Artykuły

Zakazane piosenki z Breslau

W balansującym między historią a współczesnością musicalu "Liżę twoje serce" heroiczna wydaje się próba zbudowania mitu założycielskiego miasta nie na oporze i martyrologii, a na wizji pokojowej, równościowej, emancypacyjnej - pisze Adam Kruk w dwutygodnik.com.

Teatr Muzyczny Capitol słynie we Wrocławiu z rozrywki na wysokim poziomie, ma też styl i blichtr - trzy lata temu gmach przy ulicy Piłsudskiego przeszedł gruntowny remont: na zewnątrz zyskał nową elewację, a wewnątrz odzyskał oryginalny ekspresjonistyczny wystrój z 1929 roku. Złociejące wnętrza i tworzone z rozmachem produkcje przyciągają do Capitolu publiczność wygalowaną - żadnych tam studentów upychanych na dostawkach. Spektakle gromadzą zazwyczaj pełną widownię (po przebudowie może się tam zmieścić cztery razy więcej widzów). To samo powiedzieć można o Agnieszce Glińskiej, której powierzono najnowszą premierę, będącą dla Capitolu flagową pozycją obchodów Europejskiej Stolicy Kultury. Glińska znana jest z tego, że reżyserowane przez nią sztuki - inaczej niż jej musical filmowy "#Wszystko gra" - wypełniają sale po brzegi.

Nie bez znaczenia musiał być fakt, że reżyserka (a także aktorka - ostatnio w roli znerwicowanej księgowej w "Artystach") nazywana "matką stołecznych scen", pochodzi właśnie z Wrocławia. Praca nad "Liżę twoje serce" wymagała bowiem zrozumienia tutejszych realiów, legend i mitów, a także topografii miasta. Tekst, stworzony przez Glińską z dramatopisarzem Tomaszem Manem, pomyślany jest jako hołd dla Wrocławia, jego odrębności i specyfiki. Jest próbą połączenia lokalnej tożsamości z apoteozą wielokulturowości, co z jednej strony zgodne jest z dziejami zakładanego "od nowa" miasta, a z drugiej - w roku ESK - staje w obronie "europejskich wartości" i uzasadnia projekt zjednoczeniowy. Nawet jeśli ten obecnie chętnie się kwestionuje, a na całym kontynencie znów rosną w siłę nacjonalizmy, osadzenie akcji sztuki tuż po wojnie przypomina, że wspólna Europa miała zapobiec kolejnej apokalipsie.

Stawka jest wysoka - by uniknąć błędów przeszłości, trzeba przede wszystkim o nich pamiętać. Musical Glińskiej jest zatem trochę brykiem z najnowszej historii Wrocławia, a trochę próbą podtrzymania optymistycznej narracji obecnych władz, wyrażonej sloganem o "mieście spotkań". Zadanie to ambitne: o ile bowiem Wrocław wciąż przyciąga rzesze zagranicznych studentów, pracowników i turystów, o tyle w siłę rosną tu ruchy nacjonalistyczne i zwyczajnie bandyckie. Z jednej strony nośne medialnie zerwanie wykładu profesora Baumana czy spalenie kukły Żyda na rynku, z drugiej - pospolite rasistowskie lub chuligańskie ataki. Taki spotkał też napadniętego na ulicy kilka lat temu dyrektora Capitolu, Konrada Imielę, który mówił wówczas, że nie chce bać się swojego miasta.

Używając więc kostiumu historycznego "Liżę twoje serce" stawia pytanie o to, jakich spotkań i w jakim mieście będziemy doświadczać. To otwierające spektakl nie należy do najprzyjemniejszych: całość rozpoczyna się od próby gwałtu złodzieja (Patryk Szwichtenberg) na dziewczynie (Ewa Szlembo), która przybyła do niczyjego jeszcze Breslau w nadziei stania się aktorką. Udaremniony zostaje on przez dziarską Cygankę, w którą ze swadą wciela się Helena Sujecka, pamiętna z filmowych ról w "Małych stłuczkach" czy "Yumie". Wydarzenie to łączy bohaterki, nieustannie zagrożone nie tylko gwałtem, ale i złamaniem serca. Jedna delikatna, druga harda, wspólnie ruszają w miasto w poszukiwaniu sławy, strawy i przygód. Oraz miłości - Cyganka wypatruje wciąż ukochanego ze złotym zębem (Artur Bocheński), a może goni tylko własne o nim wyobrażenia.

Fabuła, jak to w musicalu, jest oczywiście pretekstowa. Perypetie bohaterek odsłaniać mają przede wszystkim kolejne dzielnice dzikiego miasta, zasiedlanego przez galerię postaci, z których nikt - już lub jeszcze - nie jest tu u siebie. Wśród nich są i radzieccy żołnierze, i Niemcy, którzy nie zdążyli uciec. Prostytutki, złodzieje i szabrownicy, potrafiący z żądzy bogactwa odciąć palec i zbezcześcić groby. Są i ocalali z zagłady Żydzi i Cyganie. To czas wędrówek i wypędzeń, a status nieukonstytuowanego jeszcze miasta podkreśla wielojęzyczność spektaklu. Po rosyjsku śpiewają czerwonogwardziści, po niemiecku wzywa się dawnych mieszkańców do upuszczenia miasta. Pobrzmiewa romani i jidysz - jeszcze na gruzach zakładany jest tu Teatr Żydowski, do którego aspirują bohaterki. Polski słychać często ze lwowskim akcentem - wszak Wrocław miał być "nowym Lwowem", skąd przyjechał tu nie tylko pomnik Fredry, Ossolineum czy Panorama Racławicka, ale i grupa wysiedleńców - w tym słynnych profesorów lwowskich.

Nieufni ludzie badają się nawzajem, dramaty przeplatają się z szansami na nowy start, a traumy czasu wojny z nadziejami na miasto dla wszystkich zbłąkanych. "Dzikie pola" Wrocławia, czy szerzej Dolnego Śląska, dawały takie szanse: to tutaj chronili się ocaleni Żydzi, spolszczeni Niemcy, w końcu Polacy - nie tylko ci z kresów, ale i rozmaici Chełmiccy, którzy nie chcieli strzelać do Szczuki, wszyscy, którzy chcieli zacząć od nowa. Zamęt tego czasu czuć w spektaklu, w którym ponad dwudziestoosobowa obsada pozostaje w nieustannym ruchu, a "niedomiejskość" Wrocławia wizualnie wyrażona zostaje nader skromną scenografią. Częste zmiany otoczenia sygnalizują głównie tabliczki z kolejnymi lokalizacjami: dworzec, szaberplac, Park Szczytnicki czy Cmentarz Osobowicki. Tych miejsc wrocławianom przedstawiać nie trzeba, nie zostają więc zimitowane nawet symbolicznie. Z jednej strony czuć w tym zaufanie do widza, którego nie trzeba oszałamiać nadmierną ornamentyką, z drugiej, wygląda to dość ubogo. Ciekawiej wizualnie prezentuje się tylko scena w zoo, zresztą jedna z najlepszych w spektaklu.

Pojawiają się w niej, prócz słynnego szympansa Moritza - maskotki placówki, która przeżyła wojnę, także duchy zwierząt podczas niej wystrzelanych. Po ogłoszeniu Festung Breslau, w obawie o bezpieczeństwo mieszkańców, postanowiono zlikwidować niebezpieczne gatunki: duże koty, niedźwiedzie, słonie. Nie weselszy los czekał pozostałe zwierzęta - już po upadku Twierdzy niektóre padły ofiarą głodnych żołnierzy i szabrowników, którzy zrobili z zoo rzeźnię. Części udało się zbiec - do dziś po Wrocławiu krążą legendy o egzotycznych gatunkach błąkających się po ruinach. "Liżę twoje serce" bierze na warsztat te opowieści, jak w scenie gotowania zupy z głowy żyrafy w domu profesorów lwowskich na Sępolnie. Sytemu widzowi wydać się może ona tyleż okrutna, ileż surrealistyczna - szczególnie, że przepis na to danie odśpiewany zostaje raczej z apetytem niż empatią dla braci mniejszych.

Wpadają w ucho piosenki napisane przez Mariusza Obijalskiego i Marcina Januszkiewicza - przede wszystkim tytułowa oraz finałowe "Nie ma wojny". Śmiały wydaje się sam pomysł opowiedzenia za ich pomocą miasta, który musi budzić skojarzenie z "Zakazanymi piosenki" Leonarda Buczkowskiego. Pierwsza polska powojenna fabuła, oddając hołd utworom ludowym i patriotycznym, utrwalała legendę Warszawy jako miasta nieujarzmionego. W "Liżę twoje serce" forma muzyczna pozostaje bez związku z latami 40., będąc eklektyczną mieszanką stylów współczesnych, analogię widać jednak w zaprzęgnięciu kultury popularnej do budowania tożsamości miejskiej, dążeniu do zakodowania jej w chwytliwej melodii, powtarzalnych frazach. Heroiczna przy tym wydaje się próba zbudowania mitu założycielskiego nie na oporze i martyrologii, a wizji pokojowej, równościowej, emancypacyjnej. Szczególnie dziś, w czasie - jak chce Maria Janion - powrotu romantyzmu w toksycznej wersji.

"Liżę twoje serce" to istny bal wykluczonych, musical nie tylko - jak reklamuje go reżyserka - dziewczyński, ale i prawdziwie humanistyczny, nieskierowany przeciwko nikomu. Nawet niedoszły gwałciciel-nacjonalista, przepędzający Cyganów pieśnią: "wara wiara, pora pożegnać się, jedna racja, nacja i czysta krew!", rehabilituje się w końcu, pomagając zakopanemu pod gruzami niemieckiemu dziecku. Pacyfistyczne przesłanie ("Nie ma wojny, nie ma bomby, nie chowamy się po piwnicach!") podszyte jest pamięcią o zagładzie, która dotknęła także Romów, stanowiących obecnie stałą część wrocławskiego krajobrazu, szczególnie w dzielnicach Nadodrze i Brochów. Musical Glińskiej jest w końcu hołdem dla ich kultury: od wykonywanej przez Justynę Szafran "Pieśni starej cyganki", skomponowanej do wiersza Papuszy, po sam tytuł spektaklu. Mówiąc w romani "Liżę twoje serce", wyraża się miłość.

Jednym słowem: Wroclove. Niekiedy wypada to zbyt patetycznie, jak wtedy, gdy prezydent miasta, grany przez Emose Uhunmwangho, postuluje miasto równych ludzi, bez podziałów i nienawiści. I bez pieniędzy, co odnosi do Bolesława Drobnera - pierwszego polskiego prezydenta Wrocławia, który planował stworzyć tu system gospodarczy eliminujący obieg waluty. Figurę prezydenta można też odnieść do obecnego włodarza miasta, który otwarcie deklaruje sprzeciw wobec rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii - apeluje o delegalizację organizacji faszyzujących w Polsce, uczestniczy w marszach wzajemnego szacunku. Prezydent nie zostaje w spektaklu nazwany i jak wszystko, co dzieje się na scenie - jego figura balansuje między historią a współczesnością.

*

Spektakl Glińskiej zobaczyłem 23 listopada, który ogłoszono dniem solidarności z wrocławskim Teatrem Polskim. Od współczesności nie było ucieczki. Po wylizanym sercu i ukłonach aktorów Sujecka odczytała list sprzeciwu wobec tego, co nowy dyrektor wyrabia z Polskim. Być może w obliczu faktycznej likwidacji słynnej sceny, dziś we Wrocławiu to teatr muzyczny - z natury swej przecież rozrywkowy i mieszczański - przejmie funkcje krytyczne. Nadzieja w popkulturze?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji