Artykuły

Od bólu i lamentu po radość zwycięzcy - Jakub Józef Orliński otworzył sezon w Operze Narodowej

Kontratenor Jakub Józef Orliński zmieniał stroje i nastroje, od bólu i lamentu po radość zwycięzcy i beztroską zabawę, od czarnego smokingu, lakierek i czerwonych skarpetek w pierwszej części koncertu po rudej barwy garnitur w drugiej.


Stwierdzenie „To był wyjątkowy wieczór” nie jest ani odrobinę przesadzone. W sobotę, po 185 dniach lockdownu Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie wznowił  działalność. Zamierza grać mimo ograniczeń związanych z bezpieczeństwem sanitarnym. Ale przecież „nie ma teatru bez publiczności i bez tego ciągłego przepływu energii”, jak powiedział Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Opery Narodowej, otwierając przemową sobotni wieczór.


Nowy sezon artystyczny rozpoczął się nietypowo - nie wieloobsadowym przedstawieniem, tylko jak przystało na czas pandemii kameralnym koncertem uświetnionym jednak obecnością uwielbianego przez publiczność talentu, kontratenora Jakuba Józefa Orlińskiego. A on zmieniał stroje i nastroje oraz epoki, od baroku po współczesność, od bólu i lamentu po radość zwycięzcy i beztroską zabawę, od czarnego smokingu, lakierek i czerwonych skarpetek w pierwszej części koncertu po rudej barwy garnitur w drugiej. 


Światowa kariera chłopaka z Żoliborza


To jedna z najbardziej olśniewających karier solistycznych ostatnich lat. 30-letni Jakub Józef Orliński, śpiewak z Warszawy, chłopak z Żoliborza i absolwent Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, w trzy lata wybił się do czołówki światowych kontratenorów.


Nawet takie sławy jak chorwacki kontratenor Max Emanuel Cencic, choć ma inny gatunek głosu, poczuły się nieco zaniepokojone pojawieniem się nowego rywala. Orliński jednak na każdym kroku podkreśla, że dopiero zaczyna w swoją artystyczną przygodę, nie może się więc równać z największymi. 


Jakub Józef Orliński obdarzony głosem o wyjątkowej, srebrzysto-anielskiej barwie, wnosi do muzyki poważnej i jej barokowej specjalizacji dużo świeżości - luz, wesołe usposobienie, skłonność do skracania dystansu między wykonawcą a publicznością, którą lubi z wdziękiem zagadywać. 


Nagrał dwie płyty („Anima Sacra”, „Facce d’amore”), występował w Carnegie Hall, na renomowanych festiwalach w Aix-en-Provence i Glyndebourne, w Oper Frankfurt śpiewał tytułową rolę Rinalda w operze Haendla, a brytyjski magazyn „Gramophone” uznał go za młody talent roku 2019. A przecież na tym nie koniec - przed nim niedługo debiut na scenie Staatsoper Berlin – Unter der Linden w „Mitridate, re di Ponto” Mozarta pod dyrekcją samego Marca Minkowskiego, z którego zespołem Les Musiciens du Louvre wybiera się niedługo w trasę koncertową. Szykuje się też do nagrania trzeciej  płyty.


Koronawirus spowodował pewne spowolnienie w jego karierze, jak zresztą w przypadku wszystkich artystów, którym zamknięto przed nosem drzwi do sal koncertowych i scen operowych. Orliński spędził ten czas głównie w Warszawie, w swoim rodzinnym mieście. Z gitarzystą Łukaszem Kuropaczewskim i pianistą Aleksandrem Dębiczem nagrał materiał na płytę. W kraju wystąpił niedawno w lecie na Festiwalu Bachowskim w Świdnicy. 


Orliński i Biel wyfrunęli z Opery Narodowej


Ale koncert w Operze Narodowej w Warszawie miał specjalny charakter nie tylko dlatego, że był otwarciem sezonu artystycznego. Orliński chciał pokazać swoją wszechstronność. W pierwszej części wystąpił więc z Michałem Bielem, pianistą, który partneruje mu od lat, i razem wykonali wybór pieśni Henry’ego Purcella, Tadeusza Bairda oraz „Jesień” Pawła Łukaszewskiego do słów Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.


- To nie jest codzienna sytuacja, że kontratenor z pianistą otwierają sezon operowy w takim wielkim teatrze jak ten - zwrócił się Orliński do publiczności. I przypomniał, że obaj z Michałem Bielem poznali się właśnie w Teatrze Wielkim w Warszawie jako uczestnicy działającej przy tej scenie Akademii Operowej, specjalnego programu dla utalentowanych muzyków. - A teraz po kilku latach otwieramy sezon - uśmiechnął się łobuzersko, wywołując owację publiczności (sala wypełniona była do połowy zgodnie z zaleceniami sanitarnymi). 


Cztery pieśni XVII-wiecznego angielskiego kompozytora Henry’ego Purcella „Music for a while”, „If music be the food of love”, „What power art thou” i „Strike the viol” w ich wykonaniu zachwycały muzykalnością, inteligentnym ukazaniem detalu, wyczuciem dramaturgii muzycznej i zdolnością kreowania rozmaitych nastrojów. Trzeba dużej sztuki, by przejść od wyrażającej emocjonalne napięcie i skargę pieśni „What power art thou” bezpośrednio do lekkiej i dowcipnej piosenki „Strike the viol”.


Michał Biel był fantastycznym partnerem Orlińskiego, artyści prowadzili wyrafinowany dialog, w którym fortepian miał nie mniej do powiedzenia niż głos wokalny. Cykl pieśni „Cztery sonety miłosne” Tadeusza Bairda do słów Szekspira w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego były dobrym dopełnieniem Purcella, przeniosły zarazem słuchaczy w sferę polszczyzny, z którą śpiewak, jeśli chodzi o dykcję, nie radził sobie najlepiej w pierwszym sonecie „Spójrz, co tu ciche serce wypisało” - choć wytężałam słuch, nie mogłam rozpoznać w języku ojczystym ani jednego słowa.


Ale później się rozśpiewał i sonety „Słodka miłości” i „Jakże podobna zimie jest rozłąka” zabrzmiały bez zarzutu. Podobały mi się wyciszenia, zwolnienia i zawieszenia narracji muzycznej świadomie dozowane przez Orlińskiego i Biela.


Pierwszą część koncertu artyści zakończyli wspólnymi bisem: arią „Vedro con mio diletto” Antonia Vivaldiego. Tą samą, której nagranie w wykonaniu Jakuba Józefa Orlińskiego dokonane w Aix-en-Provence trzy lata temu trafiło na YouTube’a i miało kilka milionów odsłon - to był początek jego międzynarodowej popularności. 


Orliński - śpiewak z poczuciem humoru


W drugiej części koncertu Orliński - tym razem w rudym, doskonale skrojonym garniturze - znalazł się w swoim żywiole: we włoskich ariach z oper barokowych traktujących o miłości - tej, która podbija serca, ale również je łamie.


Śpiewak jeszcze raz pokazał, że zwinnie potrafi przechodzić od jednego nastroju do całkiem innego jak aktor, zmieniając maskę z wesołej na smutną i odwrotnie. Program złożony z arii nagranych na swojej drugiej płycie „Facce d’amore” Orliński ułożył tak, aby te kontrasty wyeksponować. Poruszająco zabrzmiały lament nieszczęśliwie zakochanego Ottona z opery „Agrippina” Haendla i pełna triumfu aria Nerona z opery „Nerone” Giuseppe Marii Orlandiniego. Delikatny, lecz niepozbawiony też metalicznej mocy głos Orlińskiego doskonale sprawdzał się w śpiewnej, lirycznej wypowiedzi muzycznej i takiej, która wymaga wirtuozowskiej biegłości i potoczystości w szybkich tempach. Ileż tu było swobody i humoru, w Orlandinim młodzieńczej swady. 


Soliście wiernie towarzyszył Zespół Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej "Capella Regia Polona" pod kierunkiem Krzysztofa Garstki.


Początek nowego sezonu w Operze Narodowej należy uznać za bardzo udany. 


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji