Artykuły

Warszawa. Jak działają prywatne teatry w pandemii?

Obcięte wynagrodzenia, zwolnienia pracowników, granie tylko przedstawień z mniejszą obsadą. Jak koronawirus pustoszy teatry, opowiadają przedstawiciele prywatnych scen w Warszawie - pisze Michał Radkowski w Gazecie Wyborczej.

Obcięte wynagrodzenia, zwolnienia pracowników, granie tylko przedstawień z mniejszą obsadą. Jak koronawirus pustoszy teatry, opowiadają przedstawiciele prywatnych scen w Warszawie - pisze Michał Radkowski w Gazecie Wyborczej.


Anna Gornostaj, dyrektorka Teatru Capitol: Żyjemy z tygodnia na tydzień


Jest fatalnie. Wystarczy spojrzeć na liczby: 748 przedstawień w zeszłym roku, w tym – tylko 240. Przed pandemią graliśmy siedem dni w tygodniu po dwa spektakle. Teraz zapraszamy w weekendy, bo co chwila ktoś z zespołu dzwoni, że jest zakażony albo na kwarantannie. Mieliśmy półroczną przerwę. Zaczęliśmy z powrotem grać dopiero we wrześniu. Działamy tylko dzięki oszczędnościom. Mieliśmy odłożone pieniądze na kolejną premierę i budowę nowej siedziby. Na razie o przeprowadzce nie ma mowy, a przez sześć miesięcy, gdy teatr był zamknięty, musieliśmy płacić czynsz, bo siedzibę przy ul. Marszałkowskiej dzierżawimy. Do tej pory zarabialiśmy, jeśli widownia zajmowała przynajmniej 70 proc. miejsc. Teraz – przez obostrzenia – mamy 25 proc. osób na widowni, tylko gdy uda się sprzedać wszystkie bilety. A z tym jest problem, bo ludzie wystraszyli się pandemii i przestali przychodzić. Szkoda, bo w ostatnich latach prywatne teatry wykonały ogromną pracę, by ściągnąć widzów. Udało nam się przekonać ludzi, że teatr nie jest miejscem elitarnym. Niestety teraz odwiedza nas ok. 20 proc. tych, którzy przychodzili wcześniej. A teatr jest po to, by odciąć się od szarej rzeczywistości. Przyjście do nas można porównać do psychoterapii.

Bilety finansują działalność naszego teatru w 100 proc. Ceny się nie zmieniły, ale musiałam skasować wszystkie zniżki. Teraz mówię, że jesteśmy na wojnie, a każdy bilet to dla nas amunicja. W repertuarze pojawiają się sztuki, w których gra maksymalnie czterech aktorów. Te z liczniejszą obsadą musiałam odwołać. Żyjemy z tygodnia na tydzień. Na razie mam umowę z aktorami, że jeśli nie sprzedam tylu biletów, by zapełnić co czwarty fotel, to odwołujemy przedstawienie. Jeśli wyjdziemy na zero, teatr nic nie zarobi, ale przynajmniej zapłacę aktorom. Ci i tak zarabiają marnie. Sytuacja jest przykra, ale musiałam im złożyć niemoralną propozycję. Poprosiłam, by z życzliwości dla teatru zgodzili się, by obciąć im gaże o połowę. Prawie nikt nie protestował. Do tej pory mam łzy w oczach, gdy myślę, co to dla niektórych oznacza. Np. młody aktor przed pandemią zarabiał 400 zł brutto. Teraz za występ dostaje 200 zł. Wstaje o piątej rano, żeby zdążyć na pociąg, bo mieszka w Krakowie. Za bilet w dwie strony płaci 160 zł. Bierze taksówkę, by zdążyć na próbę. Potem obiad, spektakl i znów pociąg. Zarobi 20 zł na czysto. A przecież aktorzy spłacają kredyty, mają rodziny. Nie mają etatów. Są na samozatrudnieniu albo umowach śmieciowych. Tylko 40 proc. z nich skorzystało z postojowego w ramach „tarczy antykryzysowej”. Dostali trzy razy po 2 tys. zł., maksimum, o które mogli się starać. To niewielka pomoc ze strony państwa.


My także skorzystaliśmy z „tarczy”. W związku z tym etatowym pracownikom obniżyliśmy zarobki o 20 proc. Gdy ponownie ruszyliśmy, musiałam zwolnić 70 pracowników, bo nie było mnie na nich stać. Ograniczyłam personel teatru do absolutnego minimum. Zostało 57 osób. Najgorsze jest to, że nic nie da się zaplanować, bo nie wiadomo, kiedy epidemia wygaśnie i jakie będą obostrzenia. Liczę na pieniądze w ramach Funduszu Wsparcia dla Kultury. To dla nas ostatnia deska ratunku. Najgorszy scenariusz jest taki, że będziemy musieli przejść w stan hibernacji, czyli zamknę teatr, a pracowników skieruję na bezpłatne urlopy. Niestety wiem, że wtedy ich stracę, bo przecież nie będą czekać na lepsze czasy.


Emilian Kamiński, właściciel i dyrektor Teatru Kamienica: W marcu dostaliśmy cios w serce

Poprzedni sezon zaczął się dla nas świetnie. Od września do marca mieliśmy sześć premier, średnio jedna na miesiąc. Zostały dobrze przyjęte przez widzów i krytyków. Bilety sprzedawały się na pniu. Rok temu wystartowała też w naszym teatrze Szkoła Kamarti, która przygotowuje do zawodu związanego z techniczną obsługą przedstawień, koncertów i wydarzeń artystycznych. Tylko w styczniu zagraliśmy 36 spektakli dla dorosłych i 35 dla dzieci i młodzieży, bo w repertuarze mamy też przedstawienia misyjne. To są trzy sztuki dla uczniów: o narkomanii i prostytucji wśród dzieci, o dopalaczach i o hejcie w internecie. Mocne, poruszające trudne tematy. Na te przedstawienia sprzedaliśmy wszystkie bilety, bo odwiedzały nas wycieczki szkolne. To był nieprawdopodobny czas i, kurczę blade, na początku marca dostaliśmy cios w serce. Przestaliśmy grać z dnia na dzień. Na szczęście nasi widzowie w trzech czwartych zgodzili się na przeniesienie biletów na inny termin. Wznowiliśmy działalność 17 lipca, ale już w reżimie sanitarnym, najpierw grając dla połowy widowni, teraz udostępniamy co czwarte miejsce. Musieliśmy ograniczyć repertuar ze względów ekonomicznych, ale też biorąc pod uwagę bezpieczeństwo aktorów. Wystawiamy tylko spektakle, które mają mniejszą obsadę.

Korzystamy z „tarczy antykryzysowej”. Pracownicy etatowi zarabiają teraz 80 proc. podstawowej pensji, ale pracują sześć godzin dziennie. Aktorzy są na umowach o dzieło i na zleceniach. Im także musiałem obniżyć wynagrodzenia, ale nie tak drastycznie jak w innych teatrach. Nie mogę młodym aktorom płacić o połowę mniej, bo i tak mają niskie stawki, a przecież muszą z czegoś żyć.

Sytuacja jest trudna, jedziemy na oparach, czyli kredytach. W normalnych czasach bilety zaspokajały ok. 70 proc. naszego budżetu, 20 proc. mieliśmy z wynajmu przestrzeni teatralnej na eventy dla firm, a 10 proc. dostajemy od naszych sponsorów: PKN Orlen i KGHM Polska Miedź. Przed pandemią co miesiąc szło 400 tys. zł na wynagrodzenia dla pracowników i stałe opłaty. Mimo wszystko cen biletów nie podniosłem. Powiedziałem załodze, że nie możemy tego zrobić widzom, bo oni też są w trudnej sytuacji. Żeby wyjść na czysto, muszę sprzedać wszystkie bilety. Teraz to niemożliwe. Ale to nie jest dla mnie nowa sytuacja. W poprzednich latach też brałem kredyt: raz na 350 tys. zł, a kolejny na 400 tys. zł. Staramy się o dotacje, dlatego startujemy w konkursach. Ostatnio zdobyliśmy grant na nagranie słuchowiska o wojnie polsko-bolszewickiej, w którym głosu użyczyli znakomici aktorzy. Teraz najbardziej liczymy na pieniądze z Funduszu Wsparcia dla Kultury.

Mamy wspaniałych widzów, co widać po ich reakcjach na koniec każdej sztuki. Mimo maseczek dają upust emocjom. Mój teatr ma jedną zasadę: nie odbierać ludziom chęci do życia. Dlatego go nie zamknę. Skoro od 11 lat to się udaje, tak będzie i tym razem. Uwielbiam ten teatr, bo to całe moje życie. Ważniejsza jest dla mnie satysfakcja z tego, co robię, niż pieniądze, które z tego płyną.

Swoją drogą to zabawne, jak ostatnio zmienił się teatr. Ten grecki, w Atenach, był wspaniały. Aktorzy stali na scenie w maskach, a widownia świetnie się bawiła. Minęło 2500 lat i role się odwróciły. To widzowie są w maseczkach, a aktorzy śpiewają i szaleją na scenie.


Alicja Przerazińska, dyrektorka Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury prowadzącej Teatr Polonia i Och-Teatr: Aktorzy grają za połowę stawki

Oba teatry zamknęliśmy 12 marca, gdy rząd zdecydował o zawieszeniu działalności kin, muzeów, galerii czy filharmonii. Większość z nas przeszła na pracę zdalną. Kasjerzy pracowali z domów i mieli mnóstwo pracy, bo na sezon wiosenny sprzedaliśmy bardzo dużo biletów. Te kupione online musieliśmy zwrócić automatycznie. Pozostałe, kupione wcześniej w kasie, można było zwrócić lub wymienić na dowolny termin do końca 2020 r. I z tej ostatniej propozycji część widzów skorzystała.

Do regularnego, codziennego grania spektakli wróciliśmy 12 czerwca. Pani Krystyna zagrała w Teatrze Polonia „Zapiski z wygnania”, Och-Teatr otworzyliśmy „Upadłymi aniołami”. Publiczność była wspaniała, reagowała jeszcze goręcej niż zwykle. Ale wszystko się zmieniło. Graliśmy dla połowy widowni, teraz zajęte jest co czwarte miejsce. Aktorzy zgodzili się występować na scenie za połowę wynagrodzenia. Współpracuje z nami ok. 250 artystów. To niemal sami freelancerzy. Aktorzy nie protestują, bo rozumieją, jak trudna jest sytuacja, i zarabiają tylko, gdy są na scenie. Jesteśmy stratni na każdym spektaklu. Za mało możemy sprzedać biletów, by koszty nam się zwróciły. Dajemy za to pracę artystom i pracownikom – akustykom, oświetleniowcom, garderobianym, inspicjentom, technikom. Ale zależy nam, by utrzymać przy sobie widzów i dać im do zrozumienia, że jesteśmy dla nich i by o teatrze nie zapomnieli. Utrzymujemy etaty pracowników, nie obcięliśmy nikomu pensji i nikogo nie zwolniliśmy. Widownia jest naszym partnerem finansowym, bo w 97 proc. utrzymujemy się z biletów, a tylko 3 proc. stanowią dotacje celowe i darowizny. To, co zarobimy, przeznaczamy na produkcję kolejnych przedstawień, bo tak stanowi nasza działalność statutowa.

W 2019 r. daliśmy dziewięć premier, w tym – mimo pandemii – będzie osiem. Dotychczas odbyły się trzy, które już cieszą się wielkim uznaniem widowni: „Wspólnota mieszkaniowa”, „Cravate Club” i „Oszuści”. Ludzie nadal chętnie przychodzą i sprzedajemy wszystkie miejsca, które mogą zająć widzowie. Bilety kosztują tyle samo co przed pandemią. W tym roku zrezygnowaliśmy z remontów i ograniczyliśmy do zera wydatki, które nie są konieczne. Od początku pandemii przychody spadły nam o 90 proc. Przez trzy miesiące musieliśmy odwołać ok. 200 spektakli. Nie chcemy zarabiać w inny sposób. Pani Krystyna chce robić teatr, a nie interes. Dlatego od lat nam powtarza, że będziemy istnieć, póki będziemy tworzyć teatr i póki będą go chcieli oglądać widzowie.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji