Artykuły

Toruń przywraca wiarę w teatr

"Plaża" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Rewelacyjna premiera "Plaży" Petera Asmussena w Teatrze im. Wilama Horzycy.

Gdyby zapytać nawet dobrze obeznanego z teatrem widza, czy coś mówi mu nazwisko Peter Asmussen, odpowiedzią będzie z pewnością pełne zakłopotania milczenie. Znany jest bowiem bardziej poza granicami naszego kraju. Nie oznacza to przecież, że twórczość tego duńskiego pisarza i dramatopisarza jest całkowicie obca polskiej publiczności.

Asmussen jest współautorem scenariusza do filmu "Przełamując fale" Larsa von Triera. Jedno z jego ważniejszych dokonań, czyli wystawiana w wielu krajach "Plaża", dopiero po 10 latach od napisania doczekała się polskiej prapremiery. Odbyła się ona kilka dni temu na malej scenie toruńskiego teatru im. Wilama Horzycy za sprawą Iwony Kempy.

"Plaża" w swojej pierwszej, fabularnej warstwie opowiada o dziwnym małżeńskim czworokącie. Do małej nadmorskiej miejscowości, gdzie nie ma nic prócz pensjonatu, muzeum, do którego nikt nie zagląda i tytułowej plaży, przez cztery kolejne lata przyjeżdżają dwa małżeństwa. Oba bezdzietne, jedno z wyboru, drugie z wyroku losu.

Przez kolejne wakacje obserwujemy rozpad więzi pomiędzy tymi ludźmi, romanse skazane na niespełnienie, zaloty, które tak naprawdę są tylko rozpaczliwą próbą wypełnienia życiowej pustki i piekła, które nosi w sobie każdy z bohaterów. Nie na darmo ważnym rekwizytem tej sztuki jest aparat fotograficzny. Tylko on jest w stanie zatrzymać i wywołać wspomnienie, bowiem ludziom Asmussena brak daru każdego wrażliwego człowieka: pamięci najważniejszych chwil. Niezdolni do nawiązania prawdziwej i serdecznej więzi, pozbawieni pamięci, umiejętności przeżywania życia i skazani na niespełnienie, potrafią tylko ranić się wzajemnie.

"Plaża" przypomina często twórczość innego Skandynawa, autora "Scen z życia małżeńskiego" czy "Persony", czyli samego Ingmara Bergmana. Nie jest to oczywiście ta sama skala artystyczna, tamte scenariusze to przecież arcydzieła, jednak sztuka Asmussena wyraźnie do nich nawiązuje.

Spektakl w reżyserii Iwony Kempy jest przykładem teatru, który od kilku lat popadł w niełaskę u reżyserów najmłodszej generacji, a także u krytyków uznających przedstawienia psychologiczne, o precyzyjnie przeprowadzonej akcji i starannie skonstruowanych rolach, za przeżytek. Miło więc, że Kempa i jej aktorzy nie hołdują "jedynej słusznej" modzie i tworzą teatr bardzo subtelny, zniuansowany, zajmujący się badaniem człowieka.

Iwona Kempa w swoim "nienowoczesnym" przedstawieniu nie odżegnuje się przecież całkowicie od tego, co ostatnio nosi się na naszych scenach, czyli od mody na multimedia. Fotografie, które wykonują sobie bohaterowie, ukazują się natychmiast na ekranie. "Modele" nie są upiększeni, patrzą z tych zdjęć zdziwionym, często przestraszonym wzrokiem. Fotografie ujawniają to, co chcą ukryć przed światem i przed samym sobą. Kempa stosuje chwyty znane z kina, o upływie czasu dowiadujemy się z ukazującego się na horyzoncie napisu, filmowy jest też "montaż" przedstawienia. Nagłe "cięcia", aktorzy błyskawicznie "wychodzą" z postaci, przy dźwiękach muzyki przechodzą po scenie, by za chwilę znów stać się granymi przez siebie bohaterami. To już nie tylko cytat z kina - Kempa nie boi się pokazania istoty teatralności, nie zwodzi nas "prawdą jak w życiu". Chwilowe rozbicie scenicznej iluzji przypomina trochę brechtowski "efekt obcości". Toruńska "Plaża" frapuje tajemnicą, którą nosi w sobie każda z postaci, ich nieoczywistością, ewolucją.

"Plaża" jest popisem aktorskim Sławomira Maciejewskiego. Jego Jan na początku irytuje zachowaniem, jest głośny, bywa infantylny, niebywale drażni jego namolność, irytuje niemal dziecięca intonacja głosu. Pod tą maską brata łaty kryje się jednak człowiek pełen kompleksów i zahamowań. Uwodzony przez Benedikte w groteskowej pedanterii nie zapomina o złożeniu w kostkę koszuli i spodni. Psycholog rozpoznałby zapewne w tym działaniu nerwicę natręctw. To bardzo trudna, wirtuozowska rola, w której bardzo łatwo osunąć się w przesadę czy niezamierzoną śmieszność, zwłaszcza w jej najtrudniejszym fragmencie, gdy na poły sparaliżowany po samobójczej próbie Jan próbuje wciąż kontaktować się ze światem, gdy walczy z odmawiającym mu posłuszeństwa ciałem i głosem. Maciejewski nigdy jednak nie osuwa się w mimowolną karykaturę: nienaturalnie wykręcona stopa, przykurczona ręka, zastygły grymas na twarzy, która nagle zmienia się w groteskową maskę - tylko tyle i aż tyle. A jednak wciąż doskonale wiemy, że kalekie ciało więzi człowieka, który nie godzi się na swój los i walczy o ludzką godność.

Równie trudną rolę otrzymała młoda aktorka Mirosława Sobik, która w postaci Benedikte, kobiety uwięzionej w cielesności, niepogodzonej z nią, zatracającej się powoli w obłędzie, uniknęła łatwej histerii. Znakomita, "wytrzymana", bardzo szlachetna kreacja aktorska.

Jolanta Teska, grająca znudzoną mężem Sannę, która nagle odkrywa w sobie opiekuńczość i zdolność do współczucia oraz Tomasz Mycan (Verner) mają w "Plaży" role tylko pozornie mniej efektowne. To kreacje będące swoistymi "lustrami" postaci Jana i Benedikte, aktorzy prowadzą je bardzo konsekwentnie, dopełniając aktorski kwartet.

"Plaża" to świetne, mądre przedstawienie. Ulga w zmaganiach z wybujałymi artystowskimi ambicjami bez pokrycia, które wypełniają od kilku dobrych sezonów nie tylko stołeczne sceny. Warszawski sezon teatralny zaczął się tradycyjnie - serią kilku efektownych katastrof. Wyprawa do Torunia przywraca poczucie normalności i wiarę, że polski teatr wciąż ma w sobie wielki artystyczny potencjał. Trzeba go po prostu mądrze uruchomić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji