Artykuły

Babcia na sztandary. Rozmowa z Arturem Pałygą

- "Stawanie się" jest niczym innym jak próbą zrozumienia. Z jak najlepszą wolą. Bo przy Zofii Kossak można było albo wybrać zdecydowany atak i skompromitować jej poglądy, albo zrobić z niej patronkę Polski katolickiej, tylko że każde z tych podejść byłoby uproszczeniem. Wiedziałem, że nie chcę walki, że chcę zrozumieć sposób, w jaki myślała. A to się na przestrzeni lat zmieniało - Justynie Jaworskiej opowiada Artur Pałyga.

Justyna Jaworska: Nie przypuszczam, byś żył wcześ­niej prozą Zofii Kossak-Szczuckiej. To Fundacja jej imienia zwróciła się do ciebie z zamówieniem na tekst jubileuszowy, prawda?

Artur Pałyga: Zgadza się, aczkolwiek nie było w tym przypadku, bo ja Fundację znałem wcześniej. Górki Wielkie, gdzie się mieści jej siedziba, leżą w moich okolicach, niedaleko Bielska Białej. I to było takie miejsce, które nagle rozkwitło. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych przyjechała do kraju wnuczka pisarki, bardzo sympatyczna pani Anna Fenby Tylor, odnowiła domek ogrodnika, w którym jej babcia mieszkała po wojnie, i założyła w nim muzeum. Odbywały się tam spotkania filozoficzne, prowadziłem tam warsztaty, oglądałem różne wystawy, byłem zaprzyjaźniony z miejscem. A z pomysłem na monodram zwrócił się do mnie reżyser Bogusław Słupczyński ze Studia Sztuki w Cieszynie, offowego teatru współpracującego z Fundacją. I nie odebrałem tej propozycji jako narzuconego zadania, od razu powiedziałem, że tak, że bardzo chętnie.

Znałeś wcześniej jakieś jej książki?

Tylko "Krzyżowców" i byłem nawet zdziwiony, że to się tak dobrze czyta. Jest to jakaś odpowiedź na Sienkiewicza, choć odpowiedź to może za dużo powiedziane: w tym nurcie, a jednak inaczej. Borykanie się z chrześcijaństwem, wizja dziejów... Ale na tym koniec, musiałem dopiero zabrać się do lektur. Sporo tego było.

Czy to nie jest kolejna twoja, po monodramie o Skłodowskiej ["W promieniach", druk. "Dialog" nr 7-8/2016], autorska "wcieleniówka"? Taki De Niro tyje lub chudnie do roli po dwadzieścia kilo, a ty czytasz wszystko i stajesz się Zofią ­Kossak!

A wiesz, że przy Skłodowskiej trochę się ze mnie naśmiewali? Musiałem się tłumaczyć, że mi piersi nie rosną, kiedy się staję Marią(śmiech). Ale mówiąc serio, to takie "stawanie się" jest niczym innym jak próbą zrozumienia. Z jak najlepszą wolą. Bo przy Zofii Kossak można było albo wybrać zdecydowany atak i skompromitować jej poglądy, albo zrobić z niej patronkę Polski katolickiej, tylko że każde z tych podejść byłoby uproszczeniem. Wiedziałem, że nie chcę walki, że chcę zrozumieć sposób, w jaki myślała. A to się na przestrzeni lat zmieniało.

I dałeś nura?

Tak, dostałem od pani Anny cały stos książek, listów, pamiętników, artykułów, biografii. Zacząłem od pierwszej powieści, "Pożogi", którą chwalił i promował na Zachodzie sam Conrad. To tam został odmalowany rajski dworek jako ostoja polskości. Po "Pożodze" wokół Zofii Kossak zaczęły się skupiać nadzieje środowiska prawicowego czy ziemiańskiego, które obwieściło ją "swoją" pisarką. I ona się z jednej strony w tym odnalazła, a z drugiej zaczęło być jej z tym chyba niewygodnie. Zaangażowała się w polemikę na temat Żydów na łamach endeckiego "Prosto z Mostu". Argumentowała, a było to już w latach trzydziestych, że naszym zadaniem nie jest wyniszczenie naszych żydowskich bliźnich czy wygnanie ich z kraju, tylko przekonanie ich do Chrystusa. Po tym jej tekście posypała się fala takich odpowiedzi, jakie możemy sobie wyobrazić ze strony nacjonalistów: że Żydzi to przecież nie są nasi bliźni i tak dalej. Potem już cały czas borykała się z tym tematem, najmocniej podczas wojny. Zaczęła organizować Żegotę pod wpływem wstrząsu na widok getta i trzeba powiedzieć, że była to chyba jedyna wówczas na świecie zorganizowana pomoc Żydom. Jednak w prasie przedstawiła sprawę w ten sposób, że ta pomoc ma udowodnić wyższość wartości chrześcijańskich i że kiedy już ten hitlerowski Antychryst odejdzie, Żydzi powinni nas zostawić w spokoju w naszym własnym domu. Czyli: pomożemy wam, ale sobie idźcie. Tu przyznam, że mieliśmy z reżyserem kłopot i nie wiedzieliśmy do końca, jak te sprzeczności przedstawić. Za to po swoim doświadczeniu z Auschwitz-Birkenau niczego takiego już nie głosiła - chyba sporo tam sobie przemyślała. Po wyjściu z Brzezinki powiedziała nawet coś w stylu Adorna: niech to wszystko runie, bo skoro kultura chrześcijańska doprowadziła do czegoś takiego jak obozy koncentracyjne, to może się zawalić. Kościoły też. Chciała tylko ocalić z tego świata kilka rzeczy: swój modlitewnik, krzyżyk, obrazek.

To niesamowite, że nie straciła wiary.

Tak, ale myślę, że kierowało nią coś, co dziś bardzo łatwo wyśmiać, a mianowicie poczucie misji. Czuła się autorytetem moralnym i musiała pokazać, że nie odejdzie od Boga. Raz sobie pozwoliła na zwątpienie, we wspomnieniach obozowych Z otchłani. Tam wśród innych refleksji był fragment, w którym zastanawiała się, czy Bóg w ogóle istnieje, skoro na takie rzeczy pozwala. Co ciekawe, później ten fragment usunęła, w kanonicznej wersji książki już go nie ma. Jeśli zatem miała wątpliwości, to chowała je pod dywan, bo musiała świecić przykładem.

Tomasz Żukowski w komentarzu do twojej sztuki pisze o tym jako o klęsce całej formacji kulturowej, która się zaplątała w sprzeczności między empatią a światopoglądem.

Zgoda, Zofia Kossak się z tych sprzeczności nie wyplątała, musiały w niej tkwić do końca. Choć wnuczka wspomina, że jej babcia nie miała nigdy wątpliwości i była pogodnym człowiekiem, taką właśnie idealną babcią.

Tylko że to jest taka babcia obrotowa, którą dziś można brać na sztandary albo strzelać nią do siebie.

To trzeba wyraźnie powiedzieć: środowiska zbliżone do Radia Maryja dość mocno zawłaszczyły Zofię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji