Artykuły

Masochiści w ptasiej klatce

W poniedziałkowym programie Radia Gorzów Stanisław Kuźnik - dyrektor gorzowskiego Teatru im. J. Osterwy opowiadał o niezwykle atrakcyjnej i udanej - bo oklaskiwanej na stojąco - niedzielnej premierze "Teatru Manekinów" według Brunona Schulza, w adaptacji i reżyserii Waldemara Modestowicza. Czy było to rzeczywiście aż tak wielkie wydarzenie artystyczne?

Spektakl rozpoczął się poza teatralną sceną. Gdy część widzów była jeszcze zajęta oglądaniem mrocznych grafik Ewy Sarad w galerii teatru, foyer zapełniło się żydowskimi handlarzami, zachęcającymi klientów do kupowania cudownych maści, płynów skutecznie gojących wszelkie rany i przywracających łysym głowom wspaniałe czupryny. I chociaż aktorzy z pewnym zażenowaniem i masochizmem głosili swe kwestie, trzeba przyznać, że początek sztuki był ciekawy, choć nie oryginalny.

Gdy żydowscy handlarze zaprowadzili nieco zdezorientowaną publiczność na widownię, okazało się, że rozbudowana scena teatralna na kształt litery "T" również przypomina już kiedyś oglądane przedsięwzięcia teatralne. Nastrój wspomnień przełamała dopiero piękna, poetycka scenografia: z małymi sklepikami i kamieniczkami zawieszonymi na ścianach ogromnej, ptasiej klatki. Plastyczna wizja Macieja Kubickiego była ozdobą przedstawienia, w przeciwieństwie do niespójnej, niezrozumiałej wizji reżysera. Brak integracji między obrazem a słowem sprawił, że spektakl rozgrywał się na dwóch oddzielnych płaszczyznach, z których jedna przypominała słuchowisko radiowe a druga udaną akcję plastyczną.

Przydługie monologi Józefa - młodego Brunona Schulza /Wojciech Przyboś/, chichot Poldy i Pauliny /Anna Kaniewska, Edyta Milczarek/, jakby żywcem wyciągnięte z gorzowskiego "Małego Dworku", zagubienie i przemęczenie innych bohaterów dramatu, pogłębiały brała kompozycyjne przedstawienia. Jedyną wstrząsającą postacią "Teatru Manekinów" był ojciec poety - Jakub - sugestywnie zagrany przez Stanisława Gałeckiego. Szkoda, że tak nieudana była postać służącej Adeli /Beata Chorążykiewicz/- praprzyczyny męskich niepokojów i kompleksów w prozie i twórczości plastycznej Brunona Schulza.

Wracając do walorów spektaklu. Oprócz jego plastyczności, ciekawej charakteryzacji aktorów, jeżdżących i "latających" rekwizytów, na uwagę zasługuje pełna niepokoju muzyka, którą stworzył Arnold Dąbrowski.

Czy spektakl "Teatr Manekinów" przybliżył gorzowskiej publiczności niezwykle trudną prozę Brunona Schulza? Czy w ogóle możliwe jest przeniesienie poetyckiej opowieści tegoż autora na scenę teatralną? Wydaje mi się, że po obejrzeniu gorzowskiego przedstawienia niewielu widzów sięgnie po Tajemnicze Księgi genialnego żydowskiego pisarza z Drohobycza.

Ktoś zarzucić mi może, że jak to: przecież przed: stawienie było oklaskiwane na stojąco, i Ale czy mogło być inaczej, skoro w roli "Pierwszego Klakiera" wystąpił sam Janusz Dreczka - dyrektor Wydziału Infrastruktury Społecznej UW?

PS. Może to nieładnie wypominać, ale w zarzutach, stawianych poprzedniemu dyrektorowi gorzowskiego teatru jak bumerang powracało stwierdzenie, iż przygotowuje on zbyt trudny repertuar, zważywszy na potrzeby nie aż tak znowu wielkiego ośrodka kulturalnego, jakim jest Gorzów. Mówiono o potrzebie bardziej komercyjnych, rozrywkowych spektakli, które są w stanie zadowolić gusta każdego widza. Zarzuty te formułowały osoby, które teraz z takim zachwytem oklaskują tak mało komercyjny, wręcz elitarny, a do tego kosztowny spektakl (nadający się bardziej na festiwale teatralne, niż do codziennej prezentacji), jakim jest "Teatr Manekinów" Brunona Schulza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji