Artykuły

Teatr to przeżytek?

Może tzw. teatr krytyczny wyrośnie w końcu z choroby wieku dziecięcego i przestanie kwestionować podstawy swojego istnienia? Może reżyserzy zaczną reżyserować (na Garbaczewskiego jednak w tej kwestii bym nie liczył), a aktorzy przestaną w końcu grać, że nie grają? - pisze Grzegorz Kondrasiuk w Do Rzeczy.


“Lubię gówno, lubię gówno, lubię gówno..." i tak w kółko, i jeszcze raz. Piosnkę o takim refrenie zaprezentował niedawno Witold Mrozek, czołowy krytyk teatralny „Gazety Wyborczej", w swojej nowej audycji internetowej.


Ta fonograficzna perła pochodzi z „Balladyny" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, wystawionej przez poznański Teatr Polski kilka lat temu. Dalej było tylko lepiej: „Hej, świnio, dałnie, to do ciebie mowa, mister Iowa Iowa". Hip-hopowy duet cipedRAPskuad w ten sposób rozprawiał się z szowinizmem w swojej branży. Jak wiadomo, problem ten spędzał Słowackiemu sen z powiek i warto było mu dopisać tych kilka zwrotek, wraz ze wspomnianym refrenem. Ale stare to już dzieje.


Dzisiaj, jeśli już miałbym żałować, że pandemia się kończy, to właśnie dlatego, iż uwolniła ona teatr od kolejnych dzieł Garbaczewskiego. Obawiam się jednak, że nie na długo. Wspomniany Krzysztof Garbaczewski, w towarzystwie z innymi garbaczewsko-podobnymi artystami teatru, co roku z uporem godnym lepszej sprawy próbuje widzom udowodnić to, w co zdaje się sam niezachwianie wierzyć: że tzw. teatr dramatyczny to bezwartościowy shit, wytworzony przez obrzydły patriarchat. W funkcji dowodu używa do tego teatru własnego, tzw. postdramatycznego.

Bylejakość reżyserska, polegająca na byle jakim traktowaniu tekstu i zachęcaniu aktorów do bylejakości grania - oto jego metoda. Do tego obowiązkowo projekcje, dużo projekcji, virtual reality, no i obowiązkowe feminizm i posthumanizm, i już mamy to. Pokazywanie wszem wobec najtańszego chińskiego zegarka po to, by udowodnić, że wszystkie zegarki świata to  shit... Zachodzę w głowę, jakim cudem na ten zaawansowany sylogizm mogło złapać się tak wiele osób. Zresztą taki najtańszy ten zegarek nie jest. I tu, jako argument ostateczny, pojawia się forsa: uruchomione na potrzeby antyteatru duże sceny, kosztowna oprawa i niezłe obsady. Sięgając do słów poety, istny to sylogizm prostacki - ponieważ zapłaciliśmy za wódkę, womitowanie w klozecie w tancbudzie jest pięknem, a zachód słońca już nie. Bo za darmo? Skoro za to płacimy, to teatralne womitowanie JEST piękne, tyle że jest to piękno na miarę naszych czasów. W tym przypadku jednak polemizowałbym z Andrzejem Bursą. Bo choć ostatnią premierę Garbaczewskiego, „Boską komedię", rozpoczyna hipnotyczny, świetnie powiedziany monolog Sandry Korzeniak (i tu tematy abiektalne pełnią ważną funkcję...), to zaraz po nim można już tylko z warszawskiego Teatru Powszechnego wyjść.

Miałem sen, bardzo naiwny. Może nagła flauta w kulturze uprzytomni właśnie tego typu artystom i ich akolitom, czyli krytykom i kuratorom (czasem trudno odróżnić, kto aktualnie pełni którąś z tych trzech funkcji), w jak głębokim matriksie tkwią? Może tzw. teatr krytyczny wyrośnie w końcu z choroby wieku dziecięcego i przestanie kwestionować podstawy swojego istnienia? Może reżyserzy zaczną reżyserować (na Garbaczewskiego jednak w tej kwestii bym nie liczył), a aktorzy przestaną w końcu grać, że nie grają?


A jeśli artyści tego nie zrozumieją? „Skoro teatr to przeżytek, to może nie warto go finansować?" - ciekawe, kiedy na to wpadnie któryś z samorządów i zaproponuje widzom jednak zachody słońca?


O przepraszam, jeden z nich na to już wpadł. Tak jak cała samorządowa Polska Poznań dokładnie policzył, ile można zaoszczędzić na czasowym zamknięciu instytucji kultury. Na tym jednak nie koniec. Jak doniosła lokalna „Wyborcza", prezydent Jaśkowiak, powtarzający od miesięcy, że żadnych dodatkowych cięć w kulturze nie będzie, zmienił jednak zdanie. Równolegle udzielił portalowi teatralny.pl wywiadu o pięknym tytule: „Wierzę w teatr". Wyznaje w nim, że regularnie bywa nie tylko w teatrach poznańskich, lecz także w warszawskich i krakowskich. Ostatni raz przed zarazą był w teatrze Polonia, najbardziej jednak w jego gust trafił Janusz Gajos monodramem „Msza za miasto Arras". Natomiast Strzępka z Demirskim, chociaż zrobili superspektakl o Kaczyńskim, to jednak nie rozumieją kapitalizmu, o czym zresztą nie omieszkał powiedzieć „panu Demirskiemu" po jednej z premier w poznańskim Teatrze Nowym.


Bo Jaśkowiak to jednak inny gatunek samorządowca: człowiek światły, walczący z patriarchatem i wierzący w teatr, szczególnie w ten krytyczny. Jeśli nie, to broń Boże z powodów antyestetyki czy polityki. Szkoda, że w swoim wywiadzie zapomniał wspomnieć o swoich najnowszych cięciach. Ci, którzy znają się na kapitalizmie lepiej od Strzępki i Demirskiego, przecież wiedzą, że cięcia z powodów cenzuralnych to zupełnie inny gatunek cięć, i na pewno zrozumieją, prawda?





Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji