Artykuły

Miś z wiśniowego sadu

On jeden wyłamał się w tym spektaklu z koszmarnej konwencji, w której o wszystkim "trzeba porozmawiać". Miś nie gada. Jest.

Rzadko ostatnio bywałam w Teatrze Animacji i bardzo się za nim stęskniłam. To jeden z tych (nielicznych) zespołów, który widza nie traktuje jak idioty - niezależnie od tego, ile ma lat. Po wielu dramatycznych przygodach z pseudo-awangardami różnej maści mój bardzo już pełnoletni umysł znajdował tam prawdziwe ukojenie.

To jeden z tych zespołów, który szacunkiem darzy sztukę: traktowaną i jak rzemiosło, i jak posłannictwo. Kilka ich spektakli trafiło na moją prywatną listę największych teatralnych olśnień. Na pewno należą do nich Ribidi rabidi knoll, Bajka o księciu Pipo i Bajka o Królewnie Wełence. Wszystkie trzy wyszły spod ręki Janusza Ryl-Krystianowskiego. Wszystkie trzy były mistrzowską robotą o magicznej mocy. Ale znakomitych spektakli widziałam tam znacznie więcej.

To wreszcie jeden z tych (nielicznych) zespołów, który wciąż jest zespołem - zgraną drużyną ludzi oddanych swojej pasji, a wobec siebie co najmniej lojalnych.

Dobrze jest być na ich widowni. Dobrze jest rozmawiać z nimi i zawsze tego rozmawiania za mało.

Gadanie o gadaniu

Wobec powyższego biegłam na premierę Misia i myszki jak na skrzydłach. Jak do "Wiśniowego sadu". No i było tak, jak to z "Wiśniowymi sadami" zwykle bywa. Radość ze spotkania wielka. Rozmawia się świetnie. Tyle tylko, że siedząc na widowni, coraz trudniej znieść spektakl o rozmawianiu. Nie wiem, kto ma w tym większy udział: autorka tekstu naszpikowanego dydaktyzmem? Reżyser, który ten właśnie wątek uwypuklił w swojej adaptacji? Aktorzy (a zwłaszcza grająca Mamę Katarzyna Romańska)? Może wszyscy po trochu? Urocza skądinąd historia o Misiu-introwertyku, w którego życie wkracza gwałtownie ekstrawertyczna Myszka, zamieniała się momentami w teatralizowany wykład super-niani zatytułowany "Praktyczne aspekty wdrażania dziecka młodszego w procesy werbalne". No, nie do zniesienia!

Marek Cyris jest

Miłość przegrywa jednak czasem w walce z rozumem, szczególnie miłość, która się stęskniła. Zapomnę więc o scenach tworzących kanwę tego spektaklu, w których Mama do znudzenia faszeruje Chłopca serialowym sloganem wyszydzonym już na wszystkie możliwe sposoby. Gdyby ktoś mnie tak traktował w dzieciństwie, prawdopodobnie do nikogo bym się dziś nie odzywała, a na hasło "porozmawiajmy" reagowała nerwową wysypką bądź spazmami. Na szczęście, nie reaguję.

Zapamiętam więc miłe, miękkie lalki. Zapamiętam dzieci wstrzymujące oddech na widok fosforyzujących sylwetek głównych bohaterów (ja też wciąż wierzę w teatralne czary). A najbardziej zapamiętam Marka Cyrisa, który fantastycznie zagrał nie tylko ciepłego, dobrego Misia, ale także mężczyznę, który jest równie bezradny wobec kobiecego żywiołu Myszki, co nim zafascynowany. To rola zbudowana aktorskimi środkami godnymi najszacowniejszej dramatycznej sceny: bez cienia szarży, subtelnie, wzruszająco. Ech Kocha człowiek takiego Misia. I już.

P.S. Tego wieczoru zaserwowałam sobie maraton i wybrałam się także do Teatru Nowego na "Wiśniowy sad" w reżyserii Izabelli Cywińskiej. W najpiękniejszej scenie tego spektaklu Jermołaj Łopachin (Sebastian Grek) stoi z bukietem kwiatów naprzeciw Wiery (Gabriela Frycz) i żadne z nich nie mówi tego, co chce powiedzieć, co można powiedzieć, co trzeba powiedzieć, więc robi się tak smutno, jak smutno może być tylko u Czechowa. Wtedy spoza sceny mrugnął do mnie Miś od Myszki. Miś, który nie gada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji