Artykuły

Cabaret

Na wstępie wiadomość dla wielbicieli filmu "Kabaret" Boba Fosse'a: nie bójcie się wrocławskiego przedstawienia, nie bójcie się rozczarowania, a jeśli już wybierzecie się na spektakl - nie psujcie sobie dobrej zabawy porównaniami filmu z teatrem. To zupełnie inna, ale też świetna rzecz.

Polska prapremiera znanego amerykańskiego musicalu "Cabaret" Kandera-Masteroffa jest sukcesem reżysera, inscenizatora i choreografa Jana Szurmieja oraz całego zespołu. Widowisko porywa na tyle, że w ostatecznym rozrachunku giną jego niedostatki lub... zostają darowane. Wspaniale rozwiązał Szurmiej przestrzeń teatralną, która jest w głównej mierze scenką i widownią (stoliki) kabaretu Kit-Kat w Berlinie; i to nawet scenką dwupoziomową. Na pięterko, gdzie Max (właściciel kabaretu) usadowił orkiestrę, prowadzą z dwóch stron schody, po których wędrują goście i kelnerzy. W głębi - pokój w pensjonacie fraulein Schneider, który - gdy akcja przenosi się do kabaretu - pełni rolę kulis.

Na scenie ponad 50-osobowy zespół ze znakomicie - i tu znów plus dla reżysera - dobranymi solistami, którzy nawet wizualnie odpowiadają oczekiwaniom odbiorcy. Gwiazdami pierwszej wielkości tego widowiska są Hanna Śleszyńska w roli Sally Bowles i Wojciech Ziembolewski jako Mistrz ceremonii. Obydwoje aktorsko i wokalnie zasługują na same pochwały. Na miejscu są Jolanta Chełmicka w roli pani Schneider i Zdzisław Skorek jako Schultz, bardzo dobra Maria Cielewicz-Gisicz jako pani Kost.

Całość trzyma tempo. styl. Gdzie trzeba wzruszać - wzrusza, gdzie bawić - bawi. Szczęśliwy Wrocław, że ma takie przedstawienie, a inne miasta niech zazdroszczą i idą śladem Warszawy, której udało się sprowadzić Operetkę Wrocławską na gościnne występy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji