Artykuły

Kto się nie boi Witkacego?

Witkacy - Stanisław Ignacy Witkiewicz. Był synem malarza i wybitnego krytyka. Sam wiele podróżował, z Bronisławem Malinowskim przez Cejlon pojechał nawet do Australii. Był oficerem carskiej armii, a po rewolucji lutowej jego żołnierze wybrali go komisarzem. Przy pierwszej okazji wrócił do kraju i zasłynął jako dramaturg, filozof sztuki i malarz - twórca słynnej zakopiańskiej "firmy portretowej".

Jako pisarz znacznie wyprzedził swój czas. Przed wojną grano jego sztuki rzadko, czasami w eksperymentalnych teatrzykach (jeden, amatorski Teatr Formistyczny sam założył w Zakopanem) a i to z zastrzeżeniem "Dla młodzieży i wojskowych wstęp wzbroniony". Niezwykłość i nowatorstwo jego sztuk teatralnych przesłaniały współczesnym ich ładunek intelektualny - drapieżną dyskusję ze wszystkimi nieraz kierunkami ówczesnej myśli filozoficznej z myślą zaprzyjaźnionego mu Lebna Chwistka na czele. Miał duży wpływ na ukształtowanie się takich osobowości pisarskich jak Gombrowicz, Mrożek, Gałczyński a na Zachodzie - Yonesco. Musiało minąć 40 lat bez mała, aby jego sztuki wystawione w normalnym teatrze odniosły sukces u publiczności i krytyków. Było to pod koniec łat pięćdziesiątych za sprawą reżyserki Wandy Laskowskiej i scenografa Józefa Szajny, którzy w warszawskim Teatrze Dramatycznym brawurowo zrealizowali dwie sztuki Witkacego w jednym przedstawieniu - "Wariata i zakonnicę" oraz "W małym dworku".

W latach następnych kilka kolejnych realizacji sztuk Witkacego było również dziełem plastyków, oprócz Szajny min. Kantora i Pankiewicza, a to od razu spowodowało skręt ich widzenia w stronę wizualizmu awangardowego. Tendencja ta w formie epigońskiej trwała potem całe lata, zwłaszcza na scenach słabszych. Powstał w ten sposób pewien model, który być może jeszcze do dzisiaj obowiązuje.

Później nieco zdobył sobie pewną popularność jeszcze jeden model - zamiast musicalu, kabaretu artystycznego i farsy, co ambitniejsi dyrektorzy wpuszczali w repertuar zastępczo Witkacego, bo spełniał po trosze to wszystko na raz, był trochę śmieszny, trochę zadziorny i można było w odpowiedniej chwili zrzucić na niego zręcznie wyinterpretowaną aluzję polityczną.

Grano Witkacego najpierw "awangardowo", czyli z totalnym udziwnieniem: surrealistyczne stroje, charakteryzacje w różnych kolorach tęczy na twarzach aktorów. Scenografowie i reżyserzy prześcigali się w inwencji chcąc udowodnić, że są ważniejsi od aktora, a nawet autora. Czasem było to interesujące, ale prawie zawsze nieprawdziwe. Grano go także realistycznie "po bożemu" i to też, poza rzadkimi wypadkami się nie przyjęło w teatrze, bo z przedstawień w tym stylu najczęściej wiało nudą. Nielicznym reżyserom (druga "Matka" Jarockiego w Krakowie!) udało się doczytać do końca struktury dramatyczne Witkacego i tak związać styl gry postaci, plastykę, muzykę, gest z tekstem by był on naprawdę nośny artystycznie.

Takie też koleje losu przechodził trzyaktowy dramat "W małym dworku". Jego pierwsza po wojenna realizacja dokonana przez Wandę Laskowską w 1956 roku, w warszawskim Teatrze Dramatycznym, chyba najbardziej udana, nosiła nad sobą piętno przeplastycznienia, a to z powodu silnej osobowości wybitnego scenografa Józefa Szajny. Inna, krakowska, z 1985 r. zrealizowana "po bożemu" przez Romanę Prochnicką była nudna jak "flaki z olejem" mimo wy bitnej kreacji Ewy Lassek. Było jeszcze kilka prób nadania temu pastiszowemu tekstowi Witkacego współczesnego znaczenia, ale żadne poza tym "szajnowskim" nie przeszło do historii teatru polskiego. Bo sama istota dramatu dziś właśnie już nikogo nie obchodzi.

Napisał go Witkacy w 1921 roku jako polemikę ze współczesnym mu modelem teatru i dra matu. Dopowiedział w nim "po swojemu" dalszy ciąg dramatu Rittnera "W małym domku", który dziś został całkowicie przez teatr zapomniany. U Rittnera zazdrosny mąż, po powrocie "z delegacji" zastrzelił niewierną żonę, a sam

uwolniony przez sąd od kary przeżywa rozterki duszy do próby samobójstwa włącznie. U Witkacego, po dziesięciu dniach od tego zdarzenia, do małego dworku, w którym ów mąż zamieszkuje z dwoma córkami, służącą i z dalszą rodziną powraca zamordowana żona ale... w postaci widma. W trakcie akcji widmo wyjaśnia motywy swoich zdrad (było ich więcej niż jedna) po czym wyprowadza w zaświaty swoje córki i męża, który zastrzelił się na dobre...

Talent autora nasycił sztukę zabawnymi, surrealistycznymi dialogami, zdeformowanych postaci i groteskowymi zderzeniami ich ze sobą. Czy wystarczy tego na dobre przedstawienie, którym by Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie mógł godnie zakończyć udany sezon 1990/1991 i rozpocząć nim, od września nowy? Czy wyjdzie obronną ręką biorąc na warsztat ten muzealny zabytek dramatyczny, którego humor i oryginalność nie są w stanie ożywić nieaktualnych dziś problemów?

Każdy widz będzie miał szansę odpowiedzieć sobie sam na to pytanie. Widz premierowy już odpowiedział. Obronną ręką wyszli znów Strebejkowie. Ich scenografia, być może nawet wizja plastyczna całego przedstawienia, podejrzewam, skłoniła dyrektora Czarnotę do wpisania tegoż Witkacego do repertuaru. Ona to właśnie jest jego największą wartością. Podejmuje na innych piętrach wrażliwości polemikę z Szajną, Kantorem, Pankiewiczem. Stwarza inny świat dla żyjących w nim postaci, świat naiwnej, białej czystości, oplecionej pajęczyną pozorowanych poruszeń.

Widmo maiki, żony i kochanki zarazem, które doświadczyło najbardziej, bo przecież doświadczyło już śmierci, jest w kolorze czerwieni. Wcześniej niż wkroczyło na scenę, zaraz po otwarciu kurtyny widzimy przepięknie usytuowany z mieszkańców tytułowego dworku ŻYWY OBRAZ. Plastyczna konstrukcja i światło, które buduje jego pozorną harmonię, zanim się nie rozsypią, należy do najbardziej urodziwych scen (bramek!) sezonu. Premierowa publiczność ów "żywy obraz" nagrodziła dużymi brawami.

A potem? Trzeba było grać dalej. Szkoda, że tak niewiele było już do grania. Niektórzy aktorzy mieli więcej z gry, inni mniej. Reżyser te) gry Jacek Pazdro oparł ją na dwóch pewniakach: wypożyczonym z Poznania Włodzimierzu Kłopockim (świetny, obecny na scenie ukształtowaną osobowością aktorską Dyapanazy Nibek, główny bohater dramatu) i przetransferowaniem ze Szczecina na stałe do Gorzowa Wojciechu Przybosia (bardzo witkacowski, w środkach aktorskich ostry i dokładny kuzyn - poeta Jęzory Posiukowski. O całej pozostałej dziewiątce aktorów trener zapomniał, nie przygotowując ich kondycji do tak trudnego i niewdzięcznego meczu z Witkacym i mającymi coś o nim (przeciw niemu?) do powiedzenia Strebejkami. Stąd na ich tle ta reszta wypadła niestety słabiej.

Reżyser, który dziś zabiera się do Witkacego, musi umieć rozwiązać bardzo trudny problem: jak aktor ma grać, która nie ma tradycyjne) ciągłości psychologicznej, a jej motywacja działania nie jest w pełni realistyczna. Nie wolno proponować rozwiązań połowicznych lub godzić się na nie, gdy proponuje aktor. Dziś nie wystarcza do zbudowania roli jeden gest, jedna mina, jeden grymas czy kostium, który określa postać i narzuca sposób wykonania roli. Tymi środkami nie gra się już Witkacego. Z aktorem trzeba pracować od początku do końca realizacji sztuki. Ze tak można i że można osiągnąć i o tej pracy sukces udowodnił Leszek Czarnota w przebojowych realizacjach sezonu "Yo-yo" i "Pastoralce".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji