Artykuły

Kraj. Co dziś czytamy, oglądamy, czego słuchamy

Dzisiaj Teatr na leżakach w Elektrowni Powiśle w Warszawie oraz ostatni dzień, aby zobaczyć wystawę fotografii "Rdza" Bartka Warzechy w Kordegardzie.


Teoria spiskowa wokół jednego z największych szlagierów XX wieku, serial o dwóch dekadach pornobiznesu i miłosny esej, przed którym zadrżą homofoby. Dziś polecamy opowieści o zmianach na poziomie makro i mikro.


Czy Amerykanie naprawdę wylądowali na Księżycu, czy też całe wydarzenie było wielką mistyfikacją reżyserowaną przez Stanleya Kubricka? Czy królowa Elżbieta jest człowiekiem, czy dobrze się maskującym jaszczurem z kosmosu? Czy Elvis żyje i jak dogaduje się z Tupakiem?


Tęsknię za czasami, gdy teorie spiskowe pojawiały się w moim życiu za pośrednictwem popkultury i miały urok niegroźnych dziwactw. Dziś, gdy płoną maszty telefonii komórkowej, powraca odra, a u władzy mamy ludzi cynicznie rozgrywających katastrofę w Smoleńsku, wiem już, że "niegroźny" to ostatnie słowo, jakiego należy w tym kontekście używać.


Czy CIA sprzedało 15 mln płyt?


Sentyment jednak pozostał. Chyba dlatego tak bardzo podobał mi się "Wind of Change", podcast, którego autorem jest Patrick Radden Keefe, dziennikarz śledczy "New Yorkera". Keefe, który na co dzień zajmuje się gangami, morderstwami i polityczną korupcją, tym razem bada sprawę zupełnie innego kalibru: pogłoskę, że balladę "Wind of Change" The Scorpions w istocie napisało CIA.


Jeśli urodzili się państwo nie później niż ja i mieli dostęp do telewizora lub radia, nie mogli jej państwo nie słyszeć - to jeden z tych upiornych szlagierów, które wsączają się do mózgu i zagnieżdżają się tam jak pasożyt. W zupełnie nieoczekiwanym momencie człowiek zaczyna nucić pod nosem, pogwizdywać, aż wreszcie wybucha niechcianym refrenem.


Piszę to z perspektywy zblazowanej milenialki. Wiem jednak, że pokolenie moich rodziców żywi do "Wind of Change" zdecydowanie cieplejsze uczucia. Wydana w 1990 r. ballada Scorpionsów sprzedała się w 15 mln kopii, co czyni z niej jeden z najlepiej sprzedających się singli w historii muzyki. Powód był prosty: idealnie trafiła w swój moment i zrosła się z demokratycznymi zmianami zachodzącymi w Europie.


Klaus Meine, wokalista grupy, twierdzi że do napisania "Wind of Change" zainspirował go pobyt w Moskwie, gdzie zagrał w lecie 1989 r., tuż przed upadkiem muru berlińskiego. Co jednak, jeśli to wszystko przykrywka? Przyjaciel Keefe'a, człowiek o licznych koneksjach, słyszał bowiem inną wersję: balladę Scorpionsów napisali amerykańscy agenci. W dodatku słyszał ją od osoby pracującej w CIA.


Czy Amerykanie naprawdę usiłowali rozsadzić chwiejący się Związek Radziecki rockowym szlagierem śpiewanym po angielsku przez Niemca? Czy to tylko jeden z przykładów stosowanej przez dekady strategii? I co ma z tym wszystkim wspólnego menedżer Bon Jovi wmieszany w przemyt narkotyków z Kolumbii?


Nie będę państwu zbyt wiele zdradzać. "Wind of Change" (po angielsku) dostępny jest w Spotify, Google i Apple Podcast oraz innych platformach streamingowych. Polecam przekonać się samemu. Uwaga: efektem ubocznym może być publiczne nucenie The Scorpions.


Pornografia z lotu ptaka


Jeśli z powyższego akapitu od teorii spiskowych bardziej interesują państwa historyczne zmiany, polecam moje ostatnie serialowe odkrycie: "Kroniki Times Square" (Kalina Mróz chwaliła je w "Telewizyjnej" już trzy lata temu). To opowieść o początkach amerykańskiego pornobiznesu kręcona z perspektywy słynnego placu w centrum Nowego Jorku - dziś pełnego turystów, niegdyś miejsca handlu seksem, narkotykami i innych szemranych interesów.


W "Kronikach Times Square" jest wszystko, czego można się spodziewać: pracownice seksualne, alfonsi, gangsterzy, dilerzy, skorumpowani policjanci i śliskie typy. Ale ich historie opowiadane są z niespodziewanej perspektywy.


Nie dziwi to, gdy wiadomo, że opowiadają je David Simon i George Pelecanos, twórcy "The Wire" (w Polsce emitowanego jako "Prawo ulicy"), jednego z najważniejszych seriali w historii telewizji. "Kroniki" - dostępne w HBO GO - nie mają epickiego rozmachu "The Wire". Ich budowa jest prostsza, bardziej przystosowana do potrzeb współczesnego widza, którego trzeba oczarować i wciągnąć już w pierwszym odcinku (a najlepiej w ciągu pierwszego kwadransa) serialu. Ale podobnie jak tam Simon i Pelecanos patrzą na opisywany wycinek rzeczywistości z szerszej perspektywy.


Indywidualne historie bohaterów splatają się, by pokazać skomplikowane, czasochłonne procesy zachodzące pod powierzchnią. Owszem, sukcesy i porażki są konsekwencją ich działań i decyzji. A jednocześnie, w nie mniejszym stopniu, konsekwencją zmian w prawie, ścierających się politycznych frakcji, urzędniczych ambicji, mafijnych przepychanek, zmian w obyczajowości i wielkich pieniędzy wędrujących z kieszeni do kieszeni.


To opowieść w trzech odsłonach: akcja pierwszego sezonu rozgrywa się na początku lat 70., drugiego - w 1977 i 1978 r., a trzeciego - w połowie lat 80. Przez ten czas pornobiznes rodzi się, rozkwita i coraz bardziej degeneruje, zmienia się rynek usług seksualnych, zaczyna gentryfikacja Manhattanu, wybucha epidemia AIDS. Niektórzy robią kariery, inni umierają, zakochują się, zdradzają, walczą albo po prostu próbują utrzymać się na powierzchni. Jak to w życiu.


Miłość w poprzek tożsamości


Wielkie społeczno-polityczne zmiany są fascynujące, lecz niemniej fascynujące bywa śledzenie zmian w skali mikro: tych zachodzących między konkretnymi ludźmi, a czasem w jednej osobie. Zwłaszcza gdy opisuje je osoba tak wrażliwa i inteligentna jak Maggie Nelson, autorka wydanych niedawno "Argonautów" (Czarne). 


"Marzenie homofobicznej gadzinówki" - pisał o nich w magazynie "Książki" Ignacy Karpowicz. I faktycznie, streszczeni w kilku zdaniach "Argonauci" brzmią jak parodia "cywilizacji śmierci": autorka pisze o swoim związku z ukochanym Henrym. Gdy ona pakuje w siebie hormony, usiłując zajść w ciążę metodą in vitro, Henry bierze testosteron i poddaje się korekcie płci. Niedługo później wspólnie wychowują niemowlę i syna Henry'ego z poprzedniego związku.


A jednak w "Argonautach" nie ma nic z taniej sensacji. Niewielka objętościowo książka jest za to gęsta od erudycyjnych odwołań. Nelson prywatne historie i przemyślenia przeplata z feministycznymi teoriami, queerową sztuką i amerykańską polityką. Przede wszystkim jednak opowiada o miłości - wymykającej się kategoryzacji i prostym definicjom, dojrzewającej wraz z bohaterami, trwającej niezależnie od tego, jak zmieniają się ciała i tożsamości kochanków.


Dziś (27 lipca) również:


Trwa Internetowy Festiwal Filmowy - kino wychodzi do ludzi


Teatr na leżakach w Elektrowni Powiśle w Warszawie - początek godz. 18


#artUNBOXING – Filip Ignatowicz - wystawa online w CSW Łaźnia w Gdańsku, wernisaż godz. 18


Pokaz filmu "Greenbook" w kinie na dachu Słodowej we Wrocławiu - początek godz. 21.30


Ostatni dzień wystawy fotografii "Rdza" w Kordegardzie w Warszawie


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji