Artykuły

Hormonalny huragan

"Woyzeck" Jaremki to niezwykle autentyczny spektakl. Terapeutyczna perspektywa dla młodzieży, nostalgiczny powrót do młodości dla starszych. Najstraszniejsza walka z samym sobą, cieniem, który nie ma jeszcze ukształtowanej formy - pisze Anna Łukasik w dwutygodnik.com.

Spektakl "Woyzeck" został wystawiony w ramach nagrody Debiut TR, która wspiera młodych polskich reżyserów. Jej dotychczasowymi laureatami byli Jędrzej Piaskowski ("Puppenhaus. Kuracja") oraz Klaudia Hartung-Wójciak ("Chinka"). W 2017 roku podczas Forum Młodej Reżyserii w Krakowie nagrodzony został Grzegorz Jaremko i to on miał okazję wystawić swój spektakl na scenie przy Marszałkowskiej 8 , którego premiera odbyła się 10 maja 2019 roku.

Zaczyna z przytupem, a w zasadzie z "przyczołgiem". Na scenie pojawia się mara. Wychudzony, powykręcany Tomasz Tyndyk w niebotycznie wysokich szpilkach wczołguje się na scenę i zaczyna swoją pieśń. Śpiewa o gnijącym, zmarnowanym życiu. Jak to? Przecież to rzecz o młodych, silnych, pełnych energii chłopakach! Gdzie oni?

Są i oni. Po kilku minutach zjawa wypełza za scenę i zaczyna się przytup. Punkowy zespół Łupież ma swoją próbę w piwnicy. Doktor, Kapitan i Tamburmajor wygłupiają się w oczekiwaniu na Woyzecka. Wreszcie przyszedł. Ale jakiś taki zmizerniały, blady, w dziecięcej koszulce, z której wyrósł już dawno temu. Cała moc wyłazi z niego, dopiero jak dostaje do ręki mikrofon. Piosenki punkowego zespołu Gówno nigdzie nie brzmią tak dobrze jak na deskach TR. Absurdalne teksty idealnie przejmują i puszczają w eter wściekłość zmieszaną z gorzkim rozczarowaniem. Piosenki, jedna za drugą, wylewają się z nastolatków jak fale. Opłukują widownię, od razu chce nam się krzyczeć.

Próba się kończy, ale buntowniczy klimat zostaje. Chłopcy w za dużych adidasach i śmiesznych kolorowych bluzach rozmawiają o zupełnie poważnych sprawach. Egzaltowane, wytarte frazy i górnolotny język zupełnie nie pasują tym obdartusom. Ale jak mają mówić o sprawach, o których nie mają pojęcia? Aktorzy meandrują wśród wyobrażeń i miejskich legend, strzępków własnych odczuć, mówią na tematy ważne i ważniejsze. A przoduje w tych poszukiwaniach Woyzeck. Ma olbrzymią potrzebę konfrontowania tego, co mu się obija o czaszkę, z innymi. Pyta kolegów, mamę, ale nie zawsze dostaje odpowiedzi. Zostaje obśmiany albo zbyty tekstem: "Co ty wiesz, dzieciaku. Zjedz trochę hummusu z grochu, z głodu głupoty ci chodzą po głowie". Jednak chłopak nie umie się tym zadowolić. Jest zbyt uważnym obserwatorem, wszystko stanowi dla niego zadrę, pretekst do dalszych analiz. Choruje od tego nadmiaru myśli, szaleje. Tę obsesję świetnie zagrał Mateusz Górski, sam jeszcze student krakowskiej Akademii.

Największą pożywką są dla Woyzecka koledzy. Koledzy, od których uczy się różnych wersji męskości. Relacja pomiędzy chłopcami jest wygrana niesamowicie, ma się wrażenie, że są jak szczenięta w stadzie, poprzez wygłupy przygotowują się do dorosłości. Wypychają się w stronę świata, a potem znowu razem chowają do bezpiecznej skorupy, zbudowanej z żartów, obśmiewania wszystkiego dookoła, fałszywej obojętności.

Razem. Wszystko razem. Jednak u Woyzecka ciekawość zwycięża, wygląda zza kurtyny i to, co widzi, go przeraża. Nienawiść, złość, zazdrość, zawiść. Jeszcze przejaskrawiona przez nieuregulowany wzrok nastolatka. Groteska, absurd. Chłopak pyta: "Jeżeli tak wygląda życie, to czy ja chcę tam iść? Czy ja muszę? Mamo! Mamo, boję się!".

W tak emocjonalnych momentach świetnie grają transowa muzyka i światła, efekty w technikolorze iluminowane na scenie. Czujemy krążący w żyłach niepokój.

To niepokój ciąży widzom jak kamień na dnie żołądka przez cały spektakl. Jest. Jest tam cały czas, jak wychudzona mara. Raz po raz przechadza się, wygląda. Nie daje o sobie zapomnieć. Eskalacją tego uczucia jest niesamowita scena urodzin Woyzecka. Aktorzy w deformujących plastikowych maskach niczym kukiełki odprawiają ceremonię. Rozwieszają balony, śpiewają Sto lat, piją, piją, piją. Bo jest co świętować, Woyzeck jest pełnoletni. Teraz już musi być dorosłym mężczyzną. Nie ma miejsca na wątpliwości, nie ma już dokąd uciec.

A on wciąż nie wie. Nic nie wie. Powinien, a nie wie. Boi się, tak strasznie się boi tego, jak sobie poradzi, sam zupełnie, tam. Wtedy przychodzi do niego zjawa. Ta, którą odstraszał śmiechem, daleko poza scenę przez ten cały czas. Mara nie zniknęła i teraz wie, że może nim zawładnąć, wtulić się w niego. Wykonuje z chłopakiem rozpaczliwy taniec. W tym swoim lepkim obrzydlistwie jest jakoś piękna, kusząca. Woyzeck opiera się, mimo że tak bardzo chciałby się zapaść w jej objęcia. Ale pokonuje ją. To właśnie ten moment, a nie urodziny, stworzyły go dorosłym. Bo człowiek rodzi się w życiu na nowo wiele razy i najwspanialej, jak rodzi się sam.

Niezwykle autentyczny spektakl. Terapeutyczna perspektywa dla młodzieży, nostalgiczny powrót do młodości dla starszych. Najstraszniejsza walka z samym sobą, cieniem, który nie ma jeszcze ukształtowanej formy. Finalnie wygrana, dobrze, bo to znaczy, że jest nadzieja. A oprócz budującego zakończenia świetna gra aktorska i spójność kompozycji. Nawet żyroskopy nie raziły w oczy i nieznośnego walenia na perkusji dało się słuchać z pewnym rozczuleniem. Uroki młodości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji