Artykuły

Próbuję zrozumieć świat

- Całe życie marzyłam, żeby zostać aktorką. Będąc licealistką, jeździłam na wszelkie zdjęcia próbne, m.in. do "Uprowadzenia Agaty", "Panny Nikt". Skończyłam trzyletnie Studio Aktorskie Doroty Pomykały i zdawałam do wszystkich szkół aktorskich w Polsce. Na szczęście nie dostałam się - mówi reżyser MAGDALENA PIEKORZ.

Debiutując w Teatrze TV, wybrała pani "Techniki negocjacyjne" Julity Grodek, sztukę opowiadającą o skomplikowanych relacjach między trójką głównych bohaterów - młodą psycholog więzienną, mającą długotrwały romans z żonatym psychoterapeutą, i młodocianym więźniem. Znowu szuka pani postaci i sytuacji, w których trzeba zajrzeć w najtajniejsze zakątki duszy ludzkiej...

- Bardzo ciekawi mnie człowiek z jego wszystkimi słabościami i umiejętnością podnoszenia się po porażkach. Jesteśmy nieustannie poddawani rozmaitym próbom i sposób, w jaki stawiamy im czoło, świadczy o naszym człowieczeństwie. Na tym polega przecież życie - na wytrwałym podążaniu. Interesuje mnie, jak dalece jesteśmy szczerzy w stosunku do siebie, do innych, jak dalece potrafimy być odważni, by się sobie nie sprzeniewierzyć. Bo najważniejsze to być wiernym sobie, mieć kodeks moralny, umieć odróżniać dobro od zła. Lubię obserwować, jak zachowujemy się, kiedy dzieje się coś nieprzewidywalnego, co burzy nasze wyobrażenie o świecie, o nas samych, co powoduje, że zachowujemy się w sposób, o jaki byśmy siebie nawet nie podejrzewali.

A może to potrzeba, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie?

- Na pewno tak. Najtrudniej jest z tym przy kręceniu filmów dokumentalnych, bo w nich jest najtrudniej wyrazić siebie. Nie wierzę w tzw. obiektywizm w dokumencie, bo to nie jest reportaż tylko odbijający rzeczywistość. Dokument dużo kosztuje mnie psychicznie. Pojawia się bariera wynikająca z niepewności, jak daleko mogę się posunąć w opowiadaniu o drugim człowieku. Tym bardziej że ciekawość rośnie w miarę zbliżania się do niego. I bywa, że pojawia się granica, której on nie pozwala mi przekroczyć. Wtedy zapala się czerwone światełko. Tak naprawdę dlatego zaczęłam realizować filmy fabularne i sztuki teatralne. Poprzez aktorów mogę podrążyć to, co mnie nurtuje. I wtedy w moich bohaterach jest cząstka mnie.

Na dobre zrezygnowała pani z zajmowania się dokumentem?

- Nie, bo pasjonujące jest docieranie do miejsc, o których się nam nawet nie śniło. Nieraz rzeczywistość odkrywa przed nami takie aspekty, których w ogóle nie braliśmy pod uwagę, rozpoczynając pracę nad danym tematem. Już na zawsze najważniejszym filmem, który zrealizowałam, będzie mój pierwszy dokument "Dziewczyny z Szymanowa". Kręciłam go będąc studentką II roku katowickiej szkoły. To było wielkie doświadczenie, ogromny stres, odpowiedzialność. Po kolaudacji miałam sugestie ze strony telewizji, żeby wyrzucić niektóre sceny. Kiedy wzięłam kilka głębszych oddechów, zrozumiałam, że niczego nie zmienię, bo zrobiłam film uczciwie. Starałam się zrównoważyć racje sióstr i uczennic. I nie robiłam tego filmu potajemnie, siostry widziały go przed emisją i zaakceptowały.

Bywały trudniejsze sytuacje?

- Bywały. Choćby przy kręceniu dokumentu "Znaleźć, zobaczyć, pochować" opowiadającego o muzułmańskich kobietach oczekujących na wyniki ekshumacji i identyfikacji swoich bliskich po wojnie w byłej Jugosławii. Pojechałam tam z poczuciem misji, sądząc, że opowiem o mało znanym rozdziale z historii. Bałam się oczywiście, jak podziałają na mnie ekshumacje, ale już nie pomyślałam, jak będą wyglądały rozmowy z kobietami, które straciły mężów, synów. To była lekcja pokory. Czuliśmy się z operatorem tak bezradni, że za pierwszym razem w ogóle nie włączyliśmy kamery. Odchorowałam ten film o ludzkiej obojętności. O tym, że ktoś bestialsko zamordował chłopców i mężczyzn w strefie bezpieczeństwa i nikt na to nie zareagował - nawet stacjonujące tam wojska. Ale to już polityka, a od niej wolę trzymać się z daleka. Cieszę się, że zrobiłam ten film, ale myślę, że drugi raz bym się na to nie zdobyła. Nie jestem w stanie bezpośrednio uczestniczyć w ludzkich dramatach. Wolę o nich mówić poprzez filmy fabularne.

Chce pani naprawiać świat?

- No, nie wiem, czy aż naprawiać, ale próbuję go zrozumieć. Nie lubię interwencyjności w sztuce. Poruszam tematy, które mnie bolą i obchodzą. Staram się stawiać pytania i dać widzowi szansę na własną odpowiedź. Unikam sądów, bo nie czuję się uprawniona do ich wydawania. Mam natomiast wrażenie, że nasz kraj tak mocno zakochał się w dulszczyźnie, że nie potrafi bez niej żyć. Jako twórcy powinniśmy to sygnalizować.

Jak?

- Mówić, że istnieje zło, ale się od niego odcinać. Pokazywać, że człowiek jest i dobry, i zły, że ma jasne i ciemne strony. Chciałabym robić prawdziwe, szczere filmy i głęboko wierzę, że kameralny, artystyczny film może stać się sukcesem frekwencyjnym. Miałam cichą nadzieję, że popularność "Pręg" przekona do tego producentów. Emocji widza nie da się przecież przeliczyć na cyferki. Tymczasem od trzech lat nie udaje mi się zrealizować żadnego z filmowych projektów. Coraz częściej mam wrażenie, że zrobiłam najgorszy film świata, choć obejrzało go ponad 350 tys. widzów. Trudno nie być rozgoryczonym...

Nad jakimi filmami pani pracuje?

- "Krzyż", "X Muza" i "Hotel Park". Ciągle nie wiadomo, który będzie pierwszy. "Hotel Park" ze scenariuszem Krzysztofa Teodora Toeplitza na podstawie prozy Tyrmanda to historia o konfrontacji różnych postaw. Akcja toczy się w luksusowym hotelu we Frankfurcie nad Menem w czasie II wojny światowej. Bohaterami są kelnerzy z różnych krajów okupowanych przez Niemcy. Przepiękny scenariusz, tylko strasznie droga jest jego realizacja i na razie trzeba było go odłożyć na później. "X Muza" według scenariusza Dawida Kędzi opowiada o młodym scenarzyście, który marzy, by ktoś zrealizował film na podstawie jego tekstu. Teraz czekamy na zgodę zagranicznych dystrybutorów na wykorzystanie w tym obrazie fragmentów kilku filmów. I jeszcze jest "Krzyż" ze scenariuszem Andrzeja Saramonowicza, piękna opowieść o poświęceniu i nieuchronności losu. To historia młodego księdza, którego tajemnicza dziewczyna wystawia na próbę. Jest to taki scenariusz, który można czytać na wielu poziomach.

Mówiąc kiedyś o swoim pokoleniu, powiedziała pani, że cechuje je rodzaj zamknięcia, pewnego zablokowania. Z czego ono wynika?

- Moje pokolenie wychowało się w latach 80. - w szarości, niemożności, braku wolności. Nosiliśmy smutne fartuszki i tarcze. Wychowałam się na Śląsku, na typowo górniczym osiedlu. Muszę przyznać, że ja akurat miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo, dostawałam od rodziców lalki z peweksu. Pamiętam jednak wielu kolegów, którzy nic nie mieli. A po 1989 roku wszystko zmieniało się niemal z dnia na dzień. I nagle chcieliśmy wszystko mieć, a nie byliśmy do tego przygotowani. Postęp, który się dokonał, rozwija nas jako społeczeństwo, ale czy jako jednostki? Dlatego tak ważne jest, by zawsze mieć punkt odniesienia, hierarchię wartości, oparcie w bliskich. Wtedy tak łatwo nie poddajemy się rzeczywistości i wszystkiemu, co - nieraz złudnie - oferuje. Mam wrażenie, że żyjemy w państwie, którego specjalnością jest wpadanie z jednej skrajności w drugą.

Ma pani na koncie dwa aktorskie epizody filmowe. Jak do nich doszło?

- Pierwszy raz pojawiłam się w jednym z odcinków "Opowieści weekendowych" Krzysztofa Zanussiego. Byłam wtedy jego studentką i kręciłam się po planie. Pan Krzysztof poprosił mnie, żebym jako namolna fanka biegała z notesem na autografy za panem Danielem Olbrychskim, który grał w odcinku tancerza. Potem wystąpiłam w roli dziennikarki w znakomitym filmie mojego kolegi ze szkoły Marcina Wrony: "Człowiek magnes". Byłam na ekranie aż przez 18 sekund. Całe życie marzyłam, żeby zostać aktorką. Będąc licealistką, jeździłam na wszelkie zdjęcia próbne, m.in. do "Uprowadzenia Agaty", "Panny Nikt". Skończyłam trzyletnie Studio Aktorskie Doroty Pomykały i zdawałam do wszystkich szkół aktorskich w Polsce. Na szczęście nie dostałam się.

Zmieniła się pani przez ostatnie lata?

Mam nadzieję, że trochę dojrzałam. Moją największą słabością jest emocjonalność, ale próbuję z nią walczyć.

"Techniki negocjacyjne" w reż. Magdaleny Piekorz w Studiu Teatralnym Dwójki, niedziela, godz. 23.15, a film "Pręgi" w HBO 2, niedziela, godz. 21.45

* * *

Ma 32 lata. Urodziła się i wychowała na Śląsku. Od młodzieńczych lat marzyła, że zostanie aktorką, ale po kilku nieudanych próbach dostania się do szkół teatralnych na wydział aktorski zdała na reżyserię na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Swój pierwszy film -dokumentalny - "Dziewczyny z Szymanowa", nagrodzony prestiżowym Brązowym Lajkonikiem na festiwalu w Krakowie, zrealizowała jeszcze na II roku studiów. Obraz wzbudził wiele kontrowersji - zarzucano autorce utajoną krytykę sposobu kształtowania postaw młodych dziewcząt przez siostry zakonne. Jej kolejne filmy dokumentalne także zdobywały laury - "Franciszkański spontan" otrzymał Nagrodę Honorową Jury na II Małym Przeglądzie Form Dokumentalnych w Szczecinie, a "Przybysze" -Grand Prix Festiwalu Euroshorts '99. Za swój debiut fabularny, "Pręgi" według scenariusza Wojciecha Kuczoka (2004), została uhonorowana nagrodą główną - Złotymi Lwami - na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2004 r. Rok później w warszawskim Teatrze Studio wyreżyserowała monodram "Doktor Haust" Wojciecha Kuczoka. Była członkiem jury prestiżowego konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill 2006. Obecnie debiutuje w Teatrze Telewizji sztuką "Techniki negocjacyjne" Julity Grodek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji