Artykuły

Dama Krakowa

Zmarła Marta Stebnicka (1925-2020), aktorka, która była pomostem między fin de siedem a naszymi czasami.


Kto miał szczęście widzieć ją na scenie, nie zapomni tego błysku w oku, który sprawiał, że trudno było oderwać od niej wzrok. Te igrające w źrenicach iskry rozświetlały się, gdy zaczynała śpiewać ukochane francuskie piosenki. Bo choć Marta Stebnicka na co dzień wyglądała i zachowywała się jak dama, to na scenie wstępował w nią „diabeł", opanowywało ją aktorskie szaleństwo, które udzielało się widzom.


Ale trzeba było mieć to „coś", żeby wpaść w oko Tadeuszowi Kantorowi, który już w czasie wojny zaangażował ją do swojego konspiracyjnego teatru, dając zadebiutować w Balladynie, a potem zapraszając do udziału w Powrocie Odysa. Nie było chyba lepszego miejsca, by połknąć bakcyla sceny. Nic więc dziwnego, że zaraz po okupacji Stebnicka wstąpiła do Studia Aktorskiego przy Starym Teatrze. W latach 60. ubiegłego wieku wróciła na scenę przy Jagiellońskiej, gdzie publiczność oklaskiwała ją jako Marcelinę w Psie ogrodnika czy Margot w Heloizie i Abelardzie.


Aktorka z prawdziwą pasją zbierała i opracowała dziesiątki starych piosenek, z których powstawały jej recitale. Ich tytuły mówią same za siebie: Dama z Montmartre'u czy Eviva l’arte. Niektóre sama reżyserowała, także ze studentami szkoły teatralnej, gdzie prowadziła zajęcia. Przychodząca na dyplomy publiczność po takich spektaklach jak Titina czy Księżycowe pierroty i nocne kolombiny nie chciała opuszczać widowni.


- Marta była pomostem między fin de siedem a naszymi czasami - mówi Józef Opalski. Dodaje, że aktorka żyła w dwóch światach - teatru i literatury, z którego wywodził się jej mąż Ludwik Jerzy Kern. Sama też zresztą sięgnęła po pióro, wydając swego rodzaju sztambuch Polowonie na wachlarze. Których skądinąd, jak na damę przystało, posiadała imponującą kolekcję. Swoje pierwsze spotkanie z wachlarzem tak opisała: „Dostał się w moje ręce biały, ze strusich piór, drżący jak motyl, schowany w szkielet z ażurowych pałeczek masy perłowej. Było to w roku 1949, na scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego w czasie próby sztuki Jarosława Iwaszkiewicza Maskarada. Od tego zaczęło się jej ponad 40-letnie wachlarzowe szaleństwo. Dzielnie znosił je mąż, który z właściwym obydwojgu humorem tak pisał o żonie w Imionach nadwiślańskich:


Marta


Co byłby ten świat wart,


Gdyby nie było Mart?


Niewiele,


Mimo że Marty


Bywają jak miód,


Jak chrzan tarty,


Jak piołun,


Lub szampanskoje


A to zależy od tego,


Jakie też dnia konkretnego


Miewają Marty nastroje.


W dodatku niektóre Marty


Charakter mają uparty,


Ale z tym można sobie dać radę


W przeciągu kilku tygodni,


Jeśli się tylko postarasz,


Być bardziej upartym od nich.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji