Artykuły

Dramat absurdu na mieliźnie bezsiły

Cóż więc pozostaje dziś artystom, którzy chcą zainscenizować "Lekcję" Ionesco? Ano, zrezygnować z udawania, że odkrywają jakieś nowe, intelektualne Ameryki i poszukać spełnienia w aktorskim popisie. O Lekcji w reż. Waldemara Szczepaniaka w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Waldemar Szczepaniak, reżyser przedstawienia grający zarazem postać Profesora, podkreślał w przedpremierowych wywiadach aktualność inscenizowanego przez siebie dramatu, którego przesłanie i fabuła kojarzyły mu się z odnotowanymi w ciągu kilku ostatnich lat perwersyjnymi zbrodniami, jakich dokonywano w domowym zaciszu (jako przykład podawał kazirodcze ekscesy i morderstwa Austriaka Josefa Fritzla).

Sceneria spektaklu nasuwa skojarzenia właśnie z domowym zaciszem: w rogu Trzeciej Sceny Teatru Nowego stoi biały stół z szufladami, za nim widnieje ocienione bielutkimi firankami okno, sycące oczy słonecznym blaskiem Tyle że po obu stronach okna mamy elementy, które są już niezbyt gemütlich - szkolne tablice ze spoczywającym pod nimi zapasem kredy wystarczającym na cały pracowity szkolny dzień. A gdy spojrzymy w górę, dostrzeżemy coś, co jest już bardzo nieprzytulne - podwieszonego za uszy do scenicznych rusztowań królika nadnaturalnych rozmiarów. I już mamy bardzo (chyba aż za bardzo) czytelny sygnał, że coś tu jest nie tak.

Z zadumy nad zaletami i wadami czytelności scenografii wytrąca nas wejście Służącej (Maria Rybarczyk), która w kabaretowym stylu wita zasiadających na widowni, zagadując nas i zabawiając dowcipami. Niepokojące jest tylko to, że ostentacyjnie zamyka wszystkie drzwi wiodące na zewnątrz Trzeciej Sceny. Potem, kontynuując "niewymuszony" dialog z widzami, wywołuje na scenę młodą kobietę z sektora A, prowokując ją, by zdradziła swój wiek, 26 lat. Szybko się okazuje, że właśnie w ten sposób zwabiona została na lekcję Uczennica (Martyna Zaremba). Służąca przemawia do niej tekstem, który stanowi ostatnią kwestię dramatu Ionesco i w ten sposób przechodzimy od kabaretowej konwencji do dramatu absurdu. Uczennica, jawnie przyznająca się do po-studenckiego wieku, ubrana jest w najbanalniejszy codzienny strój: czarne spodnie, czarne wysokie buty i ciemnoczerwoną bluzkę.

Teraz czas na Profesora (Waldemar Szczepaniak). Główny protagonista spektaklu wychodzi na teren jego akcji jedynym dostępnym aktualnie wejściem. Jest krótko ostrzyżonym mężczyzną w średnim wieku, średniego wzrostu. Jego pierwsze kwestie i gesty zbliżają go do autorskiej, uwiecznionej w didaskaliach wizji człowieka "niezmiernie grzecznego i nieśmiałego, uważającego, bardzo profesorskiego". Odziany jest dość banalnie: w jasną koszulę i przykrótkie spodnie na szelkach, pasujące do przytulnego domowego wnętrza, ale za to dużo mniej do szkolnej klasy; na nogach ma eleganckie, dobrze wypastowane brązowe półbuty, których mieszczańska przyzwoitość kłóci się zdecydowanie z przykrótkością spodni.

No i zaczyna się kołowrót szybkich kwestii, narastający konflikt, lawinowy przyrost agresji "demoniczniejącego" Profesora, podsycanej rosnącą biernością Uczennicy, którą coraz bardziej bolą zęby A kończy się to wszystko oczywiście mordem, dokonanym tak, jak chciał Ionesco, przy pomocy niewidzialnego noża, pokazanego na szczęście niezbyt dosłownie. Trup Uczennicy nie straszy widzów, ciało dyskretnie znika w ciemności, a skutki dokonanego przez Profesora zabójstwa pokazane są sugestywnie przez czerwoną plamkę, która szybko wsiąka w białą, położoną na podłodze chusteczkę. Aby wszystko było jasne, abyśmy wiedzieli, iż konflikt będzie gwałtowny i krwawy, dodajmy jeszcze, że światło za oknem w toku akcji stopniowo czerwienieje, by na sam koniec powrócić do jaskrawej, słonecznej żółci. Powrót do tej słonecznej normalności odbywa się w trakcie ostatniej sceny, gdy Służąca zdejmuje z Profesora przepoconą koszulę, wyciera ręcznikiem jego nagi tors i spoconą głowę, a potem nakłada świeżą koszulę na jego bezwolnie poddające się "higienizującym" zabiegom ciało. Normalność zostaje ostatecznie odzyskana, gdy na swoje miejsce zostają naciągnięte szelki. Oczyszczenie profesorskiego ciała i ponowne jego odzianie odbywają się w trakcie dialogu o tym, jak zatuszować efekty czterdziestu ostatnich lekcji, czyli jak usunąć czterdzieści ciał zamordowanych tego dnia uczennic bez ściągnięcia na siebie uwagi.

Co można dziś przekazać polskim widzom przy pomocy "Lekcji" Ionesco? Że każda forma nauczania jest w swej istocie autorytarna? Że władza, każda władza, także ta wsparta na wiedzy, operuje (bo musi, bo nie może inaczej) różnymi formami przemocy? W lutym 1951 roku, gdy Lekcja miała swą prapremierę w paryskim Théâtre de Poche-Montparnasse, były to zapewne dla bardzo wielu europejskich widzów odkrywcze rewelacje, ale w międzyczasie poszalała sobie w zachodnim świecie kontrkultura, a dzieła domyślenia tych istotnych kwestii dopełnili dekonstrukcjoniści tudzież inni, którzy podważali struktury wiedzy i władzy, z Foucaultem na czele. Cóż więc pozostaje dziś artystom, którzy chcą mimo wszystko zainscenizować Lekcję Ionesco? Ano, zrezygnować z udawania, że odkrywają jakieś nowe, intelektualne Ameryki i poszukać spełnienia w aktorskim popisie.

Tego ostatniego w poznańskim spektaklu niestety nie ma. Waldemar Szczepaniak jest jako Profesor mało wyrazisty, słabo operuje kontrapunktem aktorskiej ekspresji, kiepsko modeluje rytm swych zachowań, ogólnie rzecz biorąc, jest "niedoekspresyjny". Z kolei Martyna Zaremba jako Uczennica jest niemal wzorcowym przykładem reżyserskiego i aktorskiego "niedorobienia" scenicznej postaci. Już od pierwszych chwil jej obecności na scenie widać jak na dłoni, że zabrakło jej precyzyjnych reżyserskich wskazówek, aby postać jakoś uwyraźnić, uwypuklić, doprecyzować. Pozostaje zatem do końca mocno przerośniętą maturzystką wypowiadającą poprawnie tekst dramatu Ionesco, poruszającą się dość niemrawo po scenie w myśl reguł prawdopodobieństwa i zdrowego rozsądku. A dodanie jej przez reżysera sceny quasi-andaluzyjskiego tańca w sekwencji dialogu poświęconej językom hiszpańskim i neohiszpańskim jest dla mnie dziwnym, burzącym rytm spektaklu wtrętem.

Jako tako wybroniła się jedynie Maria Rybarczyk jako Służąca, choć i ona musiała stawić czoła beznadziejnemu zadaniu przejścia od nie wiadomo po co wprowadzonej na początku kabaretowej zgrywy do poważnego, a na koniec tragikomicznego tonu swej scenicznej obecności.

O tym, że Waldemar Szczepaniak skojarzył "Lekcję" Ionesco z serią niedawnych wynaturzeń i zbrodni, której najczarniejszym bohaterem jest Josef Fritzl, dowiedziałem się już po obejrzeniu spektaklu. I zdumiałem się: czyż godzi się podejmować repertuarowy wybór oraz reżyserski i aktorski trud, mając za podstawę skojarzenie tak wątłe, tak kiepsko umotywowane, tak słabo się rysujące, rażące niepodobieństwami? Czy ze starszego od nas o dwie epoki oskarżenia autorytarnego systemu wiedzy-władzy warto wyciągać na siłę, "na czuja" paralele wobec wydarzeń mających patologiczne podłoże i zupełnie inną społeczną charakterystykę? Stosowna paralela może tu być wyciągnięta tylko z jednego zdania Służącej: "Zresztą ludzie o nic nie będą pytać, już się przyzwyczaili". Ale to dużo za mało.

W ten sposób "dramat absurdu" autorstwa Ionesco wpadł w Teatrze Nowym na intelektualną i artystyczną mieliznę. I tonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji