Artykuły

Rybiki robią energię. Rozmowa z Karoliną Fortuną

- Katowice to w ogóle fascynujące miejsce: społecznie, ekonomicznie, kulturowo. Ale sama nie jestem ze Śląska i czułam, że pisanie gwarą czy o życiu górników byłoby dla mnie podszywaniem się pod cudzą tradycję. Musiałabym albo naginać skomplikowaną rzeczywistość do swoich wyobrażeń, albo zostać przy stereotypach. Zamiast tego nagięłam rzeczywistość rybików, które zafascynowały mnie parę dobrych lat temu. Podobała mi się ich niepozorność, wszędobylskość i kosmiczny look - Justynie Jaworskiej opowiada Karolina Fortuna.

Justyna Jaworska: Żałuję, że "Dialog" nie jest magazynem narciarskim, bo przeczytałam, że jest pani instruktorką. Pogadałybyśmy o nartach...

Karolina Fortuna: Prawda? Rzadko spotykam kogoś, kto naprawdę lubi narciarstwo, a to przecież coś wspaniałego. Wiatr w nozdrzach, szum śniegu pod nartami i rytm...

Porozmawiajmy jednak o sztuce. Wiem, że była pani związana przez dwa lata z Teatrem Witkacego w Zakopanem, a potem z Kampanią Teatralną Czysta reForma. Już chyba nieistniejącą?

Przekształciła się w Teatr Odwrócony. Kampania to był bardzo buntowniczy pomysł: kiedy ją zakładaliśmy, byliśmy przekonani, że da się robić teatr bez stałej siedziby, w ogóle bez miejsca, poza wszelkimi instytucjami. Postanowiliśmy zrezygnować z etatów, by robić to, co naprawdę chcemy, tak jak czujemy.

Dopowiedzmy, że była was trójka: pani, Radosław Sołtys i Szymon Budzyk.

Tak, dwaj koledzy z roku, z krakowskiej PWST, z których drugi został przy okazji moim mężem. Pierwszy spektakl, który zrobiliśmy, "Nocdzieńsen", był aż jedenastoosobowy - jak na tamte warunki olbrzymia produkcja. Nie wiem, czy dzisiaj coś tak czystego i spontanicznego byłoby jeszcze możliwe. To był też pierwszy dramat, który napisałam. Dziś, jako Teatr Odwrócony, mamy już siedzibę. Założyliśmy fundację i pozyskujemy na swoją działalność środki. Początki były jednak całkowicie ex nihilo, reflektory z puszek, widownia z palet budowlanych, bunt i szczere chęci wywrócenia teatru do góry nogami. Skład też się zmienił i ciągle się zmienia, bo z jednej strony Radek z powodów rodzinnych zdecydował się opuścić nasz pokład, a z drugiej zapraszamy do współpracy coraz to innych realizatorów i aktorów. Oczywiście tkwiło w nas wielkie pragnienie, by zbudować stały zespół - jesteśmy widocznie jeszcze wyznawcami tej starej szkoły, że teatr to ludzie, próby bez ograniczeń czasowych, kłótnie do łez i niegasnący ferment twórczy - ale widzimy, że świat się bardzo zmienił i nie jest to do końca możliwe. Dziś trudno już oczekiwać, że zbuduje się grupa, która będzie chciała tylko ze sobą tworzyć i tak wiele temu (choć nie lubię tego słowa) poświęcać. Zwłaszcza biorąc pod uwagę system działania teatrów alternatywnych w Polsce, permanentnie niestabilny. Różne próby już za nami, dziś staramy się dobierać realizatorów do konkretnych przedsięwzięć, a aktorów zmieniamy, bo praca z tymi samymi ludźmi ma też swoje minusy.

Zupełnie jak praca w rodzinie, o czym pisze pani w sztuce "ZEN_IT" A pisać zaczęła pani na potrzeby Kampanii?

Pisanie wzięło mi się z tego, że bardzo dużo śniłam. Opowiadałam potem te sny, aż w końcu nikt już nie chciał mnie słuchać. Mówili mi: "Zrób z tym coś, wylej to z siebie". Wiadomo, że sny w streszczeniu są nudne, często pozbawione puenty, a ich porywające szczegóły są porywające dla śniącego, rzadko dla słuchacza. Więc zaczęłam je zapisywać i sprawiało mi to przyjemność. Jeszcze w Teatrze Witkacego napisałam esej, drukowany w  czasopiśmie "Metafora", a pierwszą sztukę "Nocdzieńsen" już na potrzeby przedstawienia. Musiałam się zmobilizować. Pomysł był o tyle ciekawy, że tekst powstawał równolegle z rolami: dostałam od reżysera krótkie, kilkuwersowe opisy jedenastu postaci, które spotkały się dopiero na próbie i wiedziały o sobie, że są członkami jednej rodziny, ale nic ponadto. Relacje pomiędzy nimi należało dopiero zbudować. Tekst, bardzo gęsty, poetycki, w dużej mierze inspirowany snami, został nałożony na wytworzoną już sytuację, gdy aktorzy mieli gotowe ścieżki przejść. Do tej pory to właśnie wydaje mi się najbardziej interesujące: pisanie kwestii "na miarę", dopasowywanie ich do osobowości i temperamentu wykonawców.

Sama jest pani aktorką. To podwójna rola, prawda?

Tak, chociaż kiedy pisałam, stanęłam po drugiej stronie. Tylko patrzyłam na proces powstawania spektaklu i było to najpiękniejsze doświadczenie. Potem przestałam pisać, grałam. W ogromie obowiązków związanych z produkcją samo granie było jak mgnienie, przebłysk, szansa na doznanie "artystycznego lotu". Na początku wystawialiśmy głównie Witkacego, później Wyspiańskiego, Dostojewskiego. Intrygująca forma spektakli, otwartość na widza i system płatności za bilety Pay What You Want pomogły nam zdobyć zainteresowanie publiczności. Zaczęłam pisać projekty do ministerstwa i innych grantodawców, i cała moja pasja twórcza poszła w tę stronę.(śmiech)

Coś mi się wydaje, że tonąca w papierkach pracownica MOPSu z tekstu "ZEN_IT" nie wzięła się z powietrza.

To prawda. Biurokracja i jej absurdy... Mam wrażenie, że aby się w tym odnaleźć, trzeba zamknąć jakąś swoją część w pudełku z napisem "archiwum". Kiedy muszę coś załatwić w urzędzie, już wiem, że tego dnia nici z jakiegokolwiek pisania artystycznego.

"ZEN_IT" powstał w ramach Katowickiej Rundy Teatralnej, gdzie wymóg był tylko jeden: temat związany z Katowicami. Osadziła pani akcję w Katowicach przyszłości, dotkniętych katastrofą ekologiczną, a jak wyjaśnić motyw hodowli rybików?

Katowice to w ogóle fascynujące miejsce: społecznie, ekonomicznie, kulturowo. Ale sama nie jestem ze Śląska i czułam, że pisanie gwarą czy o życiu górników byłoby dla mnie podszywaniem się pod cudzą tradycję. Musiałabym albo naginać skomplikowaną rzeczywistość do swoich wyobrażeń, albo zostać przy stereotypach. Zamiast tego nagięłam rzeczywistość rybików, które zafascynowały mnie parę dobrych lat temu. Podobała mi się ich niepozorność, wszędobylskość i kosmiczny look. Rybiki żywią się celulozą i wytwarzają przy tym delikatną bioenergię. Pracując nad tekstem, wyczytałam, że w Katowicach kilka lat temu pracowano nad projektem fabryki biomasy i połączyło mi się to z projektem hodowli rybików na skalę przemysłową. Wiadomo, że to by była trudna do przeprowadzenia idea w regionie, który nadal żyje wydobyciem węgla, nawet jeśli zamykają kolejne kopalnie. Ale śląskie eksperymenty z rybikami dla mnie samej były odkryciem i bardzo mi podziałały na wyobraźnię.

Pacjent dentysty z pani sztuki jest rybikiem, dobrze zrozumiałam? Czy ściślej mutantem, który na skutek skażenia środowiska zmienia się w rybika?

Tak, choć to może trochę dziwne. (śmiech) Interesowała mnie tu bezbronność i niepozorność rybika, jego balansowanie między kafelkami istnienia i znikania. Wpisując w wyszukiwarkę hasło "rybiki cukrowe", dostaniemy najpierw rozbudowane porady, jak je unicestwić. Byłam ciekawa, jak postacie mojego dramatu będą reagować na człowieka pozbawionego głosu, tożsamości, historii. Przygotowywałam się do tego tematu. Na przykład fragment, w którym pacjent opowiada o swojej żonie, nie jest do końca wymyślony - przeczytałam, że rybiki, organizmy wybitnie prymitywne, mają bardzo skomplikowaną grę miłosną i tak mnie to ujęło, że postanowiłam ją opisać. Rybiki to temat rzeka, nadal wyczuwam tu duży potencjał...

Słownictwo stomatologiczne też jest fachowe. Ma pani może dentystę w rodzinie?

Owszem, niejednego. Przy opisie operacji rybika moja siostra była główną konsultantką i wytłumaczyła mi, jakimi etapami można skorygować mutację twarzoczaszki. (śmiech)

Mamy więc elementy przyrodnicze, medyczne, science-fiction, absurd, apokalipsę, ale na kolejnym poziomie tekst jest terapeutyczny. Zbuntowana córka wraca do domu ojca dentysty i naukowca, wybacza mu zaniedbania z dzieciństwa, dorasta, finał przynosi uwolnienie.

Miło mi, że pani to odczytała, bo ta ostatnia warstwa była dla mnie bardzo ważna. Co ciekawe, twórcy przedstawienia, czyli reżyserka Paulina Prokopiuk i Teatr Robimy, też położyli nacisk na relację córki i ojca, to był dla nich klucz do interpretacji. I byli w tym bardzo konsekwentni.

Zaintrygował nas też zapis graficzny. Futuryści tak się bawili, a teraz prawie nikt.

A to ciekawe, bo przecież obecnie, za sprawą cyfrowych bodźców, nasze odbieranie świata wychodzi poza słowo. Taki "tekst wychodzący z tekstu" wydał mi się naturalnym zabiegiem. Swoją drogą futuryści mnie bardzo fascynują, ich język jest tak soczysty i wywrotowy! Adaptowałam ich teksty na potrzeby Teatru Odwróconego, tuż po napisaniu "ZEN_ITu". Natomiast tu, do tego zapisu, bardzo mnie zachęciła Anka Herbut, która prowadziła w Katowicach naszą grupę warsztatową. Podpowiadała, że z podaniem tekstu też warto zaszaleć, bo sam zapis może być nośnikiem artystycznej energii i myśli. Dramatycznych momentów operacji nie chciałam opisywać w didaskaliach, chciałam je wzmocnić graficznie, by czytelnik odczuł adrenalinę.

W spektaklu stosowano w tych momentach wysoki, świdrujący dźwięk i stroboskopy, a zabiegi chirurgiczne odtańczano. Publiczność wbijało wtedy w fotele jak w gabinecie!

Wydaje mi się, że takie emocje może dać właśnie teatr. Od samego oglądania widz ma telewizję, a w teatrze można spróbować wzmocnić doznania, przepuścić je trochę innymi kanałami. Wiem, że zespół długo szukał środków wyrazu dla tych scen i naprawdę się to udało.

Przedstawienie rozbiło bank nagród Katowickiej Rundy Teatralnej, studenci z Akademii Teatralnej w Bytomiu okazali się objawieniem. Co z dalszymi losami spektaklu?

Trasa "ZEN_ITu" rozpoczyna się z początkiem marca pokazem w Galerii Labirynt w Lublinie, potem spektakl zostanie zagrany na scenie Teatru Gry i Ludzie w Katowicach i w Teatrze Rozbark w Bytomiu. Na początku kwietnia studenci prezentują go podczas ClassFest, Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych w Mołdawii. Są prowadzone rozmowy z Teatrem Śląskim, Instytutem Teatralnym oraz AST w Krakowie. Spektakl bierze też udział w Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Brzmi nieźle jak na początek. Bardzo się cieszę, także ze względu na zespół.

Ze szkoły czy ściślej jej filii, którą, przypomnijmy, planowano zamknąć.

Na szczęście nie zamknięto, bo tego potencjału byłoby naprawdę szkoda. Aktorzy po Bytomiu są świetni, wszechstronni, a sam taniec to teraz świeży język, abstrakcyjny, zupełnie inaczej działający na emocje. Potrzebny. Teatr ruchu pozwala nam się obudzić, wpuszcza na scenę nowy rodzaj powietrza.

A czasem komizm, bo to przedstawienie było bardzo śmieszne. Tekst też jest zabawny.

Naprawdę? Jest przerysowany, zgoda, ale w ogóle nie miałam zamiaru pisać śmiesznie. Zakładałam, że będę pisać o sprawach bardzo poważnych.

To trochę jak Witkacy - katastrofista rzadko brany na serio.

Z tego może powodu na długi czas odeszliśmy od wystawiania jego dramatów. One są dość powtarzalne i za każdym razem jest z nimi ten problem, że język, trochę jednak grafomański, zwraca się przeciwko odważnej myśli. Witkacy chciał uchwycić to, co nieuchwytne, tajemnicę. Kiedy ćma wleci do klosza zapalonej lampy, trzepot jej skrzydeł wydaje się za głośny i za bardzo do niczego niepodobny. A ona chce zbliżyć się do światła. Z nim tak było. Daleko odejść od Witkacego się nie dało - pod koniec marca w Teatrze Odwróconym premiera adaptacji Nienasycenia. Zapraszam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji