Artykuły

Najpiekielniejsza

Wojciech Dzieduszycki określił komedię Carlo Goldoniego "Sługa dwóch panów" jako rzecz "najpiekielniejszą" w światowej dramaturgii. Jego żona - Halina - reżyserka wielu znakomitych przedstawień komediowych, powie działa, że nigdy nie odważyłaby się wystawić "Sługi". Leszek Czarnota przez lulka lat prowadził za jęcia teatralne z młodymi aktorami we Włoszech. Chciał z nimi wy stawić "Sługę dwóch panów". W połowie przygotowań do premiery próby przerwano. Młodzi Włosi nie udźwignęli trudów, których wymaga wystawienie sztuki tego typu. Oboje państwo Dzieduszyccy, zaprzyjaźnieni z gorzowskim teatrem od początku tego sezonu, podczas premiery zaśmiewali się do rozpuku.

Commedia dell'arte jest dla współczesnego teatru niezwykle trudna w wystawieniu z kilku co najmniej względów. Pojawiła się w połowie XVI wieku, królowała przez cały wiek XVII. Wyrosła z tradycji plebejskich, oparta była na improwizacji. Jej bohaterami są tzw. "typy", albo lepiej "maski". Pantalone to zazwyczaj nieznośny i wydrwiwany starzec o haczykowatym nosie i spiczastej bródce noszący czarną pelerynę i czerwoną myckę. Niezaradny Dottore nosi czarny kapelusz ze skrzydłami. Brigella to opasły kucharz. Do tej galerii należą również Arlekin, Kolombina. Pierrot, Kapitan. Aktorzy specjalizowali się w odtwarzaniu jednej z tych postaci. Wykonywali krótkie scen ki według ułożonego z góry schematu, zazwyczaj o błahej i trywialnej tematyce. Podczas przedstawienia aktorzy sami tworzyli teksty zależnie od sytuacji, rozwijali przy tym swoje umiejętności zręcznościowe i błazeńskie. Mistrzostwo aktorów commedii dell'arte sprawiło, że ten gatunek sztuki ty skał sobie niezwykłą popularność we Włoszech i w innych krajach Europy.

Aktorzy grywali w maskach, wyeliminowana więc została mimika, a stany emocjonalne wyrażać należało całym ciałem.

Carlo Goldoni (1707-1793) poznał commedię dell'arte w jej schyłkowym okresie. Zachwycił się natomiast komedią typu molierowskiego. Napisał ok. 200 sztuk, w których dążył do przełamania konwencji. Nakazał aktorom zdjęcie masek, pisał dla nich teksty, a tym samym eliminował improwizację, dążył do nasycenia utworów tematyką i obyczajowością włoską. Uczynił ogromny krok, by komedię masek przemienić w komedię charakterów. A przecież piętno commedii dell-arte okazało się tak silne, że dziś właśnie sztuki Goldoniego traktuje się jako wzorzec.

Ludowa commedia wywarła znaczny wpływ na powszechną wyobraźnię i na rozwój komedii literackiej. Jej konwencja polegająca na przewadze elementów wizualnych nad słowem, znajduje kontynuację w teatrze współczesnym. Korzysta z niej szczególnie pantomima i balet.

Commedia dellarte jest nieco obca polskiej kulturze teatralnej. W naszej tradycji nigdy nie było gry w maskach lub np. wyrażania stanów emocjonalnych grą ciałem. Fredro ustanowił wzorzec polskiej komedii jako komedii charakterów. Obca jest nam również obyczajowość włoska i problemy z niej wynikające, jak np. wręcz przestępstwo polegające na świadczeniu usług dwóm panom jednocześnie.

A mimo to Leszek Czarnota podjął ryzyko wystawienia klasycznej wręcz commedii dell'arte, nie obawiając się rozlicznych trudności czyhających na reżysera i wykonawców. Uznał, że ranga literacka tego utworu w historii dramaturgii powszechnej upoważnia go do tego. Wiedział, że może również liczyć na aktorów, którzy przez półtora sezonu ciężko pracują pod jego kierownictwem i osiągnęli stopień sprawności uprawniający do podniesienia rękawicy z napisem "commedia dell' arte". Tę wysoką poprzeczkę postawił także przed sobą - reżyserem. Leszek Czarnota ma przygotowanie baletowe i wiele lat pracy w pantomimie Henryka Tomaszewskiego. Tamte lata dały mu niezwykłą wrażliwość na rytmikę ruchu, na specyfikę indywidualnych gestów, a przede wszystkim wyzwoliły niebywałą inwencję w budowaniu planów scenicznych, charakteryzowanie postaci przez ruch, w ogóle ożywianie sceny. Nie znam innego polskiego reżysera, który wysuwa ruch jako wartość nadrzędną w dziele teatralnym. A commedia dell'arte bez precyzyjnie ustawionego ruchu skazana jest na klęskę.

W gorzowskim przedstawieniu zwyciężył ruch, Leszek Czarnota puścił machinę, która działa jak precyzyjny zegareczek, bez cienia wysiłku.

W przedstawieniu najważniejszy jest Trufaldino, czyli tytułowy sługa dwóch panów. Rolę tę wykonuje Wojciech Przyboś. Ani przez moment nie pozostaje statyczny. Cały jest wewnętrznie rozedrgany, pulsujący, zaskakujący rozmaitością gestów, kroczków, skłonów, zwrotów, a wszystkie mieszczą się w formule charakteryzującej postać - szczwanego i wesołego. sprytnego i przewrotnego, zaradnego i bezczelnego służącego. Znakomita rola tego młodego aktora występującego od niedawna na gorzowskiej scenie. Rola, która w jego artystycznym życiorysie na pewno będzie miała duże znaczenie.

Za swoją ważną rolę może również uznać Smeraldinę Ewa Lilianna Matusiak, znakomicie sprawdzająca się jako fertyczna subretka. Zabawnie zadzierżysta jest Bożena Pomykała grająca Beatrycze przebraną za swojego brata, a więc scenicznie udająca mężczyznę. Henrykowi Jóźwiakowi znów przypadła rola (Dottore) człowieka starszego od siebie o co najmniej 20 lat, grubego i stetryczałego, wbrew przyrodzonym warunkom, jakie natura dała aktorowi. I znów dobrze dał sobie radę z przekroczeniem tej biologicznej bariery. Natomiast Andrzej Dziupiński jakby odmłodził swego Pantalone, przydał mu wigoru i wyrazistości. Postaci amantów - Sylwiusza (Marek Jędrzejczyk) i Florinda (Andrzej Kietliński) wydają mi się nadmiernie przerysowane. Również nazbyt daleko w szarżę poszła Bogumiła Jędrzejczyk jako Klarysa. Ale rozpatrywanie indywidualnych kreacji może przynieść jedynie zafałszowanie ogólnego obrazu. Ten natomiast jest jednoznacznie wspaniały. Na jego ostateczny kształt ogromny wpływ ma scenografia Ewy i Wiesława Strebejków (kolorowa, funkcjonalna, nawiązująca do tradycji a nowoczesna) oraz muzyka Fryderyka Stankiewicza - emanująca żartem, skoczna, długo pozostająca w uchu.

Jest w tym przedstawieniu scena, której nie sposób zapomnieć: scena obiadu podawanego przez Trufaldina swoim dwóm panom jednocześnie. Najpierw pyszne, mimiczne planowanie rozstawienia potraw na stole, potem realizacja zamówienia w narastającym tempie aż do żonglerki i mnożenia postaci Trufaldina. Scena nie zwykle trudna dla aktorów, ale wysiłek ten daje znakomity efekt.

Na "Słudze dwóch panów" po prostu bawimy się. W czasach, gdy jest źle, gdy mamy mnóstwo kłopotów, gdy gdzieś na górze wszyscy kłócą się ze wszystkimi, w sali teatru po prostu bawimy się. Okazją do tego jest stara, sprawdzona komedia (w nowym przekładzie Jerzego Adamskiego) przedstawiona nowoczesnymi środkami wyrazu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji