Backstage: Zanim się zacznie
Kto się z kim ma tu godzić? Krakowiacy z Góralami? Chłop z panem? Pracownik z pracodawcą? Zwyciężająca w transformacji elita z wykluczonymi przez siebie sierotami po rewolucji?" - pisze Piotr Morawski w dwutygodnik.com.
Jerzy Got zauważył kiedyś, że "Krakowiacy i Górale" mają ciąg dalszy. Napisał go sam Bogusławski już po doświadczeniach insurekcji. Jego melodramat, "Izkahar, król Guaxary", to znów historia o najeździe obcych - wcześniej byli to Górale, teraz do Inkasów przybywają Hiszpanie, siejąc spustoszenie. Ich wódz, Don Alwados, bierze w niewolę króla i urządza miejscowym rzeź.
Inkasi i Hiszpanie to tylko kostium. W istocie chodzi o insurekcję: "Krakowiacy i Górale" mieli w 1794 roku wyprowadzić ludzi na ulice. Dać hasło do rewolucji; "Izkahar" to jej podsumowanie: "Co za straszliwe widoki! Jeszcze się w oczach moich snują ci mordercy! Oto krew! Pożar! Trupy i wszędzie walące się gruzy!". Wizja insurekcji jak ta z "Wieszania" zafascynowanego krwawą rewolucją Jarosława Marka Rymkiewicza
A co by było, gdyby banalną historię o miłości Stacha i Basi z "Krakowiaków i Górali" wpuścić w opowieść o rewolucji z "Izkahara, króla Guaxary"? Operę w melodramat; wiersz w prozę. "Krakowiacy i Górale" to sprawna maszynka teatralna, która raz po raz uruchamia mechanizm farsy; Izkahar to patetyczne dialogi i monologi - niewiele się tu dzieje, dużo tu za to tyrad.
A co by było, gdyby Królem z "Izkahara" był Stanisław August Poniatowski? W czasie insurekcji rzeczywiście przebywający w areszcie domowym - jego jedyna wyprawa na Pragę zakończyła się szybkim odwrotem: lud wołał "Niech żyje król, lecz niech nie ucieka", a przerażony monarcha szybko wrócił na zamek. Najeżdżający Inkasów Don Alwados to tyleż hiszpański konkwistador, ile demon zniszczenia. Figura rewolucji, jeśli rzecz czytać w kontekście insurekcji 1794 roku. Domaga się monarszej krwi. Kościuszko niczym Jarko z "Izkahara" pozostaje w rozdarciu - nie zostaje jednak polskim Robespierre'em, na ile może wstrzymuje wieszanie zdrajców na ulicach. Może nawet najchętniej wróciłby do Stanów Zjednoczonych, gdzie jest już niekwestionowanym bohaterem narodowym. Eleganckim i nieskalanym rewolucyjną krwią. Bez kwestii chłopskiej na głowie, której rozwiązać nie byłby w stanie, nawet jeśli sprawy insurekcji potoczyłyby się inaczej. Poprzestającym na dobrych chęciach i pięknie brzmiących hasłach: o równości i braterstwie.
erzy Got zauważył kiedyś, że "Krakowiacy i Górale" mają ciąg dalszy. Napisał go sam Bogusławski już po doświadczeniach insurekcji. Jego melodramat, "Izkahar, król Guaxary", to znów historia o najeździe obcych - wcześniej byli to Górale, teraz do Inkasów przybywają Hiszpanie, siejąc spustoszenie. Ich wódz, Don Alwados, bierze w niewolę króla i urządza miejscowym rzeź.
Inkasi i Hiszpanie to tylko kostium. W istocie chodzi o insurekcję: "Krakowiacy i Górale" mieli w 1794 roku wyprowadzić ludzi na ulice. Dać hasło do rewolucji; "Izkahar" to jej podsumowanie: "Co za straszliwe widoki! Jeszcze się w oczach moich snują ci mordercy! Oto krew! Pożar! Trupy i wszędzie walące się gruzy!". Wizja insurekcji jak ta z "Wieszania" zafascynowanego krwawą rewolucją Jarosława Marka Rymkiewicza
A co by było, gdyby banalną historię o miłości Stacha i Basi z "Krakowiaków i Górali" wpuścić w opowieść o rewolucji z "Izkahara, króla Guaxary"? Operę w melodramat; wiersz w prozę. "Krakowiacy i Górale" to sprawna maszynka teatralna, która raz po raz uruchamia mechanizm farsy; Izkahar to patetyczne dialogi i monologi - niewiele się tu dzieje, dużo tu za to tyrad.
A co by było, gdyby Królem z "Izkahara" był Stanisław August Poniatowski? W czasie insurekcji rzeczywiście przebywający w areszcie domowym - jego jedyna wyprawa na Pragę zakończyła się szybkim odwrotem: lud wołał "Niech żyje król, lecz niech nie ucieka", a przerażony monarcha szybko wrócił na zamek. Najeżdżający Inkasów Don Alwados to tyleż hiszpański konkwistador, ile demon zniszczenia. Figura rewolucji, jeśli rzecz czytać w kontekście insurekcji 1794 roku. Domaga się monarszej krwi. Kościuszko niczym Jarko z "Izkahara" pozostaje w rozdarciu - nie zostaje jednak polskim Robespierre'em, na ile może wstrzymuje wieszanie zdrajców na ulicach. Może nawet najchętniej wróciłby do Stanów Zjednoczonych, gdzie jest już niekwestionowanym bohaterem narodowym. Eleganckim i nieskalanym rewolucyjną krwią. Bez kwestii chłopskiej na głowie, której rozwiązać nie byłby w stanie, nawet jeśli sprawy insurekcji potoczyłyby się inaczej. Poprzestającym na dobrych chęciach i pięknie brzmiących hasłach: o równości i braterstwie.
Kościuszko przegrał swoją sprawę i przegrywali ją kolejno wszyscy; niektórzy nawet stwierdzali po latach: "Byliśmy głupi". Tak, byliście! Nie na tym polega rewolucja! Nawet gdy wygrywaliśmy wolność, równość i braterstwo szybko szły w zapomnienie.
Tylko kto powie, że nie jest za wolnością? A równość wymaga przecież jej ograniczenia. Aby wszyscy byli równymi, niektórzy muszą powściągnąć chęć zysku, wbrew temu, co twierdził ojciec oświeceniowego liberalizmu Adam Smith. Tyle, że wolność łatwiej wziąć na sztandar. W imię wolności - kompletnie abstrakcyjnej kategorii - można się jednoczyć i można się godzić. Znów zapominając o równości i konfliktach interesów.
A Bogusławski buduje fasadę. Jego "Krakowiacy i Górale" to przecież sielanka. Jego chłopi - i ci z Mogiły, i ci z gór - zgodnie z oświeceniową konwencją teatralną pięknie tańczą i pięknie kochają. Żadnego pana nad nimi nie widać, choć jest podobno nad nimi jakaś ksieni, bo to dobra klasztorne. Nic więcej! No więc jak to jest?
I co z tą zgodą? "Krakowiacy i Górale" są o zgodzie, o porozumieniu ponad podziałami, o jedności i zapominaniu o urazach. W imię wolności. Brzmi znajomo? No właśnie!
Kiedy ostatni raz "Krakowiaków i Górali" realizowała w Teatrze Telewizji Olga Lipińska opowiadała, że to spektakl o zgodzie; że Polacy są tak podzieleni i że konieczna jest zgoda i zawieszenie wojny polsko-polskiej. Znamy, znamy: "Zgoda buduje"
Ale czy naprawdę tak? Bo kto się niby z kim ma tu godzić? Krakowiacy z Góralami? Chłop z panem? Pracownik z pracodawcą? Zwyciężająca w transformacji elita z wykluczonymi przez siebie sierotami po rewolucji? Zgoda jest doraźna i nikomu nie służy. Bo nie ma zgody, jest oczywisty konflikt - różnice światopoglądów i interesów, a mówienie o zgodzie wcale ich nie eliminuję, a jedynie nie pozwala na ich artykułowanie. Rozmawianie o rzeczach nieistotnych - a tym w gruncie rzeczy jest miłosna historia z "Krakowiaków i Górali" - odwraca uwagę od rzeczy ważnych.
A to spór jest przecież solą demokracji. Nie, nie chodzi o to, żeby się wzajemnie mordować, ale też nie wolno udawać, że w społeczeństwie nie ma konfliktów. Może więc warto z Bogusławskim i o tym rozmawiać? Bo czy nie za dobrze nam na tych wszystkich manifestacjach, gdy tak się wszyscy ze sobą zgadzamy? Tworzymy wspólnotę, ale interesy mamy w gruncie rzeczy różne. Dlatego właśnie dziś warto się krytycznie tej zgodzie i jedności przyjrzeć.
Zanim się zacznie. Bo już się dzieje.