pomiędzy dramatem i tragizmem, a Gidel nie ma ochoty nurzać się w tragizmach Piaf. Dlatego "Edith" została zatrzymana na granicy dramatu, a jeszcze dla oddechu dodano jej sceny żartobliwe lub groteskowe, powiązane zresztą z treścią piosenek, np. "Bravo pour le clown" (Brawa dla klauna), albo z miłościami Piaf, np. tragicznie zakończony romans z bokserem Marcelem Cerdanem. Ale! W spektaklu ta tragedia to jeden błysk.

W taki sposób wielka tragiczka i wielka indywidualność odgrywana jest z e s p o ł o w o najdosłowniej. Wszyscy składają się na Edith. Cały zespół odkrywa przed widzami tajemnice (nie wszystkie) kobiety mocnej, zdecydowanej, a zarazem słabowitej i wahającej się. Oczywiście kochającej seks (ale nie tak, jak koń owies). Z tą ostatnią cechą koresponduje otwarta w foyer opery wystawa mocno erotycznych płócien prof. Czesława Tumielewicza, zatytułowana, hm, "Balety". Obrazy są do nabycia.

Do wielu udanych pomysłów baletowych należy dodać i ten: program w formie długogrającej płyty analogowej. Gratulacje za całość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji