Artykuły

50 lat "Rejsu". Stanisław Tym opowiadał anegdoty z planu filmu Piwowskiego

"Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy" - te i inne kultowe teksty padły na 50. urodzinach kultowego "Rejsu".


Trudno uwierzyć, ale od realizacji tego filmu minęło aż pięć dekad. To pod wieloma względami obraz wyjątkowy. Produkcja, przygotowana przez Marka Piwowskiego z Januszem Głowackim, zasłynęła jako jeden z pierwszych polskich filmów pełnometrażowych zrealizowanych metodą improwizacji. „Rejs” był dystrybuowany jedynie w kinach studyjnych, w których jednak natychmiast odniósł ogromną popularność. Dziś funkcjonuje w społecznym obiegu jako film kultowy, który pomógł zaistnieć aktorsko nie tylko Stanisławowi Tymowi, ale również niezapomnianemu duetowi Zdzisław Maklakiewicz – Jan Himilsbach.


O czym opowiada ten film? Na pokład statku wycieczkowego, który odbywa rejs pomiędzy Warszawą a Płockiem, dostaje się pasażer na gapę. Kapitan bierze go za instruktora kulturalno-oświatowego. Zdezorientowany gapowicz, wcielając się w kaowca, zaczyna wczuwać się w rolę.

Pierwsze sceny kultowej komedii powstały w naszym mieście. Urodzinowy program zrealizowało w internecie Studio Festiwalu Wisły w Toruniu. Wszystkie rozmowy poprowadził Jacek Beszczyński – znany bard, poeta, konferansjer, z wykształcenia instruktor kulturalno-oświatowy.
Gdzie Missisipi wpada do Wisły?

Stanisław Tym, czyli filmowy kaowiec, w krótkim felietonie przypomniał, że na planie „Rejsu” znalazł się na skutek tragicznego przypadku. Piwowski stworzył rolę kaowca specjalnie dla Bogumiła Kobieli. – Znaliśmy się jeszcze z czasów studenckich – opowiadał Tym. – Aktor wybitny. Zawsze mówiłem, że jeśliby Kobiela to, co mówił i jak to mówił, mówił po angielsku, to Hollywood by dzisiaj inaczej wyglądało. To wygląda na żart, ale jest w tym dużo prawdy. Kiedy Bobek zginął w wypadku samochodowym przed rozpoczęciem zdjęć, Piwowski był w rozpaczliwej sytuacji, poprosił mnie na rozmowę i zaproponował mi rolę. „Słuchaj, zmienimy trochę scenariusz. Będziesz improwizował, a ty to umiesz”, powiedział.

Reżyser przed każą sceną tłumaczył Tymowi, o czym ma mówić – miał po prostu dostosować się do sytuacji na planie. Ryszard Pietruski, który wcielił się w rolę kapitana, śpieszył się do teatru i nie mógł uczestniczyć w zdjęciach. Nie miał też czasu się odpowiednio przygotować do roli, więc filmowcy zanotowali mu kwestie na kartce, którą aktor ukrył w czapce kapitańskiej. W filmie widzimy, jak Pietruski posługuje się tym rekwizytem. – Zostałem sam – opowiadał Tym. – Piwowski powiedział, że jak kamera przestanie pracować, to będzie koniec ujęcia, ale perfidnie założył najdłuższą taśmę, jaką miał. I nie bardzo wiedziałem, co mam mówić.


Scenę uratował „Missisipi”, czyli poeta, w którego rolę wcielił się naturszczyk Leszek Kowalewski. To był jeden z aktorów niezawodowych, który pojawił się na ogłoszonym w „Expressie Wieczornym” castingu w hali warszawskiej Gwardii. Do naboru zgłosiły się tłumy kandydatów z całego kraju. – 25 lat socjalizmu wielbiło ideologię kretyńską i nieludzką. Nie szanowało się wiedzy, uczciwej pracy i talentu. Piwowski chciał obnażyć system i przyjął zasadę, że do pracy dobierał ludzi, którzy właściwie nie mieli nic do zaproponowania – mówił Tym.

Aktor wspomina, że na scenie w Gwardii pojawił się na przykład tęgi mężczyzna z harmonią, któremu pomagał chudy kolega. Muzyk miał za krótkie ręce i nie mógł zapiąć harmonii na plecach. Gdy schodzili razem ze sceny, Piwowski zapytał tego chudego: „A dlaczego pan schodzi? Nie umie pan tańczyć i śpiewać?”. Mężczyzna umiał tylko w charakterystyczny sposób splatać palce, co oczywiście znalazło się w filmie. Tym opowiedział także anegdotę o tym, jak „Missisipi” udał się na brzeg, kiedy stateczek był zacumowany. Kiedy filmowy poeta wpadł do Wisły, aktorzy odkryli, że oto znajdują się na wysokości wsi Murzynowo. I tak powstało hasło: „W Murzynowie Missisipi wpada do Wisły”.

Na urodzinach „Rejsu” pojawił się także Janusz Kłosiński, który w filmie zagrał śpiewaka Józia. Tak jak wielu innych aktorów grających w tym filmie, jest naturszczykiem. Na toruńskim spotkaniu zagrał swoją słynną, niezwykle smutną balladę. – Na moje piosenki poszło tysiąc metrów taśmy filmowej, ale w filmie jest tylko jedna. Gram ją w ważnych chwilach jak niemal dzwon Zygmunta, więc jesteśmy świadkami ważnego wydarzenia – żartował.

Kłosiński pochodzi z Warszawy. Kiedy w 1969 roku przyszedł do Hali Gwardii na „targi do gwiazd", jak kiedyś nazywano castingi, pracował w jednym z warszawskich zakładów telefonicznych. W „Rejsie” grał „skromnego i wstydliwego fajtłapę”, jak wspominał w jednym z wywiadów. – Nie wiem, skąd Marek wyciągnął tych wszystkich szaleńców, ale miał głowę nie od parady – opowiadał Kłosiński.
Paliwo do memów

Gościem urodzinowego spotkania był Maciej Łuczak, autor popularnej książki „Rejs, czyli szczególnie nie chodzę na polskie filmy”. W tym materiale reporter śledził dzieje narodzin mitu „Rejsu” i batalię o jego wejście na ekrany. - Najwspanialsze z „Rejsem” jest to, że wokół filmu powstał mit, tak że nie do końca wiadomo, jak było naprawdę. Film miał wielką siłę kulturotwórczą. Pojedyncze scenki i zwroty oderwały się od niego i funkcjonują całkowicie niezależnie. Są paliwem do wielu memów – opowiadał.

Mówił także o pomysłach związanych z realizacją kontynuacji „Rejsu”. – To nie miałoby siły, spontaniczności i oryginalności prawdziwego „Rejsu”. To byłoby mierzenie się z legendą – mówił znawca filmu.


Pamiątka po „Dzierżyńskim”

Jadwiga Klim, kustoszka z Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku, przedstawiła historię „Neptuna”, czyli statku, na którym odbyła się akcja filmu. Ten okazały bocznokołowiec miał rzeczywiście burzliwe dzieje. Jego budowa rozpoczęła się w 1914 roku i przerwana została podczas niemieckiej okupacji Warszawy w czasie pierwszej wojny światowej. Do konstrukcji wrócono po wojnie i 14 lipca 2021 roku w uroczystej oprawie – z Józefem Piłsudskim wśród gości – odbyło się wodowanie statku „Polska”. - To była rzeczywiście wyjątkowa okazja, bo „Polska” była naszym pierwszym pasażerskim statkiem śródlądowym – opowiadała Jadwiga Klim.

Bocznokołowiec pływał po Wiśle, zabierając w rejsy dzienne 600 pasażerów, a w rejsy nocne - 150 pasażerów. Kursował na trasie z Warszawy do Gdańska, Tczewa i Torunia. 1 sierpnia 1944 roku został zatopiony. Dwa lata po zakończeniu drugiej wojny światowej wydobyto z dna Wisły jego wrak i wykorzystano kadłub do budowy statku „Dzierżyński”. To właśnie tę konstrukcję po niezbędnym remoncie widzimy w filmie Piwowskiego. Los „Dzierżyńskiego” skończył się już w latach 70., kiedy armator wycofał go z eksploatacji. Statek zatonął ostatecznie w porcie na Żeraniu, a w 1994 roku trafił na złom.


Jadwiga Klim przyniosła do toruńskiego studia jedyną pamiątkę po „Dzierżyńskim” – tłok pieczętny, którego używało się na statku, aby wysłać z niego pamiątkową pocztówkę.
Pasjonaci Wisły

Stanisław Fidelis to jeden z najstarszych kapitanów żeglugi śródlądowej na Wiśle. – Dla wiślaka nie potrzeba wielkiej inżynierii, aby wiedział, jak czytać Wisłę: gdzie są piaski i gdzie jest szlak żeglowy. Każdy z nas miał to wszystko w małym palcu – mówił.

Stanisław Wroński, ekspert od żeglugi śródlądowej z Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu, przyznał zaś, że w latach 60. płynął „Dzierżyńskim”. – Wisła jest osią naszego województwa, dzięki niej w ogóle zaistniał Toruń – podkreślał.

Jego zdaniem jedyną szansą dla Dolnej Wisły jest kolejna kaskada. Dzięki temu dałoby się znów gospodarczo wykorzystać rzekę.

Z kaowcem porozmawiał także Jacek Marczewski, fotoreporter „Gazety Wyborczej". W Toruniu podczas Festiwalu Wisły można było oglądać jego wyjątkową wystawę poświęconą królowej polskich rzek. Autor ekspozycji Wisłę przepłynął kilkukrotnie na drewnianej łodzi, dokumentując piaszczyste wyspy, plaże, lasy oraz zwierzęta. Ponadto poznał i uwiecznił ludzi, dla których Wisła jest drugim domem. - Te zdjęcia pokazują piękno, które trudno zauważyć z brzegu. Trzeba Wisłą popłynąć, poczuć to, jak dobija się do brzegu, poczuć, jak wiślany piasek gra nam pod stopami – mówił.

Głos zabrał także Jacek Kiełpiński z Torunia – jeden z organizatorów Festiwalu Wisły, pod którego auspicjami odbył się jubileusz „Rejsu”. - Toruń jest zobowiązany do tego, żeby pamiętać o tym filmie, bo on zrobił wiele dla naszej promocji. Film przecież zaczyna się planszą z panoramą Torunia. „Rejs” wyrasta z tej właśnie energii – opowiadał.

Kiełpińskiemu marzy się dokończenie historii z „Rejsu”, który - jak pamiętamy – zamyka scena balu maskowego. Chciałby, aby na kolejnym Festiwalu Wisły w Toruniu jego uczestnicy dopisali symbolicznie ostatnie sceny i wzięli udział w wielkim balu przebierańców.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji