Artykuły

Scena rozrywkowa i teatralna rządzą się zupełnie innymi zasadami

Był już Marylą Rodowicz, Zbigniewem Wodeckim i Quasimodo. Teraz przyszło mu się zmierzyć z rolą Jezusa. Jak artyści znoszą pandemię, opowiada Michał Grobelny, odtwórca roli Jezusa w musicalu "Jesus Christ Superstar" w Operze i Filharmonii w Białymstoku


Koronawirus znowu pokrzyżował plany twoje i innych artystów. Już po raz drugi pandemia doprowadziła do przełożenia białostockich spektakli musicalu Jesus Christ Superstar, gdzie grasz główną rolę.

Michał Grobelny: Tak, znowu czeka nas przerwa. I to nie wiadomo jak długa, bo wszystko będzie zależało od sytuacji pandemicznej w kraju. A jako że kultura zazwyczaj stawiana jest na samym końcu, to obawiamy się, że znowu zamkną nas jako pierwszych, a otworzą jako ostatnich. A to dotknie nie tylko aktorów czy muzyków, ale też charakteryzatorów, scenografów, akustyków i wielu innych. Tych ludzi, chociażby w podlaskiej operze, jest mnóstwo. Jest więc trochę strachu, choć chyba już przyzwyczailiśmy się do tego ciągłego stanu lekkiej nerwówki i zaczęliśmy sobie z tym jakoś radzić.


Nawet najpopularniejsi w kraju artyści przyznają, że boją się kolejnego lock downu. A mogłoby się wydawać, że akurat oni powinni mieć odłożone jakieś pieniądze „na czarną godzinę“ .

Analizowałem to wiele razy. I nie powiem, że czasami, szczególnie na początku pandemii, nie ukuło mnie, kiedy czytałem, że jakaś wielka gwiazda z naszej czy światowej branży muzycznej, czy nawet sportowcy, którzy zarabiają na co dzień kokosy, narzekają, że nie mają pracy. W pewnym sensie było to niezrozumiałe. Jednak kiedy spojrzałem w to głębiej, doszedłem do wniosku, że w zależności od tego gdzie jesteś – w taki sposób żyjesz. Możliwe, że osoby, które zarabiają większe pieniądze, mają większe koszty, opłaty, inwestycje. Może pootwierali jakieś firmy lub robią cokolwiek, co wymaga większego finansowania. I w tym momencie to wszystko im padło.


To nie zmienia faktu, że tacy artyści jak ty są chyba w nieco gorszej sytuacji?

Niby tak. Jednak z drugiej strony mamy też większe pole manewru. Nie mamy jeszcze wyrobionego nazwiska, nie doszliśmy do jakiegoś pułapu „gwiazdy” i nie jesteśmy obciążeni różnymi stałymi menadżerskimi umowami, czy kwestiami wizerunkowymi. W tym momencie my możemy iść nawet do normalnej pracy, a takiej przykładowo - Edycie Górniak, jako osobie bardzo rozpoznawalnej byłoby ciężko, gdyby musiała iść zarabiać do np. Biedronki, bo taka sytuacja ściśle wiązałoby się z jej artystycznym wizerunkiem, który wypracowała przez wiele lat.


Sytuacja w kraju – związana z pandemią – zmienia się dynamicznie. Myślisz , że uda wam się powrócić na deski opery jeszcze w tym roku?

Wszystko zmienia się z dnia na dzień. Czekamy. Na połowę grudnia mamy wyznaczony termin spektakli, które miały odbyć się, kiedy jeszcze można było grać dla 50 proc. publiczności. Dlatego też, jeśli w ogóle się odbędą, pewnie będziemy grać je podwójnie, bo teraz można występować tylko przed 25 proc. widowni.


Granie dla takiej garstki widzów różni się od występów, kiedy widownia wypełniona jest po brzegi?

Różnica jest kolosalna! Na samym początku, kiedy graliśmy tylko dla niewielkiej liczby osób, po prostu nie dało się nie odczuć tej zmiany. Jednak później pomyślałem, że przecież ci ludzie przychodzą tu dla nas. Mogli przecież oddać te bilety, a jednak przyszli na spektakl. Dlatego teraz, kiedy kończymy grać i wychodzimy przed widownię się ukłonić, to ją oklaskujemy. Bo chcemy podziękować, że – mimo tych wszystkich restrykcji i strachu – są z nami.


Jak to się stało, że zostałeś Jezusem w musicalu Jesus Christ Superstar?

Kiedyś nie interesowałem się zbytnio musicalami. Zajmowałem się głównie rozrywką. I nagle pojawił się spektakl Notre-Dame de Paris. Już jako dzieciak bardzo go kochałem, oglądałem go wiele razy i śpiewałem sobie te piosenki. A tu w pewnym momencie dociera do mnie informacja, że gdzieś w Polsce go robią... I dostałem w nim rolę – zagrałem Quasimodo – jedną z głównych postaci. Musiałem z marszu wejść w inny świat, bo jednak scena rozrywkowa i teatralna rządzą się zupełnie innymi zasadami. Jednak kiedy usłyszałem informację o białostockich castingach do musicalu „Jesus Christ Superstar“, postanowiłem wziąć w nich udział.


I znowu się udało.

Tak, dostałem główną rolę. Byłem szczęśliwy, bo ten musical jest niezwykły. Tematyka jest kontrowersyjna i interesująca. A i to, co dzieje się dookoła dzisiaj, też daje dużo do myślenia pod względem interpretacji tego spektaklu.


Jak przygotowywałeś się do roli Jezusa?

Od razu po otrzymaniu informacji, że dostałem tę rolę, spędzałem dnie i noce na oglądaniu wszelkich dokumentów i spektakli – nawiązujących tematyką, a pochodzących z każdego krańca świata. Wszystko po to, by przeanalizować postać Jezusa i jej różnorodne interpretacje, bo starałem się znaleźć własną. Moje próby podejścia do Jezusa, jeszcze przed przyjazdem do Białegostoku, trwały miej więcej od listopada. Na początku stycznia rozpoczęły się już pierwsze próby w operze. To były bardzo intensywne miesiące.


Co w wejściu w tę postać było dla ciebie najtrudniejsze?

Chyba dźwięki. Jest bardzo wiele wysokich tonów, które trzeba wyciągnąć w odpowiednim momencie. A to nie jest łatwe. W tym spektaklu trzeba rozłożyć siły, żeby zaśpiewać wszystko tak, by to miało sens. Poza tym nie mam zbyt wielkiego warsztatu aktorskiego, nie skończyłem żadnej szkołyStarałem się więc jak najwięcej ćwiczyć i z czasem czułem, że wyrabiam . w sobie tę postać.


Zintegrowałeś się z artystami z Opery i Filharmonii Podlaskiej?


Bardzo! Podlaska ekipa jest świetna, mega zwariowana i życzliwa. Zawsze jest u nas super atmosfera. Wzajemnie motywujemy się do tego, by jak najlepiej wykonywać swoją pracę. A poza tym bardzo dobrze czuję się w Białymstoku. Tu jest zupełnie inne powietrze i zupełnie inne życie niż w Warszawie, która jest w ciągłym pędzie. Gdy przyjeżdżam na Podlasie, czuję że oddycham.


Miałeś czas na zwiedzanie?


Niestety nie miałem go jeszcze zbyt dużo na to, żeby pojeździć po okolicach. Też z tego względu, że moja praca jest bardzo wymagająca. Postać Jezusa w tym spektaklu jest mocno wykorzystywana. Czasami musiałem więc po prostu odleżeć swoje, żeby się zregenerować. Ale jeśli tylko nadarzy się okazja, to sobie zrobię wreszcie objazdówkę po pięknym Podlasiu. Bo trzeba to bycie tu bardziej wykorzystać.


Publiczność miała okazję oglądać cię nie tylko w roli Ouasimodo czy Jezusa, ale też jako Zbigniewa Wodeckiego i... Marylę Rodowicz. Trudno było wejść w rolę królowej polskiej estrady?


To super uczucie. W ogóle bycie kobietą jest bardzo interesującym doświadczeniem. Daje to podstawę do wielu przemyśleń. Chociaż, niestety, nie miałem przyjemności noszenia szpilek (śmiech). Mam bowiem tyle wzrostu ile mam i w nich wyglądałbym karykaturalnie. W rolę Zbigniewa Wodeckiego i Maryli Rodowicz wcielałem się jako uczestnik programu „Twoja twarz brzmi znajomo". To było bardzo ciekawe doświadczenie, które dało mi zielone światełko do tego, by zacząć sprawdzać się aktorsko.


Właściwie trudno znaleźć telewizyjny program rozrywkowy, w którym byś nie wystąpił. Wcześniej mogliśmy cię oglądać w „Szansie na sukces", a także w „Mam talent" i „The Voice of Poland".


Sporo było tych programowi i każdy z nich miał jakieś znacznie w mojej historii. Zaczęło się od „Szansy na sukces", która dała mi możliwość wejścia w świat kamer i występów medialnych. Później był „Mam talent", który nie zakończył się dla mnie zbyt dobrze. Były kontrowersje i wyciąganie z kontekstu moich wypowiedzi. To akurat wspominam bardzo niemiło. Dla 15-latka, który wystąpił w programie z tak ogromną oglądalnością i został wręcz zgnieciony, było to straszne. Szczególnie po powrocie do szkoły, gdzie czekało na mnie sporo śmiechów i obelg. Ale potem był „The Voice of Poland", w którym mogłem pokazać się już niejako polski Justin Bieber, którego chcieli ze mnie zrobić w „Mam talent", ale ze strony bardziej dojrzałej. To „The Voice of Poland" sprawił, że jestem tu gdzie jestem. Dzięki niemu przeprowadziłem się do Warszawy, poznałem wielu ciekawych ludzi z branży i wszedłem w ten świat.


To do której sceny dziś bardziej cię ciągnie? Do rozrywkowej czy teatralnej?


Stawiam chyba jednak na rozrywkę. Scena musicalowa spodobała mi się i bardzo mnie inspiruje, ale trzeba spełniać swoje marzenia z dzieciństwa. A moim głównym marzeniem zawsze było tworzenie czegoś swojego, jednak nie wykluczam też dalszych prób zdobycia kolejnych doświadczeń na scenach teatralnych. Aktualnie siedzę i produkuję swój album. Chciałbym, żeby w następnym roku wyszedł przynajmniej w postaci epki. Płyta będzie w klimatach elektronicznych, trochę indie pop, trochę muzyki ambientowej. W muzyce kocham przestrzeń. Nie lubię zamykania jej w jakieś ramy. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł pokazać się ludziom z nowej, artystycznej strony. A co wydarzy się później? Pozostawiam to losowi. 


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji