Artykuły

Nie da się zdalnie robić filmów, pracować nad spektaklami

Mamy – zarówno studenci, jak i wykładowcy – poczucie straconych miesięcy. Próbowaliśmy być razem, ale jednocześnie mieliśmy całkowicie zabraną możliwość realizowania prac praktycznych: filmów, etiud, spektakli - z dr hab. Milenią Fiedler, nową rektor Szkoły Filmowej w Łodzi, rozmawia Aleksandra Pucułek w Gazecie Wyborczej - Łódź.


Aleksandra Pucułek: „Ten rok będzie trudny” – napisała pani w liście do społeczności akademickiej. Najtrudniejszy w zakresie…

Dr hab. Milenia Fiedler, rektor Szkoły Filmowej w Łodzi: Miałam na myśli oczywiście epidemię, która w poważny sposób ogranicza funkcjonowanie szkoły w wymiarze więzi społecznych. W wypadku wszystkich uczelni, a w szczególności uczelni artystycznych, istota pracy nie polega na transmisji wiedzy. To, co się najbardziej liczy, to społeczność akademicka.

Gdzieś usłyszałam, że uniwersytet to nie tylko sale wykładowe, ale również korytarze. Metaforyczne, ale precyzyjne sformułowanie. Bierne wysłuchanie wykładu online daje parę procent wartości, po którą przychodzi się w mury akademii. Szkoła Filmowa to miejsce, do którego przychodzi się po to, żeby mieć możliwość podjęcia samodzielnych prób artystycznych, żeby eksperymentować i błądzić, ale również żeby mieć wokół ludzi, z którymi można o tym porozmawiać. Spierać się na temat prac, własnych i tych, które razem obejrzeliśmy. Kształcenie to nie jest jednokierunkowy przepływ energii. To jest wymiana myśli, wzajemne oddziaływanie. Nie przychodzimy do studentów z zamkniętym pakietem wiedzy. Nie ma czegoś takiego jak wiedza o robieniu filmów – jest doświadczenie. Jesteśmy po to, żeby wejść w dialog, żeby zainspirować studentów, ale również samych siebie pobudzić do tego, by ten zasób doświadczeń artystycznych rozwijać. W wyniku tego procesu zmieniają się studenci i wykładowcy.


Jak się państwo czują po tych ostatnich miesiącach, kiedy ta możliwość bycia w grupie była ograniczona albo jej w ogóle nie było.

– Mamy – zarówno studenci, jak i wykładowcy – poczucie straconych miesięcy. Próbowaliśmy być razem, ale jednocześnie mieliśmy całkowicie zabraną możliwość realizowania prac praktycznych: filmów, etiud, spektakli.


Kiedy w maju robiliśmy podsumowanie, co nam odebrał lockdown, obliczyliśmy, że mamy do nadrobienia prawie 200 studenckich filmów plus dokończenie spektakli teatralnych.

Wakacje były niesłychanie pracowite – pierwszy rok reżyserii właśnie skończył swoje etiudy. Teraz czekają nas równie intensywne miesiące, bo nadal będziemy nadrabiać zaległości i do tego realizować bieżący program.

Będziemy prowadzić edukację hybrydową. Musimy ograniczyć liczbę osób i kontaktów na terenie szkoły, ale ponad 50 proc., a czasami 70 proc. zajęć – zależy od kierunku – mamy mieć stacjonarnie. To esencja naszej pracy. Nie da się zdalnie robić filmów, pracować nad spektaklami.

Niby wracamy do normalności, ale jednak w maseczkach, z zachowaniem dystansu. Przyjmujemy zasadę, że trzymamy się swojej grupy zajęciowej. Dzięki temu, gdy pojawi się ognisko zakażenia, a pewnie jest to nieuniknione, odizolujemy jedną grupę, a nie będziemy zamykać całej szkoły.

Będzie to wymagało dużego samoograniczenia i będzie się wiązało z poczuciem straty. Byliśmy przyzwyczajeni do szkoły tętniącej życiem: tu ktoś fotografuje, tam ustawia kamerę, młodzi aktorzy trenują coś przed zajęciami. Mijaliśmy się na korytarzach i nawiązywaliśmy przypadkowe, ale ważne rozmowy. Tego w tym roku będzie nam brakowało.


A jak się czuje kultura po lockdownie?

– Epidemia jest potężnym kryzysem, ale wszystkie kryzysy mają swoją wartość, pozwalają spojrzeć na wiele rzeczy na nowo. Dzięki zatrzymaniu pędu życia nastąpił moment, w którym można było sobie uświadomić, co to znaczy kultura, książka, film, spektakl. Co się dzieje, gdy zaczyna tego brakować, do czego to jest potrzebne? Gdy kontakty społeczne są ograniczane i tęsknimy za komunikacją z innymi ludźmi, nagle okazuje się, że dzieła sztuki są środkami masowej komunikacji. Są komunikatami, które panują nad przestrzenią i czasem.

Przed epidemią pogrążyliśmy się w świecie cyfrowym, wydawało nam się, że te urządzenia są fantastycznym odkryciem. Epidemia ujawniła, że owszem, to dobre narzędzia, ale nie zapewnią nam wszystkiego.


Przekonaliśmy się, że sztuka zapewnia nam emocjonalną więź z innymi.

Oczywiście jest też druga strona medalu. Potężny kryzys dotknął kinematografię, filmowcy zadają sobie pytanie, kiedy i czy w ogóle wrócą do kin. Ludzie teatru doświadczają załamania ekonomicznego. Jest potężny niepokój, na ile przetrwają instytucje kultury, na ile przetrwają poszczególni ludzie. Jakaś pomoc została uruchomiona, ale patrząc na to, co się dzieje w filmie, w teatrze, w muzeach, jest ona dalece niewystarczająca. Skutki epidemii będziemy przeżywać przez długi czas.


Jeśli mowa o dłuższej perspektywie, w swoim programie wyborczym podkreślała pani potrzebę zwiększenia wynagrodzeń, szczególnie pracowników administracji. Kiedy mogą się tego spodziewać?

– To plan długofalowy, tego się nie da wprowadzić od razu. Szkoła ma określone przychody. Raczej nie liczę, że się zwiększą. Odwrotnie – trzeba się liczyć z tym, że zostaną zmniejszone. Będziemy szukać oszczędności.

To, co jest najdroższe w edukacji filmowej, to stworzenie warunków do samodzielnej pracy twórczej. U nas jest tego bardzo dużo, studenci mają możliwość realizowania etiud, filmów, spektakli i absolutnie nie powinniśmy tego ograniczać. Można jednak pomyśleć o pewnych oszczędnościach, jeśli chodzi o organizację samej produkcji. Niektóre z filmów mogą być realizowane w większym wymiarze przez samych studentów, można angażować mniej profesjonalnej obsługi.

Trzeba też szukać pieniędzy na zewnątrz – czyli granty, partnerzy. To jest plan rozpisany na lata, zwłaszcza w tej sytuacji, którą mamy.


Musimy do tego podejść tak, jak robi to większość osób decydujących o strategii przedsiębiorstw: w tak niepewnym czasie nastawiamy się na przetrwanie, żadnych gwałtownych ruchów.

Jest to jednak dobry czas na dokonanie analiz i zastanowienie się, co zmienić.
Chciałaby pani, by każda ze specjalności miała swój program zajęć obowiązkowych, ale studenci mieliby też korzystać z zajęć fakultatywnych. Na przykład studenci Wydziału Aktorskiego mieliby możliwość uczestnictwa w zajęciach prowadzonych przez mistrzów reżyserii i na odwrót.


– Profesor Lewandowski, który zaprosił mnie do Szkoły Filmowej, powiedział kiedyś: uczelnia to miejsce, z którego młodzi artyści wychodzą jako pokolenie. Chciałabym, żeby studenci mieli więcej okazji do bycia razem. Mamy wśród wykładowców różnych kierunków tyle wspaniałych osobowości. Szkoda, by studenci przez lata spędzone w naszej szkole nie mieli okazji się z nimi spotkać.
À propos studentów. Rekrutacja właśnie się skończyła i w tym roku – mimo epidemii – kandydatów było jeszcze więcej niż dotychczas.

– Rekrutacja zazwyczaj odbywa się w czerwcu, tuż po maturach, więc ci najmłodsi kandydaci nie są zazwyczaj w stanie przygotować się do egzaminów wstępnych. W tym roku zyskali dodatkowe miesiące, bo egzaminy przesunęliśmy na wrzesień, stąd może taka liczba kandydatów.

Rekrutacja była o tyle trudna, że musieliśmy ją prowadzić w 90 proc. zdalnie. Kandydaci przyjeżdżali do szkoły tylko na ostatnie etapy, ale pewne rozwiązania, np. cyfrowe portfolio, są zdecydowanie wygodniejsze, więc pewnie coś z tegorocznej rekrutacji zostanie.


A jakie są plany na najbliższe miesiące, tygodnie?

– Inauguracja roku i powrót studentów na uczelnię. Powyżej czterech, pięciu dni do przodu nic nie planuję, bo przez epidemię to nie ma sensu.
Zadam pytanie, które zadawałam wszystkim łódzkim kobietom rektorom. Jakiej formy będzie pani używać?

– Przyjmuję wszystkie możliwe formy. Jestem konserwatywna językowo, raczej nie używam feminatywów, ale rozumiem, dlaczego są ważne. Zresztą sama się przekonałam do niektórych. 10 lat temu „reżyserka” dziwnie mi brzmiało, teraz brzmi naturalnie. Pewnie będzie tak też z określeniem kobiety rektora – któraś z form stanie się powszechna. Tęsknię do tego momentu, kiedy nie będzie to tematem rozmowy. Ani fakt, że kobieta została rektorem.
To jeszcze kwestia, o którą też pytam rektorów. Połączenie ministerstw nauki i edukacji na czele z ministrem Przemysławem Czarnkiem. Jak pani ocenia ten pomysł?

– Myślę o tym z obawą. Niektóre wypowiedzi publiczne pana ministra budzą mój niepokój. Poza tym połączenie szkolnictwa i nauki w jednym resorcie może sprawić, że ofiarą będzie rozwój naukowy i środki budżetowe przeznaczane na badania. Te obszary powinny mieć różnych reprezentantów, którzy z determinacją będą o nie walczyć. Mam wrażenie, że minister, który obejmuje dwa resorty, będzie walczyć sam ze sobą.
Epidemia, połączenie ministerstw – dużo się będzie działo. Nie żałuje pani kandydowania?

– Nie ma na to czasu, trzeba działać, a nie żałować.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji