Artykuły

Każdy ma swoje Heilbronn

"Nie znam drugiego miasta, które jak Heilbronn, potrafiłoby wypełnić 800-osobową widownię na 14 przedstawieniach "Króla Ubu" Pendereckiego powiedział "GP" dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi Antoni Wicherek. "Proszę zwrócić uwagę - nie na "Zemście nietoperza" czy "Traviacie", ale na pozycji operowej z muzyką współczesną, która wciąż nie ma zbyt wielu zwolenników. Nie jest to przy tym tytuł "osłuchany", bowiem wcześniejsza o trzy zaledwie lata prapremierowa prezentacja tego dzieła w Monachium nie wywołała specjalnego wrażenia, zyskując letnie czy nawet krytyczne recenzje. Cieszę się, że nasze łódzkie wykonanie tej opery, przyjęte zostało znakomicie, czego dowodem poza świetnymi recenzjami, są podjęte z nami rozmowy na temat dalszych artystycznych tournée".

Rzeczywiście. Roland Schell w gazecie "Heilbronn i jego region" (11 IV 94), nazywa spektakle łódzkie "wydarzeniem kulturalnym" i "przeżyciem teatralnym", a Simone Heiland pisze m.in. "Wolfram Schwinger, który w ocenie nowoczesnego absurdalnego teatru nieprędko znajdzie równego sobie, chwali Pendereckiego biegłość opracowania muzycznego tej surrealistycznej sztuki".

Tak więc bez wątpienia był suk­ces i to jeden z największych w ostatnich latach, o czym może choć­by świadczyć zaproszenie przez samego kompozytora wpływowych przyjaciół na kolejne spektakle, m.in. z Paryża. Rozmawia się już także o zaproszeniu "Króla Ubu" na Tydzień Kultury Polskiej w Ber­linie, który odbędzie się wiosną 1995 r. Spróbujmy zatem zastano­wić się nad przyczynami spraw­czymi tego niezwykłego teatralne­go zdarzenia...

I

Prawda jest taka: łódzki Teatr Wielki swą wywiedzioną z surreali­zmu, odkrywczą inscenizacją, zna­komicie opracowaną muzycznie i wokalnie stworzył szansę zweryfi­kowania nie najlepszej opinii o sa­mym dziele Pendereckiego, którą mogła zrodzić niezbyt udana pra­premiera przed trzema laty w Mo­nachium.

Mimo bowiem zaproszenia rea­lizatorów o głośnych nazwiskach z {#au#1612}Toporem{/#} na czele, nie zdołano znaleźć trafnej formuły na stworze­nie spektaklu wyrazistego wizual­nie, prowokującego do myślenia (w ślad za pierwowzorem literac­kim atakującym wynaturzenia wła­dzy) i eksponującego walory mu­zyczne. Trudno się więc dziwić re­akcjom Pendereckiego, który mógł, po łódzkich prezentacjach w Niem­czech, zaistnieć jako kompozytor rzeczy wręcz błyskotliwej, co potwierdzili krytycy niemieccy, ale tak­że polscy dyrygenci. Antoni Wiche­rek uznał w rozmowie z niżej pod­pisaną "Ubu Rexa" za operę udaną zarówno w sposobie zinstrumen­towania, jak i wartościach wokal­nych, wykorzystującą różnorodne style muzyczne z niemal musicalo­wymi fragmentami dla zarysowa­nia niezwykle bogatych, pełnych wyrazu postaci i wydobycia grote­skowego humoru.

Kazimierz Kryza nazywa "Króla Ubu" "najbardziej udanym dziełem operowym ostatnich lat w skali świa­towej, tym ciekawszym, że operu­jącym środkami opery buffa".

II

Zasługą łodzian jest nie tylko to, że pokusili się o pierwszą po świa­towej premierze inscenizację tego utworu, ale że skompletowali wspa­niały zestaw twórców. Zaskakuje przy tym, że ani reżyser Lech Ma­jewski, który zaproszony został do Łodzi z Hollywood, ani Franciszek Starowieyski dotąd nie pracowali w operze (wyjąwszy {#re#24475}"Godzinę hisz­pańską"{/#} {#au#1695}Ravela{/#} w przypadku dru­gim). Dodajmy do tych nazwisk trze­cie: autora opracowania muzycz­nego, wybitnego dyrygenta, pracu­jącego 10 lat w teatrach niemiec­kich - Antoniego Wicherka i czwar­te - choreografa Janiny Niesob­skiej, która stworzyła tu "ruch sce­niczny" - jakże istotny element dra­maturgii.

Tej wspaniałej grupie twórców zawdzięczamy wykreowanie na scenie rzeczywistości surreali­stycznej, która chyba nigdy w tak ekspresyjnej formie nie zaistniała w polskiej operze. To niezwykłe: "Król Ubu" wywołał w r. 1896 naj­większy w dziejach teatru francu­skiego skandal obyczajowy, bijąc po oczach typowych mieszczu­chów i wywołując zgorszenie. Dziś także opera z łódzkim wykonaniem prowokuje. Dowodem - wychodze­nie nielicznych na szczęście grup widzów w czasie pierwszych spek­takli w Heilbronn.

"Gdy zorientowałem się, że zbyt często, jak na wrażliwość nie­których widzów, padają słowa nie­cenzuralne, nieco skróciłem scenę "przy korycie" - mówi dyr. Antoni Wicherek. Ale nie tylko jako cieka­wostkę można podać fakt opubli­kowania w miejscowej gazecie dwóch listów od widzów, w których jeden chwalił śmiałość insceniza­cji, a drugi ganił... jej rozwiązłość. Krytyk z Heilbronn, Roland Schell trafnie określił koloryt spektaklu: "Dzika groteska {#au#620}Jarry'ego{/#} jest zo­rientowana na teatr marionetek. (...) Krew musi płynąć, muszą być wygrzebane wszystkie brudy, ryczy się przeważnie 'grówno' (sic) - r jako małe ustępstwo na rzecz cenzury. Jest kopulacja, bicie i wesołe rubaszności."

Inscenizacja, znakomita, korzysta z doświadczeń opery i filmu. Ale też będący inspiracją do zbudowania spektaklu surrealizm Starowieyskie­go stawia przed wszystkimi zespoła­mi zadania niemal karkołomne. I wychodzą z tego zwycięsko.

III

Rzeczywiście, gdyby nie wyso­ka klasa wykonania, łatwo by było ześlizgnąć się w stronę kiczu. Ale na szczęście jest tak, jak trzeba.

Joanna Woś mówi "GP": "Dla mnie "Król Ubu" to spektakl autorski - Franciszka Starowieyskiego i Janiny Niesobskiej. Oni w dwójkę nadają ton. A przy tym jest to w pełni przedstawienie zespołowe. Każda postać jest ważna. Nawet z tzw. 'tła'"

Krystyna Rorbach: "Ponadcza­sowe ujęcie Starowieyskiego po­twierdza opinię, że we współcze­snej operze kryją się ogromne możliwości. Mamy tu zadania inne, wymagające aktorstwa biorącego postacie sceniczne w cudzysłów. Noszę np. kostium charakterystycz­ny, który traktuję jak szewc prawi­dła. Muszę poruszać się bardzo drobnymi kroczkami i eksponując nagi biust wyśpiewać arie bardzo serio, jak u Verdiego".

Andrzej Kostrzewski: "To najtru­dniejsza do przygotowania jak do­tąd opera w moim życiu. Trzeba finezyjnie śpiewać, wypełniając nie­zwykle złożone zadania aktorskie".

Włodzimierz Zalewski: "Pyszny jest humor tej opery - on wyzwala inicjatywę. Zmusza do najwyższe­go wysiłku".

IV

Spektakl by nie zaistniał w tej formie, gdyby nie pomoc impresa­ryjna dyrektor Barbary Śliwińskiej. No bo dlaczego współfinansowała i pomagała w realizacji oper Pen­dereckiego (dwa lata temu prezen­towano w Heilbronn łódzkie {#re#10095}"Dia­bły z Loudun"{/#}), a nie np.... "Hrabie­go Luksemburga"? Dlaczego po­niosła tak wielkie ryzyko finanso­we i artystyczne zamiast "handlować" towarem lekkim, łatwym i przyjemnym?

Pozostawiam to pytanie bez ko­mentarza. Ważne jest także i to, co powiedział "GP" dyr. Antoni Wiche­rek: "Barbara Śliwińska i Klaus Wa­gner stworzyli w Heilbronn teatr, w którym przy wypełnionej widowni prezentuje się po kilkanaście spek­takli oper Pendereckiego i Wagne­ra (np. {#re#25651}"Parsifala"{/#} w wykonaniu Opery Narodowej z Warszawy). Oznacza to, iż zjednano sobie i ukształtowano publiczność. I prze­konano ją, że uważana za elitarną opera współczesna może trafić do wszystkich".

Ja dodam od siebie tylko tyle: w tym niemieckim mieście od ośmiu lat polscy artyści operowi i baletowi otrzymują swoją wielką szansę pierwszej konfrontacji z wymaga­jącą widownią europejską, co owo­cuje konkretnymi następstwami. To trudno przecenić. Po prostu: każdy wielki artysta ma swoje Heilbronn.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji