Artykuły

Paderewski w Poznaniu

Swym przyjazdem koleją żelazną z Gdańska 26 grudnia 1918 r. i kilkoma przemówieniami do tłumów poznaniaków, które stały się sygnałem do wybuchu Powstania Wielkopolskiego, Ignacy Jan Paderewski zaskarbił sobie pamięć i wdzięczność w sercach Wielkopolan przez całe minione stulecie.


Od placu Wolności do rynku, do dziś prowadzi ul. Paderewskiego, Akademia Muzyczna nosi Jego imię, na placu Stefana Stuligrosza stoi pomnik Mistrza, który pozostaje także patronem liceum z renomą i stuletnią tradycją, a na trasie Poznań - Warszawa kursuje codziennie ekspres „Paderewski". Od lat co roku na peronie Dworca Letniego odbywa się inscenizacja przyjazdu wielkiego pianisty i kompozytora do Poznania sprzed 100 lat, gromadząc tłumy mieszkańców grodu nad Wartą.
Obecnie Poznaniowi przybyła - jak mawiano w Ameryce - jeszcze jedna „Paddymania". Jest nią musical o Ignacym Janie Paderewskim, plon konkursu z inicjatywy Instytutu Adama Mickiewicza, który został rozstrzygnięty w Stanach Zjednoczonych, a jego prapremierę zdecydował się zrealizować Teatr Muzyczny w Poznaniu. W perspektywie budowy nowego gmachu tego teatru nie mogło być decyzji mądrzejszej i bardziej trafnej. Spektakl epopeję o tym wielkim Polaku, muzyku i patriocie stworzył Matthew Hardy, a teksty z angielskiego przełożyli Lesław Haliński {dialogi) i Przemysław Kieliszewski (piosenki). Zrobili to świetnie. Niechże zajmą się tym równie poważnie i twórczo w przyszłości.

Z powodów, których Państwo się domyślacie, w przebraniu melomana i bez niczyjej wiedzy przed tygodniem zakradłem się na balkon pustej widowni przy ul. Niezłomnych, aby towarzyszyć próbie kamerowej tego musicalu, którego emisja zapowiedziana została w trzech odcinkach na 27, 28 i 29 grudnia w programie Telewizji Regionów. Wprawdzie spektakl od września szedł już kilkanaście razy przed zamknięciem teatru dla publiczności, ale nie zdążyłem go obejrzeć, jako że musicale nie zawsze dobrze działają na mój operowy organizm.

Tym razem nastąpił jakże pożądany przełom. Reżyser Jerzy Jan Połoński (znałem niegdyś jego dziadka Piotra i ojca - również Jerzego, znakomitych aktorów katowickich) okazał się reżyserem niezwykle utalentowanym, obdarzonym zmysłem koncepcyjnym i fantazją, a jego świetny zamysł inscenizacyjny uzupełniła bogatą i różnorodną formą tańca modern choreografka Paulina Andrzejewska-Damięcka, jakże cenny nabytek Poznańskiego Teatru Muzycznego. Mariusz Napierała (scenografia), Agata Uchman (kostiumy) i Wiktor Kuźma (reżyseria świateł) - to ważne podpory tego wspaniałego widowiska - gigantycznego, aczkolwiek realizowanego na niewielkiej scenie.

Ponieważ Połoński, wzięty inscenizator, obecnie już gdzie indziej reżyseruje następny spektakl, a choreografka rodzi kolejnego potomka, próbę prowadziła Joanna Horodko, dotychczas znana nam świetna śpiewaczka i gwiazda operetkowa (ale nie musicalowa, bo to inna specjalność). Robiła to niezwykle sprawnie i profesjonalnie, co jest zapowiedzią kompletowania kadry musicalowych realizatorów w teatrze projektowanym dla tej dziedziny sztuki.

Virtuoso (szkoda, że nie po prostu Paderewski) otrzymało podwójną obsadę wykonawców. Zaczajony przed czujnością dyrekcji i strażników oglądałem w roli tytułowej Janusza Krucińskiego (non plus ultra!), a jego żonę Helenę zagrała Oksana Hamerska (mniej wyrazista jako Górska, bardziej jako Paderewska). W podwójnej roli - najpierw Władysława Górskiego (skrzypek i przyjaciel Paderewskiego), a w drugiej części... Józefa Piłsudskiego - wystąpił Radosław Elis, aktor musicalowy na poziomie broadwayowskim. Scena rozmowy z Paderewskim zarówno na płaszczyźnie reżyserskiej, jak i wykonawczej była mistrzostwem. To samo dotyczy Macieja Zaruskiego w roli Sylwina Strakacza. Jedyną mniej udaną kreację stanowiła postać Heleny Modrzejewskiej, której nie przypominała ani głosem, ani kostiumem Barbara Melzer. Granie postaci historycznych zawsze jest wielce ryzykowne. Tak też było tym razem.

O muzyce tego spektaklu, częściowo opartej na utworach Chopina i Paderewskiego, nie będę się wypowiadał, bo nie ona zadecydowała o sukcesie całości przedsięwzięcia. Za jej wykonanie odpowiadał Radosław Mateja, przy opiece muzycznej Piotra Deptucha i bardzo dobrym poziomie wokalnym wszystkich wykonawców.

Oby dzieło to po ustąpieniu pandemii jak najszybciej wróciło na scenę, przy kompletach publiczności dotrwało do otwarcia nowego gmachu Teatru Muzycznego i przez dalsze lata było przykładem, z jak porywającym sukcesem można przetwarzać naszą ojczystą przeszłość na język sztuki musicalowej.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji