Artykuły

Jak umieranie w słońcu

"Plaża" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Iwona Kempa w toruńskim Teatrze Horzycy przygotowała polską prapremierę "Plaży" Petera Asmussena. To oszczędne w środkach widowisko wstrząsa i porusza.

Spektakle Iwony Kempy toruńska widownia zna już od dziesięciu lat. Kilkakrotnie reżyserka dała się poznać publiczności Teatru Horzycy jako sprawna realizatorka przedstawień, które na pierwszym miejscu stawiają tekst i grę aktorską, na dalszy plan odsuwając bogatą scenografię, światła czy oprawę muzyczną. Z "Plaży" Petera Asmussena stworzyła widowisko oszczędne w formie, mądre, wstrząsające i wzruszające.

O czym opowiada sztuka? W nadmorskim hotelu przypadkiem spotykają się dwa małżeństwa. Benedikte (w tej roli Mirosława Sobik) i Verner (Tomasz Mycan) przyjeżdżają po raz pierwszy. Sanne (Jolanta Teska) i Jan (Sławomir Maciejewski) odwiedzają to miejsce już od kilku lat. Śledzimy ich historie w czterech odsłonach, przez cztery letnie urlopy. Losy czworga ludzi splatają się ze sobą. Oba małżeństwa przeżywają kryzys: narasta frustracja i lęk, poczucie obcości, atmosfera wzajemnych podejrzeń. To wszystko prowadzi bohaterów do zdrady.

Sceny z życia małżeńskiego

"Plaża" jest dramatem nierównym. Asmussen czasami wydaje się zbyt dosłowny, innym razem zbyt wiele miejsca pozostawia domysłom. W szczegółach opisuje nudę letniego wypoczynku - puste rozmowy o zapowiadanej od lat wizycie w muzeum, zbieraniu bursztynu, nałogach właściciela hotelu, nurkowaniu, fotografowaniu i konieczności zakupu turystycznego radia. Autor poprzestaje na niedomówieniach, gdy przedstawia najważniejsze zdarzenia w życiu bohaterów. Stwarza jednak przestrzeń, w której aktorzy mogą w pełni zabłysnąć.

I błyszczą. Sławomir Maciejewski w Janie dostrzega najpierw nieskomplikowanego wesołka. Jego postać budzi śmiech egzaltowanym tonem głosu, brakiem ogłady towarzyskiej i bezpośredniością. Bohater "Plaży" przechodzi przemianę - po nieudanej próbie samobójstwa traci mowę. Maciejewski gra człowieka, który jak dziecko uczy się wymawiać głoski. Jego twarz w czasie tych lekcji przypomina dotkniętą stuporem maskę, którą czasem wykrzywia demencja, wysiłek, krzyk i płacz. Toruński artysta po raz kolejny pokazuje, że bez trudu przychodzi mu gra różnymi aktorskimi konwencjami - płynnie i przekonująco pokonuje granicę między komizmem a tragizmem.

Z szaleństwem musiała się także zmierzyć Mirosława Sobik. Jej Benedikte jest histeryczką, którą niszczy obsesja własnego ciała. Po utracie dziecka i porzuceniu marzeń o macierzyństwie własny organizm nauczyła się traktować jako inną osobę. Benedikte staje się ciałem, które potrzebuje bliskości innych ciał.

Sobik gra wyśmienicie. Nawet najprostsze "Przytul mnie" wypowiada jak zadawnioną pretensję, a niewinny żart szybko zamienia w śmiertelny zarzut lub bolesne wyznanie. Benedikte w wykonaniu toruńskiej aktorki jest wrażliwa jak otwarta rana, jak odsłonięty nerw. Każdy ruch tej bohaterki zapowiada niedaleką śmierć.

Tomasz Mycan - tak samo jak Sobik - długo w Toruniu czekał na swój spektakl. "Plaża" udowadnia, że to dobry aktor. Jego Verner przechodzi również intensywną metamorfozę. Na końcu jest wrakiem człowieka, z którego bujnej przeszłości pozostaje kilka fotografii. Przechowuje je jak relikwie. Mycan pokazuje, że jest stworzony do trudnych ról - ociekających obłędem, grozą, nad którymi unosi się śmierć.

Jolanta Teska w "Plaży" pokazała się w roli Sanne, żony Jana, która romansuje w sekrecie z młodszym Vernerem. Jest chłodna, oziębła i wyrachowana. Zmienia się dopiero pod koniec opowieści Asmussena. Teska gra dobrze, jednak w "Plaży" brakuje w niej pasji Maciejewskiego, Mycana i Sobik.

Pamięć niszczy

W "Plaży" liczą się tylko postaci i słowa. Tekst Asmussena nie może ukrywać się za dekoracjami i przedmiotami. Scenograf Tomasz Polasik pośrodku sceny umieszcza dwa łóżka, które stykają się wezgłowiami. Powstaje wrażenie, jakby obie pary małżeńskie dzieliły to samo posłanie. Mebel otacza rzędami identycznych hotelowych drzwi. Zaraz za nim stawia niebieski ekran imitujący niebo i morze. W drugim końcu sceny organizuje restaurację, składającą się z dwóch stolików i kilku krzeseł. Surowe i oszczędne dekoracje pokoju są najwierniejszymi świadkami zagłady obu małżeństw.

Przy całej sprawności realizatorów spektaklu dziwi niepotrzebne ukazanie wszelkiego rodzajów szwów teatralnych: aktorzy na naszych oczach montują dekoracje, przebierają się, a Maciejewski, grający upośledzonego mężczyznę, w czasie przenoszenia rekwizytów w cudowny sposób zdrowieje.

Kempa w "Plaży" dyskretnie skorzystała z techniki wideo. Na ekranie widzimy kadry z fotografii, które wzajemnie sobie wykonują letnicy. Poza tym reżyserka umiejętnie wkomponowała w sceny muzykę pop. Wybrała kawałki letnie i lekko melancholijne. Tylko raz pozwoliła postaciom zatańczyć w rytmie szybkiego utworu REM. Każda część sztuki miała swój letni hit. W widowisku słyszymy piosenki Bjoerk, Pati Yang, a w mocnym finale przebrzmiewa "Dying in The Sun" ("Umieranie w słońcu") The Cranberries - rzecz o destrukcyjnej sile pamięci.

Zdjęcia trwalsze od ludzi

W "Plaży" najbardziej przeraża beztroska, z jaką bohaterowie wyrządzają sobie zło. Zdradzają się, rozmyślnie zadają ból, nie przestając wierzyć, że pobyt na wybrzeżu jest spełnieniem ich marzeń o znakomitym wypoczynku. Ich coroczne powroty do tego przeklętego i pustego hotelu są rozpaczliwe i przypominają powolne i systematyczne samobójstwo. Asmussen, a za nim Kempa, opowiadają o ludziach, których się pamięta tylko ze wspólnych fotografii. Tylko zdjęcia utrzymują ich ciała z daleka od śmierci. Wydają się doskonalsze i trwalsze od ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji