Artykuły

Smutny żart. Rozmowa z Maciejem Wojtyszką

- Tu dochodzi jeszcze temat przewrażliwienia okaleczonych artystów. Artystów, którzy cierpią, są detronizowani, którzy mają świadomość, że trzeba się podnieść i błyszczeć, choć ręce bolą i dusza boli... Paderewski wydaje mi się pod tym względem postacią nie dość dobrze uchwyconą, rzadko zwracano uwagę na jego smutek - Justynie Jaworskiej opowiada Maciej Wojtyszko.

Justyna Jaworska: Wiadomo, że Polki zawdzięczają wolnej Polsce prawa wyborcze, tymczasem w pańskiej sztuce to Polska odzyskuje niepodległość dzięki staraniom kilku kobiet. Przewrotne!

Maciej Wojtyszko: Gdyby ktoś chciał dokładniej przeanalizować moją twórczość, to zauważyłby, że i w "Bułhakowie", i w "Krainie kłamczuchów", i w wielu innych sztukach kobiety są często ważniejsze, mądrzejsze, bardziej skomplikowane niż mężczyźni. Z czego to się bierze? Trudno mi zdiagnozować samego siebie, ale na pewno z silnego przekonania, że tak jest w rzeczywistości. Tak się złożyło w moim życiu, że mnie chowała wyłącznie matka i zawsze byłem otoczony przez kobiety. Wyniosłem z domu przekonanie, że wpływ kobiet na rzeczywistość jest większy, niż się powszechnie wydaje, choć nie zawsze oficjalny. W "Fantazji polskiej" mówię o tym na prawach żartu, ale skądinąd wiadomo, że pani Paderewska miała osobowość nietuzinkową: pełną pasji, energiczną... Zbierała lalki od artystów całego świata na potrzeby swojej fundacji, która pomagała głodnym polskim dzieciom, co dowodzi, że miała też dobre serce. A że była jako postać... no, wielobarwna, to przecież tym lepiej.

Edith Wilson także była podobno szyją, która kręci głową.

Tak o niej mówiono: że to pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych.

Swoją drogą, one rozmawiają w domyśle po angielsku, z kolei Paderewscy między sobą raczej po polsku. Czy to jakoś specjalnie zaznaczać?

Wiem, że Andrzej Strzelecki, który się szykuje do rocznicowego wystawienia "Fantazji" w Teatrze Ateneum, ma jakiś pomysł na wyodrębnienie dwóch języków, którymi tu się mówi na zmianę, ale moim zdaniem to nie jest aż tak istotne. Mam poczucie, że pisałem w pewnym sensie po angielsku - możliwie komunikatywnie. Zakładam, że tak toczyły się dialogi między postaciami, a jeśli nawet odbywały się tu jakieś językowe przesiadki, to ich nie podkreślam. Tekst powstał na zamówienie Instytutu Adama Mickiewicza, to pierwszy taki przypadek w dziejach Instytutu. Inicjatorami byli dyrektor Krzysztof Olendzki, pani Eugenia Dąbkowska i pan Aleksander Laskowski. Przy czym poproszono mnie o sztukę na tyle uniwersalną, by można ją było zagrać na przykład w Australii (mam nadzieję, że teatr w Adelajdzie ją zauważy, grali już moją "Żelazną konstrukcję").

To kluczowa kwestia: jak trafić do cudzoziemców. W pańskiej sztuce Paderewski pisze dla Wilsona memoriał w sprawie Polski i zastanawia się, jak najlepiej nasz kraj zareklamować, poczynając od Piastów... ale mu to jakoś nie wychodzi.

Bo to jest odwieczny problem wszystkich Polaków, którzy chcieliby się wytłumaczyć przed światem z tego, kim są i co potrafią. A świat ma takie zainteresowania, jakie ma: liczy się albo wielka katastrofa, albo wielki sukces.

Widać ta polskość, w której tak się lubujemy, nie jest jakoś specjalnie interesująca...

Albo nie jest ją łatwo wprowadzić do obiegu kultury masowej. Paradoksalnie Czechom udało się spopularyzować czeskość przez Szwejka czy przez Hrabala. My weszliśmy trochę w świat dzięki poezji, bo mieliśmy wielu wybitnych poetów, natomiast powszechne wyobrażenie o naszym kraju jest nadal skromne. Ale czy my potrafilibyśmy powiedzieć, czym się różni Peru od Ekwadoru? A z perspektywy Peruwiańczyków i Ekwadorczyków różnice są zasadnicze.

Pamiętam, że kiedy jako studentka podróżowałam po Europie autostopem, podwiózł mnie prosty włoski hodowca krów. Z dumą opowiadał o włoskiej kuchni, wymieniał lokalne odmiany pasty i ravioli, a potem zapytał, co narodowego jemy w Polsce. Nie wiedziałam, jak przetłumaczyć bigos, więc powiedziałam, że kapustę. Spojrzał na mnie z odrazą.

Na punkcie kuchni wszyscy są przeczuleni. Stąd genialne posunięcie Gombrowicza, gdy po przyjeździe do Francji udzielał wywiadu w telewizji. Na pytanie, jak mu się tu podoba, odparł, że owszem, tylko ta kuchnia francuska - niesmaczna, prymitywna, wszystko podają oddzielnie... Zawrzało po tych słowach i dzięki temu Gombrowicz znalazł się na ustach wszystkich, bo Francuzowi można mówić, że Napoleon był zbrodniarzem, ale świętości jego kuchni obrażać nie wolno. "Fantazja polska" też opowiada o narodowych przeczuleniach, miała być rodzajem smutnego żartu. Zarażeni jesteśmy wizją historii jako ruchem wielkich przemian ekonomiczno-społecznych, co jest jeszcze schedą po marksizmie, nie dostrzegamy, że czasami o losach świata decyduje coś drobnego, niekoniecznie podpartego logiką.

Efekt motyla?

To też, ale i kwestia ludzkich sympatii czy antypatii. Ktoś kogoś lubi, więc upada albo powstaje czterdziestomilionowe państwo. Myślę, że wciąż nie doceniamy takich subtelności i jako przedstawiciele kultury, którą nosi od prawej do lewej, w dół i w górę, między pychą a pokorą, nie rozumiemy, że czasem może o nas zadecydować coś nieistotnego. Oglądałem niedawno film o tym, jak przygotowywano od kuchni spotkanie królowej szwedzkiej z prezydentem Francji: jak mierzono linijką odległość sztućców od talerza, jak trenowano kelnerów, by wchodzili równocześnie... Sprawiało to wrażenie wiedzy o starej kulturze, w której rytuałach kryją się pułapki. Czy my wiemy, że w rytuałach kryją się pułapki? Jedni wiedzą, drudzy nie, na pewno wiemy za mało.

Pokazuje pan też różnice kulturowe między Ameryką a starą Europą. Paderewski odmawia koncertowania "do kotleta", Amerykanie nie widzą w tym niczego niestosownego.

To prawda, ale tu dochodzi jeszcze temat przewrażliwienia okaleczonych artystów. Artystów, którzy cierpią, są detronizowani, którzy mają świadomość, że trzeba się podnieść i błyszczeć, choć ręce bolą i dusza boli... Paderewski wydaje mi się pod tym względem postacią nie dość dobrze uchwyconą, rzadko zwracano uwagę na jego smutek. To, że odnosił sukcesy, bo się zawziął - wzbudza oczywiście szacunek. To, że chciał ratować Polskę i wiele dla tej sprawy poświęcił - tym większy. Ale już mało kto dostrzega, że był postacią tragiczną, którą historia przemieliła i wypluła.

Zdaje się, że mimo celebryckiej sławy nie był aż takim wirtuozem, za jakiego go uważano.

Tak, ale kiedy się posłucha jego opery "Manru", to nie jest to hetka pętelka. To był człowiek o ogromnych zdolnościach i niezwykle wrażliwy. Szybka emigracja szwajcarska po wszystkim, co na arenie światowej zrobił dla kraju, musiała być dla niego bolesna. Historia człowieka, który starał się postępować godnie i szlachetnie, a został odtrącony przez codzienną praktykę polityczną, już się w tej sztuce nie mieści, ale sam Paderewski zasługuje na większą uwagę. Podobnie jak inne postaci, które przypominam, czyli Helena Paderewska i Marcelina Sembrich-Kochańska.

Słuchałam jej nagrań.

Prawda, że to była cudna kobieta? Doszła do takich zaszczytów w świecie, a też miała chorobę polskości. To chyba najciekawsze w sztukach biograficznych: że przyglądamy się ludziom, którzy są ponadnormatywni.

Byłam ostatnio na pańskim "Deprawatorze" i dotarło do mnie, że sztuki o sławnych osobach to przede wszystkim popisowy materiał dla aktorów. Andrzej Seweryn, który zakłada niemal maskę Gombrowicza, Wojciech Malajkat koncertowo wcielony w Miłosza...

Cieszę się, że pani wspomniała o "Deprawatorze", bo rzeczywiście lubię ten tekst, a nie o wszystkim, co napisałem, mogę to powiedzieć. Tam jest rzeczywiście "zakładanie twarzy" a nawet pojedynek na miny, ale od siebie dodałem coś, co nazwałbym pupą tragiczną. Zastanawialiśmy się z Andrzejem Sewerynem, jak oddać ten ostatni czas w życiu Gombrowicza, gdy mimo zaszczytów miał poczucie klęski, a przy tym trzymał fason. W listach pisał "już patrzę na księżą oborę", "już było na wsiadanym", ale cały czas się trzymał. Choć zawodziła go fizjologia, leciał przez ręce i - co może dla niego najtrudniejsze - był zależny od innych. Żałuję, że mało osób oglądających "Deprawatora" dostrzegło tę amplitudę.

Ja się z kolei po pana sztuce utwierdziłam w uwielbieniu dla Miłosza i niechęci do Herberta.

No cóż, starałem się być w miarę bezstronny, ale nie da się ukryć, że spór między nimi istniał i polska inteligencja powinna o nim wiedzieć. To patroni dwóch szkół myślenia.

I dwóch stronnictw, co nadaje tej sztuce niepokojącą aktualność.

Wydaje mi się, że arbitrem w sporze między nimi jest Gombrowicz. Po jednej stronie Herbert, postrzegający świat wartości czysto i jasno, po drugiej Miłosz, kluczący i starający się zachować to, co najlepsze ze wszystkiego, a w środku Gombrowicz, który mówi: "Jeśli się zgodzicie na swoją drugorzędność, to będziecie prawdziwsi". W tym konflikcie jest coś, co nam towarzyszy do dziś i co może pomóc nam się zdefiniować.

Wróćmy jeszcze na chwilę do "Fantazji polskiej". Podobno dotarł pan do nieznanych dokumentów?

Aleksander Laskowski z Instytutu Adama Mickiewicza dostarczył mi angielski oryginał pamiętników Mary Lee, służącej Paderewskich. I tam było wszystko: nieprzyzwoite limeryki Wilsona, historia z papugami, które kupiła pani Helena... Naprawdę Paderewscy mieszkali w hotelu Gotham, naprawdę Sembrich-Kochańska była ich sąsiadką i wtedy akurat składała rezygnację ze stanowiska primadonny w Metropolitan, słowem niewiele musiałem sam wymyślać. Ciekawa jest natomiast postać Marcela Piou. Dość dokładnie przeczytałem pamiętniki Paderewskiego, które są takimi dyktowanymi gawędami o jego kłopotach z producentami, koncertami, zdrowiem i tak dalej, i od czasu do czasu wraca w nich intrygująca zapowiedź: "mój sekretarz Marcel, kapitalny człowiek... ale opowiem pani później" Nigdy nie dojeżdżamy do niczego więcej na jego temat, co bardzo podziałało mi na wyobraźnię. Zatem wymyśliłem sobie, jaki ten "kapitalny człowiek" mógł być.

Złośliwy, zabawny i bardzo nieszczęśliwy w finale.

Tak, dlatego nazwałem swoją sztukę smutnym żartem. Oczywiście realizatorzy mogą różnie kłaść akcenty, na przykład Bogdan Kokotek, reżyser "Fantazji" - w Czeskim Cieszynie, dodał na zakończenie prawdziwą deklarację Wilsona, którą Marcel (nieco anachronicznie jak na rok tysiąc dziewięćset siedemnasty) puszcza z radia. Nie wiem, co wymyśli Andrzej Strzelecki. Nie mam takich wymagań jak Mrożek, który przy "Miłości na Krymie" spisał w dziesięciu punktach wytyczne dla reżyserów - niech wystawiają mój tekst, jak chcą. Ale gdybym reżyserował go sam, nie bałbym się melancholii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji