Szydercze echa
Podobno nie ma już "szyderców".
Tak przynajmniej starano się zakrzyczeć dwa lata temu tygodnik "Ekran", który po śmierci Zbigniewa Załuskiego poświęcił temu wielkiemu publicyście kilka kolumn "Przesłania". Ten wspólny tytuł do wypowiedzi pisarzy, filmowców, dziennikarzy - jak zresztą i wypowiedziane przez nich treści - przypominał o wciąż żywej aktualności wielkiej spuścizny publicystycznej zmarłego pisarza. Wypowiedzi te felietonista "Kultury" określił następująco:
"Znów kilku autorów walczy z niezidentyfikowanymi już dziś bliżej szydercami, znów powraca, po stokroć rehabilitowany, wąwóz Somosierry, znów książę Józef rzuca się do Elstery...".
Zawtórowała mu wkrótce "Polityka" i w artykule "Ważne jest, że się bije" pisała:
"Obecny mechanizm funkcjonowania dyskusji w Ekranie, to mechanizm neurotyczno-obsesyjny, rozbudowany wokół walki z wymyślonym wrogiem...".
A co powiedzieć na taki oto fragment artykułu "Porachunki" pióra Józefa Kelery pomieszczony we wrocławskiej "Odrze" (nr. 3.1980 r.) poprzedzony stwierdzeniem, że jest to sprawa zasadnicza dla współczesnej kultury:
"Od lat trzydziestu pięciu Różewicz najuparciej psuje i niweczy ułański, wylizany, pirotechniczny i przygodowy, sienkiewiczowski i harcerski, i wspominkowy stereotyp wojenki. Ten stereotyp, który jeszcze w latach czterdziestych mógł się wydawać pogrzebany na zawsze pod świeżymi zwałami krwi i błota. A jednak odżył, i to jak jeszcze! Zresztą - nie tylko u nas. U nas nawet nieco później niż w wielu krajach, zwłaszcza zachodnich. I nie dziwota. Wrócił jednak do zdrowia! Za sprawą środków masowego przekazu, popularnych seriali i komiksowych historyjek wszelkiej maści (które podciąga się także w wielu sprawozdaniach pod hasło "edukacji patriotycznej") zawładnął wyobraźnią wielomilionowych rzesz odbiorców na całym świecie. I oswojono tę wojenkę, tę ostatnią tak samo, tak zwyczajnie, tak głupio, jak wszystkie poprzednie...
Efekt jest taki, że w to okienko mało kto spogląda (autor ma tu na myśli dokumenty zbrodni - przyp. eb) wszyscy natomiast z wypiekami na twarzy śledzą wojenkowe komiksy, Wołodyjowskich i Kmiciców z tej całkiem sympatycznie podniecającej drugiej wojny światowej...
I znów Sienkiewicz zatriumfował nad Żeromskim - teraz dopiero zatriumfował naprawdę! Chociaż to słaba już analogia, daleka, anachroniczna, niewspółmierna do wymiarów zjawiska i mechanizmów naszego wspaniałego świata, a jednak jeszcze modelowa w jakiś sposób. Najlepszy dowód: ktoś, kto sięgnie nawet - tylko zaledwie po Żeromskiego - ciągle jeszcze ryzykuje, że będzie opluty, jak choćby kiedyś Wajda za Popioły.
I co? I nic, nawet szeptem nie odezwał się żaden z tych, którzy tak lubią krzyczeć, że "szyderców" już nie ma, na ten skądinąd frontalny przecież szturm z pozycji właśnie szyderczych. Odpowiedź jednak będzie...
Zacznijmy może od ostatniego zdania cytowanego fragmentu, czyli opluwania Wajdy. Zaiste, zdumiewająca jest naiwna wiara Józefa Kelery w krótkotrwałość ludzkiej pamięci, wydaje mu się bowiem, że dzisiaj, w roku 1980, nikt już nie będzie w stanie przypomnieć sobie, co przed parunastu laty - gdy "Popioły" Wajdy weszły na ekrany kin - było przedmiotem szerokiej, burzliwej dyskusji. Nie będę jej przypominał, odsyłam autora do odpowiednich zapisów. Po tylu wypowiedziach publicystów i wybitnych historyków, i przypomnieniach faktów historycznych, którzy krytykowali Andrzeja Wajdę nie przecież za ekranizację "Popiołów", ale za przeinaczenie i zafałszowanie dzieła Stefana Żeromskiego - puszcza dziś w obieg Józef Kelera właśnie specjalnie ulepione zdanie, że Wajda został za "Popioły" opluty.
"Wojenką" nazywa Józef Kelera zawarty w twórczości szczególnie filmowej czy telewizyjnej, tej rzetelnej i zgodnej z rzeczywistością historyczną, obraz nie tylko dawniejszej tradycji walk żołnierza polskiego, ale także tej najtragiczniejszej karty dziejów narodu oraz udziału Polaków w zwycięskiej wojnie z faszyzmem - negując tym samym cały szeroki front wychowania patriotycznego społeczeństwa, a zwłaszcza młodzieży. Przypomnijmy zatem, co to była za "wojenka" dla Polaków. W ciągu pięciu i pół lat wojny straciło życia ponad 6 milionów obywateli polskich, a 1 milion 180 tysięcy doznało ciężkich uszkodzeń ciała bądź bezpowrotnie utraciło zdrowie. Polska prowadziła wojnę z najeźdźcą najdłużej ze wszystkich krajów koalicji antyhitlerowskiej - od 1 września 1939 roku do 9 maja 1945. W sumie 2078 dni. Przez 990 dni walczyły na terenie okupowanego kraju "Leśne armie", przez 1871 dni walczyło polskie lotnictwo, przez wszystkie dni wojny walczyła Polska Marynarka Wojenna, około 900 dni biły się polskie armie o łącznej liczebności nie niższej nigdy niż 100 tysięcy. Polski wkład w zwycięstwo wytrzymuje porównanie z wkładem takich potęg jak Anglia i Francja.
Czy trzeba tłumaczyć, że ta wojna została nam narzucona - hitlerowski najeźdźca przyszedł na ziemię naszą z zamiarem nie tylko unicestwienia państwowości polskiej, ale również narodu polskiego. I dlatego nie było dla Polaków innej alternatywy, niż walka.. I taką walkę podjął cały naród w ogólnym antyfaszystowskim froncie. Była to walka konieczna i była to walka celowa.
A jednak celowość tej walki została poddana rewizji, dokonywało jej zwłaszcza kilka filmów polskich, chociaż i inne gatunki twórczości, szczególniej zaś publicystyka i literatura, a nawet teatr pełne były ironicznych i nieprawdziwych treści na temat naszej przeszłości narodowej i tradycji walki polskiego żołnierza. Pojawiły się na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych filmy - nazwane później "szkołą polską" - ukazujące bezowocność, bezsensowność polskich czynów zbrojnych ( nie tylko zresztą w ostatniej wojnie, ale i w dalszej przeszłości, choćby np. "Popioły", co przypomnijmy Józefowi Kelerze ), a na bohaterstwo i ofiarność żołnierza polskiego ukuto pogardliwy termin ,,bohaterszczyzna", chcąc wmówić nam, że w polskiej tradycji żołnierz polski wykazywał brak rozsądku i zdolny był jedynie do bezsensownych bohaterskich gestów. Symbolami "szkoły polskiej" - a właściwie jej szyderczego nurtu, bo nie miała ona jednolitego charakteru - stały się filmy Andrzeja Wajdy "Kanał" i Andrzeja Munka "Eroica". Nie dla wszystkich jednak były one szydercze, dla niektórych po dziś dzień są te filmy "szczytowymi osiągnięciami polskiego filmu powojennego". Szyderczy nurt "szkoły polskiej" obfitował, oczywiście, jeszcze w wiele innych dzieł, że przypomnę tylko "Lotną" Andrzeja Wajdy czy "Zezowate szczęście" Andrzeja Munka.
"Bohaterszczyzna" została poddana powszechnemu i surowemu osądowi społecznemu. Najpełniejszą odprawę dał szydercom Zbigniew Załuski w swej znakomitej książce "Siedem polskich grzechów głównych", jak zresztą całym swoim wielkim pisarstwem, którym walczył o właściwe przedstawienie historii narodu, a zwłaszcza historii ostatniej wojny, czy wreszcie o właściwy stosunek do historii, właściwe rozumienie roli tradycji historycznej dla kształtowania współczesnej świadomości Polaków.
Pod naciskiem żelaznej logiki historycznych faktów "szydercy" wycofali się na "z góry upatrzone pozycje". Ich nowym zawołaniem stało się zręcznie ukute hasło, że "nie można budować przyszłości na ideologii liczenia nagrobków", to hasło, z pozoru jakby słuszne, było także niczym innym, jak widzeniem historii jako ciągu bezsensownych i straceńczych gestów, jak negowaniem tradycji.
"Nie wolno idiotyzować przeszłości narodu - przestrzegał Zbigniew Załuski - przedstawiać jej jako ciągu czynów pozbawionych sensu i świadczących o naiwności i braku rozsądku naszych przodków. Nie wolno wykoślawiać w ten sposób obrazu dziejów, opinii o narodzie. Prowadzi to mniej czy bardziej skutecznie do zaszczepienia ludziom pogardy i wstrętu do własnego narodu, prowadzi do rozwijania nihilizmu narodowego".
"Bohaterszczyzna" lansowana przez "szyderców" była obcą naroślą na kulturze polskiej i polskiej tradycji. Więcej - była chęcią zniweczenia etosu naszej kultury, etosu kultury rycerskiej, utrwalonego w polskiej świadomości historycznej i w polskiej sztuce, poczynając od mistrza z Czarnolasu Jana Kochanowskiego, który napisał pięknie: "Jeśli komu droga otwarta do nieba, tym, co służą ojczyźnie".
Żołnierz polski, zawsze pełen męstwa, odwagi i ofiarności, bił się nieraz "Za wolność Waszą i naszą", ale nie jako głupiec zdolny jedynie do bezsensownych gestów, bywał często tułaczem i zdarzało mu się też walczyć za obcą sprawę (wojny napoleońskie), nigdy jednak nie był kondotierem czy żołdakiem.
Podobno nie ma już dziś "szyderców".
Czyżby to tylko "echo grało"?... jak np. w "Pasji" Stanisława Różewicza, czy serialu telewizyjnym "Polskie drogi". Czyżby tylko z przyzwyczajenia i bezmyślnie poniektórzy krytycy chwalili jedynie "Kanał" i "Eroicę", jako najlepsze polskie filmy o wojnie.
"Mimo że przebyłem okupację w Generalnej Guberni - nie znajduję z filmem Akcja pod Arsenałem kontaktu emocjonalnego. Tymczasem takie filmy dawniejsze, jak Kanał, Eroica, "Popiół i diament", oddychają dla mnie prawdą. Są bowiem dwie szkoły polskie o wojnie, nie jedna - pisał recenzent "Polityki" dwa lata temu. Myśl o "dwóch szkołach polskich o wojnie" rozwinął następnie w artykule "Ja, mamut, deprawator":
"Pierwsza zainteresowała, dosłownie, publiczność całego świata..." - stwierdził i na dowód przytoczył następującą wypowiedź P. Houston w "The Contemporary Cinema": "Polskie dramaty wprowadziły do sztuki filmowej doświadczenie oryginalne, jakiego kino o wojnie nigdy dotąd nie zaznało".
Mając zaś na myśli drugą polską szkołę, recenzent "Polityki" pisał:
"O tych nie mówi się za granicą, ani w kraju, mimo że miewają milionową publiczność, i szkoły w pełnym składzie wkraczają równym krokiem na sale, gdzie wyświetla się te budujące, wyczynowe "Zdobycia", "Zamachy" itd. Oglądają wszyscy, po czym zachowują się jakby nic nie było! Inaczej działo się z takim "Popiołem i diamentem", po którym nocne rodaków rozmowy trwały do rana, zaś gdy wychodziło się o wschodzie słońca, niezaspokojeni dyskutanci jeszcze dodatkowo w bramie na stojąco szarpali się za klapy do południa".
Nie wypada przypominać recenzentowi "Polityki" dlaczego te filmy były treścią "nocnych rodaków rozmów", ale skoro sam do tego zmusza... Został przecież wtedy odkorkowany wielki temat narodowy, pokazana nie zagojona jeszcze bolesna rana. Czyżby recenzent "Polityki" nie widział nikogo płaczącego, gdy po raz pierwszy, po wiadomej przerwie, popłynęła z głośników piosenka "Warszawo, ty moja Warszawo"? To nie bezsensowny gest powrotu do włazu w "Kanale" i nie postać Dzidziusia z "Eroici" sprawiły, że filmy te miały tak wielki rezonans społeczny. Szyderstwa tych filmów przytłumiła w owym czasie radość z otwartego mówienia o bolesnych, gorzkich sprawach, z likwidacji tematów tabu, wreszcie z zrównania w ocenie daniny krwi żołnierza polskiego gdziekolwiek by nie walczył w owym wielkim antyfaszystowskim froncie. Te właśnie sprawy były treścią namiętnych "nocnych rodaków rozmów".
Wróćmy jeszcze do tematu-określenia - "wojenka". Filmów wojennych i historyczno-wojennych mamy rzeczywiście sporą ilość. Są wśród nich dzieła rzetelne, są szydercze, są też po prostu mierne i nijakie. Od wybuchu wojny minęło 40 lat, od jej zakończenia 35. Postawmy zatem pytanie, czy mimo tej obfitości - film polski przyniósł narodowi polskiemu satysfakcję stosowną do jego tragicznych przeżyć, doświadczeń, wkładu w zwycięską walkę z faszyzmem? Odpowiedź - moim zdaniem - nie może brzmieć zadowalająco. Pozostały jeszcze całe obszary tematyczne ledwo tknięte kamerą, bądź nie tknięte w ogóle, pozostały całe obszary domagające się ponownego zapisu filmowego.
Zebrałem tu dla przypomnienia garść prawd elementarnych, bowiem takie przypomnienia okazują się konieczne, wbrew okrzykom, że szyderców" już nie ma. Echo wciąż gra jeszcze.