Artykuły

Kraj. Tanatalni analfabeci w świecie popkultury. Dziś czytamy, oglądamy i słuchamy o śmierci

"Idę ulicą, nie chcę myśleć o śmierci/ Kiedy słońce świeci, nie chcę myśleć o śmierci" - śpiewają Nagrobki. Niestety, podczas lektury tego newslettera to nieuniknione.


Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew, a ja czytam o tym, czy po śmierci będę robić kupę. Interesuje mnie również, czy koty mnie zjedzą, kiedy już zrobię to, czego nie robi się kotu, a jeśli się skuszą, to co najbardziej będzie im smakować. Na tapecie mam również kwestie nader pragmatyczne: czy można honorowo oddać krew po śmierci i czemu nie jemy martwych ludzi, skoro jemy martwe kurczaki.


Dedykuję przyszłym zwłokom


Jeśli wydaje się komuś, że żarty sobie stroję z pogrzebu w kulturalnym newsletterze, racząc czytelnika bezsensowną makabrą, od razu uspokajam – może i makabra, ale sensu tu niemało. Caitlin Doughty – miła pani z Ameryki, która z powodzeniem prowadzi zakład pogrzebowy i z jeszcze większym kanał na YouTube na tematy funeralne – pisze również książki. Ta, którą mam w ręku, nosi tytuł „Kiedy umrę, zjesz mnie, kocie?” i zawiera jej odpowiedzi na pytania o śmierć zadane przez dzieci, a więc osobniki nieskrępowane tabu, taktem oraz traumami związanymi z rzeczonym tematem. Doughty pisze lekko, zabawnie, ale rzeczowo, opierając swoje wywody na ustaleniach naukowych, mniej lub bardziej taktownie omijając mielizny zwyczajów, wierzeń i zabobonów naniesionych przez kulturę.


We wstępie zauważa: „Większość z nas, wychowanych w zachodniej kulturze, jest tanatalnymi analfabetami, co tylko wzmaga lęk”. Słusznie. Od śmiertelności nie uciekniemy – książka dedykowana jest „Przyszłym zwłokom w każdym wieku”, czy to nie wspaniałe? – ale można próbować zrozumieć choćby jej fizjologiczną stronę. Może dzięki temu będzie mniej straszna, jak już się zjawi?


Muszę przy tym zaznaczyć, że za stuprocentowego tanatalnego analfabetę się nie uważam. Nie po to słucham death metalu, oglądam o śmierci filmy i seriale, nie po to czytam o niej książki – a mamy do czynienia z tematem, który w kulturze ustępuje tylko miłości, wiadomo: Eros i Tanatos – żeby mi tu teraz pani z domu pogrzebowego imputowała, żem ciemny jak kir.


„Sześć stóp pod ziemią” lekturą obowiązkową, „After Life” – uzupełniającą


Przede wszystkim „Sześć stóp pod ziemią”. W świecie, w którym główny nurt kulturowej narracji przeniósł się z książek, teatrów, tekstów piosenek oraz filmów do seriali, dzieło Alana Balla jest lekturą obowiązkową. Jest „Hamletem”, jest „Odyseją” i jeszcze „Nocami i dniami”.


Choć ostatni z 63 odcinków wyemitowano w 2005 r., co w tej branży oznacza plejstocen, rzecz nie zestarzała się ani w formie, ani tym bardziej w treści. Przy czym trzeba od razu powiedzieć, że historia domu pogrzebowego rodziny Fisherów nie jest tylko mierzeniem się zwykłego pożeracza telewizji z tajemnicą śmierci. To również opowieść o namiętności i strachu, o tożsamości i potrzebie zmian, o dojrzewaniu i pożegnaniu, o wierze i prawie do jej braku.


Dziś, kiedy pół Polski dało się wystraszyć tęczowym demonem LGBT, szczególnie mocno wybrzmi wątek Davida Fishera, zmagającego się ze swoim homoseksualizmem, bo co ludzie powiedzą… Swoją drogą, to budujące, że te kilkanaście lat później w Kalifornii nie miałby już chyba podobnych problemów.


Oczywiście, seriali o śmierci ci u nas dostatek, choć żaden do pięt „Sześciu stopom…” nie dorasta. Ale warto zmierzyć się choćby z „Dobrym miejscem”, proponującym poważne eschatologiczne rozważania w bzdetnej formie sitcomu, czy „Russian Doll”, jeśli ktoś ma ochotę na mroczną wariację na temat „Dnia świstaka” (oczywiście nie tak dobrą jak film z Murrayem, bez przesady).


Najlepiej jednak od razu przejść do „After Life”, w którym dziennikarz z prowincjonalnego miasteczka nie potrafi pogodzić się ze śmiercią żony. Tytuł to zmyłka, nie znajdziecie pocieszenia w wątkach nadnaturalnych – w końcu twórcą serialu i odtwórcą głównej roli jest Ricky Gervais, a więc zagorzały ateista. Ale też niepoprawny humanista. Z tych, co to nienawidzą ludzkości, ale kochają ludzi.


Najsmutniejszy „Dowcip” i dowcip, który nie rozśmieszył służb


Film? Przede wszystkim fenomenalny, choć mam wrażenie, że dziś nieco już zapomniany „Sok z żuka” Tima Burtona (1988). Rzecz bardzo, że tak powiem, życiowa: Adam i Barbara po śmierci wracają do swojego ukochanego domu, ale okazuje się, że zamieszkało w nim już nowe, obrzydliwie żywe małżeństwo o trudnych do zaakceptowania manierach. Trzeba więc na pomoc wezwać upiornego egzorcystę (co też Michael Keaton wyprawia w tej roli!), który specjalizuje się w oczyszczaniu domów nawiedzonych przez żywych...


Coś na poważnie? Polecam opatrzony niepoważnym tytułem „Dowcip” Mike'a Nicholsa, filmową adaptację sztuki Margaret Edson. Profesor Vivian Bearing (Emma Thompson jest w tej roli wspaniała), kobieta światła i odważna, wiele wie o świecie i dużo rozumie, ale z własną śmiertelnością pogodzić się nie zamierza – nawet kiedy słyszy, że diagnoza to wyjątkowo paskudny rak. Bardzo to mądry i równie smutny film.


Przejdźmy do death metalu. Myliłby się ten, kto uważa, że w tym gatunku śpiewa się (ha, ha) tylko o śmierci. Są też przecież piosenki o apokalipsie, szatanie, wojnie… yyy… no i o śmierci. Ale zdziwilibyście się, że można być tak monotematycznym i kreatywnym zarazem!


Zacznę od polecenia płyty „Discipline” norweskiej grupy Cadaver Inc. – nie dlatego, że taka wybitna (choć jeśli ktoś lubi utytłany w black metalu surowy death – będzie ukontentowany), ale dlatego, że towarzyszyła jej wspaniała kampania promocyjna, która prawie zakończyła żywot zespołu. Otóż album miał premierę w 2001 r., kiedy internet dawał już sporo możliwości, ale jego użytkownicy czujności nie mieli za grosz. Zespół na swojej oficjalnej stronie internetowej zamiast informacji o piosenkach zamieścił więc wizytówkę nieistniejącej firmy, która rzekomo zajmuje się „szybkim sprzątaniem miejsca zbrodni na każdą kieszeń i usuwaniem zwłok”. Udało im się nie tylko zwrócić uwagę fanów na nowe utwory, ale też ściągnąć na siebie służby kilku krajów, które zepsuły zabawę.


Co dalej? Immolation, Cannibal Corpse, Autopsy, Incantation, Death (ale tylko ten wczesny, w tym późniejszym jest za dużo życia), Carcass, Morbid Angel, Dismember, Mortician, Entombed, Grave… Dużo tego i aż zazdroszczę wszystkim, którzy zanurzą się w błogich dźwiękach „Chainsaw Dismemberment”, „Necrocannibalistic Vomitorium” albo „Corporal Jigsore Quandry” po raz pierwszy.


Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że świat nie jest sprawiedliwy i nie wszystkim została dana łaska rozkoszowania się death metalem. Na szczęście na spacer pomiędzy mogiły można się też udać z duetem Nagrobki, moim ulubionym polskim zespołem rockowym powstałym w drugiej połowie XXI wieku. Jedną piosenkę mają o „czymś bardzo miłym, jak piesek, jak róża, jak ty”, ale pozostałe… wiadomo o czym.


Wciąż za dużo gitar? To może spotkanie z Diamandą Galas? Proponuję wysłuchać w skupieniu którejś z jej bardziej ponurych płyt (nie żeby miała inne), choćby kultowej „Plague Mass” z 1991 r., poświęconej ofiarom AIDS, a zatęsknicie za niewinnością i słodyczą death metalu…


Dziś (13 sierpnia) również:


Obchody 15. urodzin wytwórni Karrot Kommando dzieją się od godz. 19 w Poznaniu, na dziedzińcu Zamku. Dziś na koncert zapraszają Vavamuffin, Slavic Jazz Underground oraz DJ Krzaku. W kolejnych dniach m.in. Kapela Ze Wsi Warszawa oraz Pablopavo i Ludziki. W przyszłym tygodniu natomiast, od 21 sierpnia, urodzinowe koncerty Karrota przenoszą się do stolicy.


Na premierę filmu „Crescendo #makemusicnotwar” w reżyserii Drora Zahaviego zaprasza o godz. 20 kino letnie POLIN online. To opowieść o orkiestrze izraelsko-palestyńskiej.


Lua Preta i Polmuz wystąpią w stolicy na Placu Zabaw, w ramach cyklu Lado w Mieście. Start o 20, wstęp wolny.


Smolik i Kev Fox wystąpią w ramach „Lata na Pradze” o godz. 20. Praga Centrum zaprasza już od godz. 18.00.


Kuratorskie wprowadzenie do wystawy Romana Ingardena „Filozof i fotograf” odbędzie się o 18 w krakowskim MOCAK-u.


Lato nieopalonych i zmęczonych, czyli wieczór muzyczno-kabaretowy czeka na śmiałków w krakowskim klubie ZetPeTe. W programie koncert Sekcji Muzycznej Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn, a stand-up Krzysztofa Kasparka na rozgrzewkę. Start o godz. 20.


Z Mózgowego archiwum wydobyty zostanie o godz. 20 wspólny koncert Petera Brötzmanna i Sławka Janickiego. Mocna rzecz na saksofon i kontrabas.


Joanna Frąckiewicz zaprasza na warsztaty śpiewu tradycyjnego do warszawskiej Chaty Nominosum. W programie pieśni łotewskie, serbskie i kongijskie oraz „krwawa polska ballada o zdradzonym rekrucie”. Można uczestniczyć również online, początek o godz. 18.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji