Artykuły

Baśniowa Balladyna

"Balladyna" otwiera się na wiele możliwych odczytań: od krwawej, z ducha szekspirowskiej historii o polityce i władzy począwszy, przez historię kryminalną, na interpretacjach według psychoanalitycznego klucza kończąc. O wielości wpisanych w sztukę scenariuszy świadczy również różnorodność teatralnych realizacji.

Ten chyba najbardziej popularny dramat Słowackiego wystawia się w rozmaitych konwencjach. Eksponuje się jego słowiańską ludowość i baśniowość, podkreślając plan metafizyczny utworu, albo przykrawa się go do czasów współczesnych i popkulturowej estetyki. "Balladyna" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza z Goplaną wjeżdżającą na scenę na motorze jest chyba najbardziej znanym przykładem, jakkolwiek od tamtej premiery w Teatrze Narodowym prób rekontekstualizacji dramatu pojawiło się znacznie więcej. Ostatnia, najbardziej radykalna propozycja, czyli spektakl Krzysztofa Garbaczewskiego i Marcina Cecki przygotowany w Teatrze Polskim w Poznaniu, opiera się na znaczącej modyfikacji tekstu Słowackiego. Z pierwotnej wersji pozostały zaledwie imiona postaci i szkielet fabularny, na którym rozpięto współczesne realia: Alina, Balladyna i Filon to młodzi naukowcy, którzy w ośrodku badawczym nad jeziorem Gopło modyfikują genetycznie nasiona roślin.

O ile gry ze Słowackim Garbaczewskiego i Cecki zelektryzowały niektórych krytyków, wywołując negatywne komentarze i ponownie sprowokowały do pytań o granice interpretacji oraz sensu takich przeróbek, spektakl Natalii Babińskiej, który zainaugurował sezon artystyczny w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, z całą pewnością takich kontrowersji nie wzbudzi, jakkolwiek pytanie o sens tej realizacji pozostaje w mocy. Reżyserka skrupulatnie przeniosła na scenę każde słowo dramatu, co nie musi być zarzutem, chociaż w niektórych miejscach poetycka fraza Słowackiego aż się prosi o cięcia. Nie byłby to zarzut, gdyby inscenizacja nie ograniczyła się tylko do przekazania powierzchownych znaczeń, które niesie ze sobą tekst, ale była bogatsza o dodatkowe sensy, nieoczywiste odczytania, skłaniałaby do myślenia. Bielski spektakl, niestety, nie powoduje takiej przyjemności odbioru. Reżyserka postawiła na tradycyjną i w efekcie schematyczną lekturę dramatu, znaną ze szkolnych opracowań. Powstał więc spektakl mało odkrywczy, przewidywalny, za to być może spełniający stereotypowe kryteria "inscenizacji lektury szkolnej": aktorzy grają w historycznych kostiumach w malowniczej, chociaż niezbyt oryginalnej scenografii, a zachowanego w całości, dobrze podanego ze sceny (przynajmniej przez część aktorów) tekstu Balladyny słucha się z przyjemnością. Być może jestem niesprawiedliwie złośliwa, ale z doświadczenia wiem, że wizyty w teatrze na "szkolnym przedstawieniu" niejednego widza skutecznie zniechęciły do tej formy sztuki. Jeśli teatr może być miejscem, które wytrąca ze schematów myślenia, dlaczego tak chętnie się te stereotypy utrwala?

Wybór sposobu realizacji zadziwia tym bardziej, że odautorski komentarz, zamieszczony na stronie internetowej teatru, mógłby sugerować przynajmniej próbę zmierzenia się z utworem Słowackiego i narosłymi wokół niego interpretacjami. Reżyserka pisała o zawartych w dramacie refleksjach na temat słowiańskiej tożsamości, budzącym się wraz z wiosną popędem erotycznym, który steruje postępowaniem bohaterów, podjęła również próbę obrony Balladyny. Gdyby podyskutować z zawartymi w tym tekście tezami i przyłożyć narzędzia krytycznej lektury do dramatu Słowackiego, być może zamiast naiwnej baśni o dawnych czasach, w której świat dzieli się na czarny i biały, a bohaterowie są dobrzy, źli albo głupi, zaś zło zostaje ukarane, powstałby spektakl mniej jednoznaczny, odnoszący się również do naszej współczesności. Nie chcę całkowicie przekreślać tej realizacji. W kilku momentach, jak chociażby w scenie zabicia Aliny, udało się zbudować napięcie utrzymujące uwagę widza, angażujące go emocjonalnie. Aktorzy interpretują każde słowo precyzyjnie, tak jakby wykonywali dźwięki zapisane w partyturze muzycznej. Ten wysiłek, wzmocniony kompozycjami Fryderyka Babińskiego, powoduje, że bielski spektakl mógłby być interesującym teatrem radiowym, przeznaczonym dla młodszych słuchaczy.

Najmocniejszą stroną przedstawienia są aktorzy, którzy z poświęceniem kreują postacie, próbując znaleźć przestrzeń w narzuconych schematach. Na uwagę zasługuje zwłaszcza Goplana Jadwigi Grygierczyk, która z jednej strony jest kobietą silną, dojrzałą, świadomą swoich potrzeb i z trudem znoszącą niepowodzenia, z drugiej - jest bardzo delikatna i frenetyczna. Aktorce udało się stworzyć postać, która ogniskuje w sobie emocjonalny, stereotypowo kobiecy sposób doświadczania rzeczywistości, choć, zgodnie z intencją autora i reżyserki, jest bytem z innego świata. Interesująca jest również Balladyna w wykonaniu Anny Guzik. Aktorka spróbowała obronić swoją postać i wydrzeć ją ze stereotypu czarnego charakteru. Jej bohaterka jest pogłębiona psychologicznie, niejednoznaczna, dramatyczna. Balladyna podejmuje okrutne w skutkach decyzje, ale nie przychodzi jej to łatwo. Miewa również rozterki. Awans społeczny wymaga od niej dużego samozaparcia, a ceną sukcesu jest samotność. Wewnętrzne emocjonalne piekło widać zwłaszcza w scenie sądu, kiedy ważą się losy Balladyny. Sprawiedliwy władca walczy w niej z przestępcą, który doskonale wie, co, jak i dlaczego zrobił. W tym miejscu warto również wspomnieć o roli Adama Myrczka, który zgrabnie poprowadził postać Grabca, obdarzając go prostodusznością i nienachalnym komizmem. W wachlarzu pozostałych postaci, budowanych przez aktorów z większym lub mniejszym szczęściem, najbardziej rozczarowują wygrany na jednej nucie Kirkor Rafała Sawickiego i Filon Sławomira Miski, który nie wiadomo dlaczego, nie wypowiada, lecz recytuje kwestie swojej postaci.

Oglądając zdjęcia ze spektaklu, jeszcze przed premierą, można było odnieść wrażenie, że dużym atutem tej realizacji będzie strona wizualna. Julia Skrzynecka zaproponowała teatralną umowność i minimalizm. Stworzyła przestrzeń uniwersalną, która dzięki odpowiednio spuszczonym i oświetlonym zasłonom z niebieskiego materiału zamienia się w las, rodzinny dom Balladyny albo w salę tronową. Odbijająca światło podłoga imituje taflę wody na jeziorze Gopło albo odbija sylwetki dworzan na zamku okrutnej królowej. Ta przestrzeń, zbudowana za pomocą prostych, oszczędnych środków, jest miejscami interesująca i wysmakowana estetycznie, chociażby w scenie, w której Goplana wynurza się spod warstw długiego trenu udającego fale jeziora albo w finale, gdy na scenie zostaje tylko tron w kształcie maliny. Niestety scenograficznych pomysłów nie wystarczyło na cały spektakl, który również w obrazie okazał się przewidywalny. Jednak przysłowiowym gwoździem do trumny stały się, moim zdaniem, bajkowe kostiumy Pauliny Czernek. Owszem, nie można im odmówić dopracowania czy spójności z koncepcją reżyserki, co nie zmienia faktu, że są nieznośnie stereotypowe.

"Balladyna" w wersji baśniowej to - mimo widocznego zaangażowania całego zespołu - jedna ze słabszych realizacji tego dramatu. Zrobiona bez wyraźnego powodu i przekonania. Być może jako spektakl dla szkół sprawdzi się doskonale, wpisując się w odbiorcze stereotypy. Mam jednak nadzieję, że w świadomości młodych widzów dramat Słowackiego nie zostanie na zawsze zredukowany do infantylnej bajki o złej królowej, a ostatnia premiera to tylko falstart nowej dyrekcji, a nie zapowiedź poetyki kolejnych premier i teatralnych sezonów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji