Artykuły

Na trudne czasy. Rozmowa z Julią Holewińską

- Trudno w tym kontekście nie myśleć o samym Brzechwie, który z powodów pochodzenia może niedługo zniknąć z elementarzy, no i o Korczaku, który przecież wymyślał swoją demokratyczną szkołę i sierociniec trochę jak Kleks swoją akademię... - o "Akademii Pani beksy" opowiada Julia Holewińska.

Justyna Jaworska: "Akademię Pani Beksy" dedykowałaś Natalii. Przetestowałaś swoją sztukę na córce?

Julia Holewińska: Tak, była pierwszym filtrem, podobnie jak wszystkich moich tekstów dla dzieci. Natalia jest wielką fanką "Akademii pana Kleksa", zarówno filmu jak i książki, i zawsze nas potwornie wkurzało, że tam są sami chłopcy. I że chłopcom więcej wolno. Stąd pomysł, żeby odwrócić sytuację i wykreować świat dla dziewczynek, w którym mogłyby być niegrzeczne i wolne.

Jako matka chłopców wolałabym, żeby byli grzeczni, ale często czuję dumę i rozbawienie, kiedy narozrabiają...

Widzisz, a dziewczynki wtłaczane w role przykładnych panienek mają jeszcze mniejsze pole do manewru. Ten schemat, że trzeba siedzieć ładnie w czystej sukience, nie można mieć strupów na kolanach ani łazić po drzewach, jest kulturowo trudniejszy do przełamania - chłopiec może być taki albo taki, dziewczynce nie wypada. Nie dosyć, że one są pod większą presją, to potem wchodzą niestety w wiek, kiedy zaczynają kontrolować siebie nawzajem.

Zabawnie piszesz o dyktacie różu. Mam znajomą po historii sztuki, która ubierała swoją córeczkę wyłącznie w szarości i beże. Urządziła jej pokoik w odcieniach tektury, kupowała tylko drewniane zabawki... A potem dziecko wróciło z podwórka i obwieściło, że najpiękniejszy kolor to różowy.

Ależ oczywiście! Bo nie można z niczym przesadzać. (śmiech) Stworzyłam postaci okropnej Różowej Królowej i Krawcowej Żanety przede wszystkim po to, by pokazać smutek świata, który nie zostawia wyboru. Chociaż to też nie jest takie proste, bo odgórnie działa rynek, a oddolnie prawa socjalizacji. Jakiś czas temu chciałam kupić Natce plecak i załamałam się w sklepie, bo wyboru nie było żadnego: tylko róż i księżniczki Disneya. Wreszcie znalazłam najprostszy, granatowy, i wtedy usłyszałam, że jest straszny i że ona chce taki, jak mają koleżanki. Chodzi więc raczej o to - i takie miało być przesłanie mojej sztuki - że dziewczynka ma prawo wybrać różowy plecak, jeśli taki jej się rzeczywiście podoba, bo grunt to robić, co się chce.

Póki można jeszcze robić, co się chce. Chodzisz z Natalią na manifestacje?

Tak, chodzę. Nie na wszystkie, ale na pewno na Manify, na Parady Równości, zabierałam ją też na pierwsze manifestacje antyrządowe. Teraz już nie lubi ze mną chodzić, bo ma dość, choć zawsze spotykamy fajne ciotki i wujków... Ale wiesz, że widzę pierwsze rezultaty? Dzieciaki w jej szkole nie były zadowolone z obiadów, dostawały byle jaki catering, i zrobiły w tej sprawie demonstrację. Zorganizowały się, przygotowały transparenty, że chcą lepszego żarcia i wyobraź sobie, że zwyciężyły! A mówiąc serio - bardzo chcę ją wychowywać w wolnościowym duchu, ale też w duchu obywatelskim, żeby miała swoje zdanie, żeby walczyła o swoje prawa, ale też żeby sprzątała po swoim psie.

Po psie Balzakinie?

W rzeczywistości ma na imię Balzak, ale Natka wymyśla mu sto różnych imion, nazywa go nawet Honoriuszem. Coś w tym jest, bo nasz pies wygląda tak, że powinien czytać gazety i pić kawę... A wracając do wychowania: jako jej rodzice staramy się oboje uświadamiać ją politycznie, oczywiście prostymi słowami. Czasem się zastanawiam, czy zrobi taką woltę jak ja.

Bo przypomnijmy: w twoim domu rodzinnym polityka też była żywo obecna, o czym pisałaś choćby w "Rewolucji balonowej"...

Tylko że mój dom był prawicowy, a ja poszłam na lewo. Gdyby Natka miała się w tej sytuacji zbuntować, musiałaby zostać konserwatystką. Już się trochę buntuje i kiedy się ze mną kłóci, uświadamiam sobie z przerażeniem, że sama jej dałam do tego narzędzia. Ale zwrot konserwatywny jej raczej nie grozi, jeśli tylko będzie świadoma praw, które jej przysługują - po to między innymi napisałam "Panią Beksę". I dedykowałam ją nie tylko córce, lecz wszystkim dziewczynkom, choć mam nadzieję, że to także sztuka dla chłopaków. Dziesięcioletni chłopcy często uważają, że "dziewczyny są głupie i śmierdzą" (śmiech) - wiem, że to trudny wiek, ale może coś da się z tym zrobić? Starałam się pisać z taką dezynwolturą i poczuciem przygody, by chłopcy też się w tym tekście odnaleźli.

Na pewno udało ci się oddać ich język. Najpierw chciałam tu i tam poprawiać tekst, ale w porę pomyślałam, że robisz błędy specjalnie. Skoro dzieci są urodzonymi raperami...

Absolutnie tak, wzorem dla mnie była żywiołowa dziecięca logorea, którą naśladowałam zupełnie świadomie. Ale też zależało mi na tym, by osiągnąć muzyczność. To zabawne, że nie jestem szczególnie muzykalna, kompletnie nie umiem śpiewać, a całe moje pisanie jest muzyczne. W "Pani Beksie" jest sporo piosenek, może też dlatego, że w tyle głowy miałam cały czas Brzechwę. Chociaż język bardzo się od jego czasów zmienił, chciałam oddać jego ogólnego ducha. Inne nawiązania do Pana Kleksa są oczywiste: Balzakin to szpak Mateusz, imiona uczennic zaczynają się na jedną literę, zła lalka Helga to odpowiednik wprowadzonego do Akademii Alojzego...

który w rzeczywistości powinien nazywać się Adolf, przecież "Akademia" była napisana w czasie wojny, można ją czytać jako przypowieść o Zagładzie. I sam pan Kleks to przecież pan Żyd. U Fredry tak się mówi na plamę z atramentu: "Cóż to jest? / Żyd, jaśnie panie, lecz w literę go przerobię"...

Prawda? Trudno w tym kontekście nie myśleć o samym Brzechwie, który z powodów pochodzenia może niedługo zniknąć z elementarzy, no i o Korczaku, który przecież wymyślał swoją demokratyczną szkołę i sierociniec trochę jak Kleks swoją akademię... Co znamienne, w filmie złośliwa lalka nazywa się już Adolf. To jest bardzo ciekawy trop, bo ja też pisałam swoją sztukę w określonej rzeczywistości politycznej. Niedługo odbiorą nam już prawa do wszystkiego [rozmawiamy 19 lipca, JJ], za trzy dni już nie będzie można kupić pigułki "dzień po", słowem zmierzamy w kierunku, który jeszcze kilka lat temu byłby nie do pomyślenia. Rzeczywistość staje się dla kobiet tak opresyjna, że zaczynamy marzyć o ucieczce - do kraju, gdzie możesz mieć własne zdanie, możesz być niegrzeczna, możesz wyglądać jak chcesz. Za chwilę się nas zunifikuje, zredukuje do zadań reprodukcyjnych... Moja Akademia to sztuka na trudne czasy.

Oraz dla publiczności w trudnym wieku.

Dziesięciolatki są w momencie przejściowym: bawią się jeszcze w dom i w szkołę, a fizycznie zaczynają dojrzewać, ich ciała się zmieniają. To prowadzi do porównań, do rywalizacji, czasami wręcz okrutnej. Tylko cierpliwe zapewnianie dziewczynki, że jest wspaniała taka, jaka jest, pozwala jej jakoś przeżyć wiek, kiedy hormony buzują i wszystko wydaje się ostateczne, wszystko jest dramatem. Może jestem naiwna, ale wierzę w wychowanie.

Bo cóż nam pozostaje?

Oby nie strach. Tak to się jakoś przecięło, że niespokojny wiek w życiu mojej córki przypadł na niespokojny moment historyczny i trudno mi myśleć bez lęku o kraju, w którym przyjdzie jej żyć. Nie chciałabym uprawiać agitacji, bo przecież nie po to starałam się zbudować metaforę, ale gdybym miała jednym słowem opisać przesłanie mojej sztuki, byłoby to przesłanie wolnościowe.

No i jeszcze takie, że płacz nie przynosi wstydu.

Tak, tego między innymi uczy Pani Beksa. Parę lat temu Natalia zaczęła się stykać ze śmiercią: zmarł jej pradziadek i dwie prababcie, na koniec ukochany pies. Te śmierci się skumulowały w krótkim czasie i wpłynęły na nią tak blokująco, że się zamknęła, nie była w stanie płakać. Dopiero potem się porządnie poryczała i było jej łatwiej. Automatycznie mówimy dzieciom "tylko nie płacz", chociaż robimy im w ten sposób krzywdę, bo powinny mieć prawo do okazywania emocji.

I tu wkracza terapeutycznie teatr dla dzieci!

Często ciekawszy niż ten dla dorosłych. Dosyć dużo jeżdżę po kraju i oglądam przedstawienia dla dzieci. Obserwacje mam takie, że najlepsze przedstawienia powstają poza Warszawą, a już Wrocławski Teatr Lalek to nasz skarb narodowy.

To jeszcze słowo o spektaklu...

Akademię Pani Beksy wystawia w Kielcach Robert Drobniuch, który reżyserował w Rzeszowie moje Skarpety i papiloty. Spektakl będzie na aktorów, nie na lalki, ale potrafię go też sobie wyobrazić w innej konwencji. Mam nadzieję, że wybrzmi politycznie. A teraz muszę już lecieć, idę pod Sejm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji