Deportowany na śmierć. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
- Uchodźca staje się w sztuce zarazem konstruktem naszych lęków czy nadziei, jak i obiektem działań. Niezależnie od tego, czy są to działania zmierzające do pomocy czy do wydalenia, kształtują go i nie pozostawiają mu pola manewru. Uchodźca jest plasteliną albo mocniej - miazgą, którą można deptać, lepić, podnosić z ziemi, tworzyć mu pomnik czy w końcu wyrzucić na śmietnik - Dorocie Jovance Ćirlić opowiada Tomasz Gromadka.
Deportacje to teraz gorący temat. Aż głupio pytać. Ale dla pana to chyba nie pierwszyzna?
To prawda, od prawie czterech lat w ramach działań Fundacji Strefa WolnoSłowa we współpracy z reżyserką Alicją Borkowską robimy teatr z migrantami i uchodźcami, w Polsce i Europie. Prowadzimy wielokulturowe warsztaty teatralne, zawsze zaczynając od jakiegoś dzieła literackiego zahaczającego o temat migracji i na jego podstawie. Alicja wymyśla improwizacje, w wyniku których budujemy relację o przemieszczaniu się i ucieczkach. A uczestnicy warsztatów to ludzie z całego świata, którzy z różnych przyczyn trafili do Polski. Na podstawie zebranych podczas warsztatów historii piszę scenariusze spektakli. W sztuce Deportacja postanowiłem jednak zamazać odniesienia do konkretnych ludzkich losów, żeby opowiedzieć nie tylko o tragedii uchodźcy deportowanego na pewną śmierć, ale także pokazać, jak on funkcjonuje na poziomie państwa i społeczeństwa. Uchodźca staje się w sztuce zarazem konstruktem naszych lęków czy nadziei, jak i obiektem działań. Niezależnie od tego, czy są to działania zmierzające do pomocy czy do wydalenia, kształtują go i nie pozostawiają mu pola manewru. Uchodźca jest plasteliną albo mocniej - miazgą, którą można deptać, lepić, podnosić z ziemi, tworzyć mu pomnik czy w końcu wyrzucić na śmietnik.
Nie ma w tym wszystkim solidarności europejskiej? Nigdy nie było? Autorka, którą stale tłumaczę, Dubravka Ugrešić, mówi, że wszyscy jesteśmy wygnańcami. Z raju. Coś się stało?
Nie ma solidarności, bo chociaż na przykład Niemcy chcą pomagać, to wynika jednak z interesów ekonomicznych i z potrzeby zasypania dziury demograficznej. Klasa średnia boi się o swój święty spokój i w zależności od kraju - o styl życia oparty na religii i konsumpcji albo na konsumpcji bez religii. Wielki biznes nie chce dopuścić do liberalizacji polityki migracyjnej, bo swobodny przepływ towarów - tak, ale ludzie - to za dużo problemów i ryzyko utraty zysków. Politycy to koniunkturaliści, a społeczeństwo, choć wyraża też empatię, i ludzie czy organizacje realnie pomagają uchodźcom, to jednak poprzez szalejącą w Europie i USA islamofobię każdy argument ludzkiej dobroci jest obalany straszakiem terroryzmu. Dlatego jak zwykle problem przenosi się poza granice Europy - Turcja ma zostać dofinansowana, żeby bronić nas przed uchodźcami. Prawdą jest, że wszyscy jesteśmy wygnańcami i zarówno ludzkie, jak i społeczne historie naznaczone są migracją, to jednak na poziomie instytucjonalnym manipuluje się pamięcią i tworzy, umacnia zabetonowane w sobie narody, które już podobno miały się skończyć, ale trwają sobie, dzieląc ludzi na swoich i nie-swoich. I ci nie-swoi zawsze będą obiektem strachui nienawiści.
A czemu to wszystko zapisał pan w formie sztuki teatralnej?
Dlatego, że w losie uchodźców odnalazłem teatralność. Teatralne jest to, że człowiek przyjeżdżający na przykład do Polski bez dokumentów, złapany przez straż graniczną i umieszczony w ośrodku detencyjnym, żeby otrzymać status uchodźcy, musi zagrać uchodźcę przed władzą, przed urzędnikiem z urzędu do spraw cudzoziemców. Musi zagrać dobrze, bo inaczej nikt mu nie uwierzy. Musi opowiedzieć swoją historię w sposób wiarygodny. Nie bierze się pod uwagę, że ktoś jest straumatyzowany i mu się wszystko miesza, bo przeżył piekło, o którym chce zapomnieć. Nie. Wymaga się historii zgodnie z regułami hollywoodzkiego scenariusza, koniecznie dwa zwroty akcji, żeby dobrze się oglądało. Ja chciałem pokazać absurd tej sytuacji w scenie przesłuchania. Bo tak naprawdę to przesłuchanie, a nie rozmowa z człowiekiem. Los uchodźcy deportowanego to także tragedia w stylu króla Edypa. Wiemy, że zostanie deportowany i wszystko do tego zmierza. Ale czy coś zrobimy? Nie. A nawet jeśli zrobimy, to staniemy się wrogiem publicznym, a i tak nie pomożemy. Ramię w ramię z rasizmem i ksenofobią.
Ale będzie pan też pisał, nie tylko, i aż, pomagał?
Oczywiście. W Strefie WolnoSłowej robimy trzy, cztery spektakle rocznie z nowymi grupami, a także uczestnikami wcześniejszych warsztatów, którzy po jednym spektaklu chcą więcej teatru. Teraz weszliśmy we współpracę z Pawłem Łysakiem i Pawłem Sztarbowskim, prowadząc - w Teatrze Powszechnym - Stół Powszechny, czyli przestrzeń warsztatowo-artystyczną oraz kawiarnię. Chcę jednak pisać też sztuki niezależnie od Strefy i starać się nimi zainteresować teatralny mainstream, który dobrze, że zainteresował się uchodźcami, szkoda tylko że dopiero wtedy, gdy masowa migracja stała się wydarzeniem medialnym. Oczywiście im więcej nas, uchodźców, tym lepiej, a cel jest jasny: trzeba zrobić wszystko, żeby uratować kolejne pokolenia młodzieży przed nacjonalizmem, który kroczy przez Polskę ramię w ramię z rasizmem i ksenofobią.
A pan będzie pisał.