Artykuły

Jestem obca jak Kaliban

Z RENATE JETT rozmawia Remigiusz Grzela.

"Ze sceny mówi po polsku, w języku, którego nie zna. Urodziła się w Austrii, ale mieszka w Niemczech. Za rolę Kalibana w Burzy w warszawskim Teatrze Rozmaitości dostała nagrodę dla najlepszej aktorki sezonu.

Remigiusz Grzela: - Słyszałaś o Modrzejewskiej?

Renate Jett: - Modsheskiej? Kto to Modsheskiej?

- Helena Modrzejewska, dziewiętnastowieczna polska aktorka, zawojowała

amerykańskie teatry, początkowo nie znając angielskiego.

- Ah. Tak... Krzysztof mi o niej opowiadał. Powiedział: - Teraz będziesz mogła zrobić karierę w Ameryce. Z Polski łatwiej tam wyjechać niż z Niemiec.

I ma rację. W Niemczech nigdy nie byłam znaną aktorką. Nie byłam rozpoznawana, nie udzielałam wywiadów.

- Czujesz się lepiej w Polsce?

- Na pewno. Jestem tu bardziej widoczna. Dopiero teraz Niemcy zaczęli się mną

interesować. Zainteresowali się mną również jako reżyserem. Właśnie

wyreżyserowałam w Stuttgarcie małoobsadową sztukę Andreasa Sautera Lisa,

ostatniego wieczoru z gołym brzuchem, o matce, która zostawia dziecko i ono umiera z głodu. Bardzo brutalna historia.

- Krzysztofa Warlikowskiego poznałaś w Niemczech?

- Przyjechał do Stuttgartu wyreżyserować Burzę. Obsadził mnie w roli Kalibana. Ale to był zupełnie inny Kaliban od tego, którego gram teraz w Rozmaitościach. W ogóle cała inscenizacja była inna. - Czy nie zagrałabyś w Warszawie? - zapytał pół roku później.

- Co wtedy wiedziałaś o Polsce?

- Wiedziałam, że papież jest Polakiem, że Warszawa jest stolicą, że Hitler napadł na Polskę i że tu były obozy. Czy myślisz, że Niemcy wiedzą o Polsce więcej?

- Przyjechałaś i Warlikowski obsadził cię w Oczyszczonych Sarah Kane...

- I mówię tam piekielnie trudny monolog o miłości, który otwiera spektakl. Monolog po polsku. To było szaleństwo. Uczyłam się tego tekstu trzy miesiące. Sylabę po sylabie zapisywałam fonetycznie za Jackiem Poniedziałkiem, który mi pomagał. Lubię ten język. - Łucziłam się po mieście, które widawało się puste bez ciebie.

- Włóczyłam się po mieście, które wydawało się puste bez ciebie.

- Dokładnie tak.

- Czy monolog z Oczyszczonych mówiłabyś tak samo po niemiecku?

- Nie mam pojęcia. Nie wiem, skąd u mnie takie poczucie, ale kiedy mówię po polsku, czuję się bezpieczniejsza. To by się nie udało ani po niemiecku, ani po angielsku! Ale ten monolog opiera się mimo wszystko bardziej na emocjach.

Kiedy byłam mała, rozmawiałam z bratem w wymyślonym języku. Gdy graliśmy

Oczyszczonych z Teatrem Rozmaitości w Niemczech, zaproponowałam Krzysztofowi, że wygłoszę ten monolog w takim wymyślonym języku. Mieliśmy wątpliwości, czy to zadziała. - Ale, Krzysztof, powiem go emocjami. A przecież na emocje nie muszę mieć praw autorskich. Dał się uprosić. Sama przestraszyłam się swojego pomysłu. Bo jak teraz to wszystko przełożyć? Naprawdę zaczynałam wariować. Ale po spektaklu podeszli do mnie znajomi: - Świetnie mówisz po polsku! Nasze gratulacje! To taki piękny język!

- Uważasz, że jest piękny?

- Piękny i dumny. Tak, czasem, kiedy słucham Krzysztofa, czuję, że to dumny język.

- Ale nie każdy mówi tak jak Warlikowski.

- Lubię słuchać, kiedy mówi po polsku. Lubię patrzeć na niego, kiedy mówi po polsku.

- Czujesz się aktorką Warlikowskiego?

- To, co robi Krzysztof, jest bardzo rzadkie. Idzie bardzo daleko, pomaga aktorom i widzom dotknąć ich własnej prawdy. Dlatego tu przyjechałam. Poczuł, że mogę pójść tak daleko. Mamy coś wspólnego.

- Warlikowski szuka takich jak on sam?

- Szuka tych, którzy są gotowi odkryć coś, co głęboko skrywają. Z polskimi aktorami jest inaczej niż z niemieckimi. Jest w nich większa szczerość, wydają się być silniejsi w tym, co robią. Lubię patrzeć na Staszkę Celińską. Przecież ona jest w Polsce gwiazdą, ale nie czujesz tego, kiedy z tobą rozmawia. Jest otwarta. Nie gra gwiazdy. W Niemczech zbyt wielu aktorów gra gwiazdy.

- W Polsce też.

- Chcę powiedzieć, że Staszka nie ma problemów z tym, że mając w Polsce status

gwiazdy, w Oczyszczonych na przykład jest tancerką z peep-show w czerwonej bieliźnie, a w Burzy gra na grzebieniu. Ale może Rozmaitości to specyficzny teatr? Wszyscy tu mają coś do powiedzenia. To silny zespół. Tak samo było u Taboriego. George Tabori, Żyd węgierski z urodzenia, posiadacz brytyjskiego paszportu, scenarzysta hollywoodzki, który pracował dla Hitchcocka. Teraz legenda. Komunista, uciekł z Hollywood, bo jego nazwisko umieszczono na czarnej liście McCarthy'ego... Ale wariactwo, co? To dopiero biografia! Pracowałam z nim między 1987 a 1991 rokiem. U niego zdobyłam inną wiedzę o teatrze. Kiedy zaczęłam z nim pracować, miał 75 lat, ale był nowatorem. Byłam jego asystentką, później również aktorką. Wiele pracowaliśmy nad Szekspirem. Tabori poprzez teatr badał swoją własną, żydowską historię. Tak powstała jego sztuka Kanibale o zjadających się wzajemnie więźniach obozu. Tabori traktował teatr jak laboratorium.

- Laboratorium czego?

- Emocji, które są w nas. Powiedziałabym, że zanim Sarah Kane napisała

Oczyszczonych, my z Taborim już pracowaliśmy nad takim doświadczeniem. - Ze

swoich prywatnych śmieci uczyń publiczne złoto - mówił.

- Rozumiał Cię?

- Na pewno. Tak samo jest z Krzysztofem. Zrozumiał to, co jest we mnie. Moją inność. Bo nigdy nie umiałam poradzić sobie z poczuciem inności. Nigdy nie pasowałam. Byłam obca. A obcy, inaczej niż outsider, nie czuje się wolny. Nie ma poczucia bezpieczeństwa. Wykorzystanie tego w teatrze uważam za genialne.

- Właśnie taki jest Kaliban z Burzy?

- Kaliban jest przegranym. Długo tak się czułam. Poza tym Kaliban jest nieokreślony. W myślach nazywam Kalibana - on/ona/to, bo jest mężczyzną, kobietą, zwierzęciem, potworem, czym chcesz... Będąc tyloma bytami, jest samotny. A ludzie odebrali mu nawet to, co najbardziej podstawowe i instynktowne - możliwość spełnienia popędu seksualnego. Kaliban, kiedyś właściciel wyspy, na którą trafia Prospero, nagle musi stać się niewolnikiem.

- Jest obcym tak jak Meszułach, którego grasz w Dybuku, innym spektaklu

Rozmaitości?

- Meszułach jest kimś w rodzaju świadka, wysłannika. Jako dziecko miał kontakt z

Mesjaszem. Widział go. A teraz widzi, że nikt na Mesjasza nie czeka. Może jest

ostrzeżeniem.

- Wiemy już, skąd wzięłaś się w polskim teatrze. Co było wcześniej?

- Z Taborim pracowałam w Wiedniu. To już wiesz. W 1993 roku przyjechałam do

Niemiec, do Stuttgartu. Zaczęłam pracować z reżyserem Martinem Kuśejem, obecnie dyrektorem festiwalu teatralnego w Salzburgu. Ta praca była ciekawa, ale do pewnego momentu. Kusej stanął w miejscu, a ja lubię się rozwijać. Wtedy pojawił się Krzysztof.

- Ale teraz nie pracujesz jedynie w Niemczech i w Polsce?

- Nie uwierzysz... Pracuję też w Mozambiku.

- Co tam robisz?

- Wyreżyserowałam w Maputo Romea i Julię. Po portugalsku. To pierwszy Szekspir w Mozambiku.

- To był Twój pomysł?

- To mógł być tylko mój pomysł. I nie pytaj, proszę, jak nawiązywałam kontakty,

dlaczego wybrałam Mozambik. Nie myślałam o malarii, o AIDS, głodzie, o tym, że na ulicy może mnie spotkać niebezpieczeństwo. Nie myślałam o tym, że nie znam

mentalności tych ludzi. - Czy tam w ogóle można wystawić Szekspira? - zapytała mnie znajoma. Co to za pytanie?! Przecież w Afryce też jest miłość, nienawiść, ból. Inny jest tylko kolor skóry.

- Pracujesz z profesjonalnymi aktorami?

- W większości nie. Główne role grają amatorzy. Julia studiuje prawo. Romeo jest

muzykiem. A ojciec Romea ostatnio doprowadził mnie do pasji. Wykradł z ambasady paszporty dwóch artystów, które tam złożyli w związku z naszym wyjazdem na festiwal do Austrii. Zaczął mnie szantażować. - Oni nie pojadą do Europy, jeśli nie pojadą z nami ci, których wyrzuciłaś. Bo rzeczywiście zwolniłam dwie osoby, które przestały pojawiać się na próbach. Byłam w Warszawie, w hotelu Hetman, i musiałam stale dzwonić do Afryki, żeby to wyprostować, co w końcu kosztowało mnie 2 tysiące euro. Taka właśnie jest Afryka. Żar z nieba. Jedna gorączka za drugą.

- Krzysztof Warlikowski opowiadał, że chciałaś odejść z Oczyszczonych. To prawda?

- To było na samym początku. Na jednej z prób powiedziałam: - Przepraszam, ale

wracam właśnie z łąk i gór i nie chcę należeć do tego świata, o którym opowiada

spektakl.

- Powiedział też, że nie chciałaś wchodzić do świata, w którym żyłaś jeszcze pięć lat wcześniej.

- Nie wiem, czy chcę o tym mówić.

- Jaka była Twoja rodzina?

- Chyba taka jak inne. Teraz stosunki w niej są dobre. Ale przeszliśmy długą drogę. Było bardzo trudno. Przez wiele lat pracowałam nad sobą. Poddawałam się rozmaitym terapiom, medytowałam.

- Z jakiego powodu?

- Mój dom był skażony wojną. Ona wpłynęła na życie moich rodziców, na ich

zachowanie, stosunek do dzieci. Czy znasz dom, w którym się nie rozmawia, nie żartuje, nie przytula, nie chwali, nie opowiada sobie, co się wydarzyło każdego dnia? Czy twój dom taki był? Ale umiałam to wszystko sobie uświadomić i uniknęłam tunelu. Takiego tunelu, którym idziesz, kiedy nie szukasz przyczyn. Idziesz tym tunelem i znikasz w nim.

- Wojna jest usprawiedliwieniem dla rodziców?

- Nie. Nie szukam usprawiedliwienia dla nich. Ale wojna coś tłumaczy. Przecież

rodzice byli ofiarami Hitlera i jego ideologii.

- Twój ojciec wierzył Hitlerowi?

- Myślę, że wierzył. Miał 17 lat, kiedy znalazł się na rosyjskim froncie. To musiało na niego podziałać. Chyba nadal tkwi w tym szoku. Musiał mieć brutalną przeszłość. Kiedy dotyka się brutalności, trudno jest później otworzyć się na własne dziecko.

- Był wychowywany na dobrego niemieckiego żołnierza?

- Z pewnością.

- Wiesz o tym więcej?

- Myślę, że bardzo cierpiał z tego powodu. Znam go i mogę go sobie wyobrazić jako bardzo sprytnego, mądrego chłopaka.

- Bo potrafił wyjść cało?

- Dzisiaj rano po raz pierwszy oglądałam wasz serial, ten, w którym młody Janusz Gajos gra żołnierza.

- Czterej pancerni i pies.

- Zgadza się. Mój tato był jak jeden z tych chłopaków. Jestem pewna, że podobnie jak oni umiał się ratować. Pochodził z Tyrolu. Ze wsi. Kiedyś rozwoził i sprzedawał piwo w mieście. Teraz pisuje artykuły do lokalnej gazety. Ma rubrykę, w której opisuje górskie szlaki. Lubi to. Mama pracowała w fabryce bielizny. Czekasz, że opowiem o swoim dobrym dzieciństwie?

- Czekam, że powiesz, jakie było.

- W pewnym sensie było dobre. A jednak mam poczucie, że było we mnie coś, czego nikt nie rozumiał. Coś, co sprawiało, że byłam daleko od wszystkich. Wychowałam się w górach.

- Lubiłaś je?

- Lubiłam? Nie znosiłam.

- Dlaczego?

- Kiedy byłam dzieckiem, ojciec stale zabierał mnie na niebezpieczne,

dziewięciogodzinne szlaki. Szliśmy tak, milcząc. To mnie przerażało. Kiedy miałam

siedem lat... ale to chyba nie nadaje się do wywiadu...

- Co się wtedy stało?

- Znajomy ojca podniósł mnie i trzymał nad 500-metrową przepaścią.

- Jak to?! Dlaczego to zrobił?

- Dla zabawy.

- Ile miał lat?

- 40. Gdyby mnie wtedy upuścił, zginęłabym jak nic.

- Dlatego później wybierałaś niebezpieczeństwo?

- Myślę, że to może mieć coś wspólnego z takimi wydarzeniami. Ten facet był w

pewnym sensie moim idolem, podziwiałam go. Może więc jeśli później wybierałam

niebezpieczeństwo, to było związane w jakiś sposób z erotyką.

- O jakich niebezpieczeństwach mówisz?

- Nie chcę o nich mówić. Poza tym nie wiem jeszcze dokładnie, jak to wytłumaczyć. Ale może jakąś odpowiedzią będzie to, że na przykład w Ameryce poprosiłam zupełnie obcego człowieka o zawiezienie mnie do Laguna Beach. A przecież mógł mnie zabić. Dzisiaj moim niebezpieczeństwem może być samotność. Albo mój autyzm. Tak bym to ujęła. Wracając do rodziców... może po prostu mieliśmy zupełnie różne potrzeby. Przecież potrzebowałam sztuki, innego świata.

- W domu były książki?

- Niezbyt wiele. Nie było muzyki, poza austriacką, której szczerze nie znoszę. Żadnych potrzeb duchowych... Jeżeli rodzice mnie czegoś uczyli, to tego, by pracować, by nie być kolorową.

- A jednak nie od razu uciekłaś do teatru.

- Zostałam jubilerem. Nie śmiej się. To mój pierwszy zawód. Na tamtym etapie rodzice nie pozwoliliby mi na studia aktorskie, choć o teatrze myślałam od czwartego roku życia. Uznawali to za fanaberie.

- Dlatego postanowiłaś opuścić Austrię?

- Był rok 1979. Chciałam zrobić jakiś krok, który pomoże mi się uwolnić. Miałam

przyjaciół w Laguna Beach w Kalifornii. Tam pojechałam. Pracowałam jako kelnerka. Później wyjechałam na Hawaje, gdzie zamieszkałam w Dolinie Królów. Dżungla, plaża, awokado, papaja... Nic nie robiłam. Pływałam, opalałam się... No, raj po prostu. Aż pewnego dnia w Honolulu... pojawił się czarnoskóry książę. Był muzykiem. Poznałam go na koncercie. Ależ ja się w nim zakochałam. Przyjechaliśmy do Los Angeles, licząc, że tam łatwiej znajdziemy jakieś zajęcie. Wzięliśmy ślub. Zaczęliśmy pracować. Szlifowałam pierścionki, a dodatkowo uczyłam się aktorstwa.

- Raj trwał?

- Raj? W tej Ameryce, nie wiedzieć czemu, nagle zaczęłam się zachowywać jak

najgłupsza kobieta na świecie. Taka, która wierzy, że miłość, jeśli jest, to trwa do

grobowej deski. I trwała, bo przy tym księciu popadałam w coraz większą depresję.

- Jak to?

- Nie chcę o tym mówić. Powiedzmy, że był złym człowiekiem. Przy nim

dotknęłam swojego obłąkania. To małżeństwo było dla mnie katastrofą. Naprawdę

umierałam. Szukałam miłości w mężczyźnie, a nie umiałam pokochać nawet samej

siebie.

- Uwolniłaś się od niego?

- Uciekłam do Wiednia. Zapisałam się do prywatnej szkoły teatralnej. Chciałam o

wszystkim zapomnieć.

- Mogłaś liczyć na czyjeś wsparcie?

- Po raz pierwszy rodzice mi naprawdę pomogli. Opłacili szkołę, mimo że nie byli

zwolennikami tej drogi. Gdybym nie wróciła do Austrii, pewnie nie przeżyłabym.

Fizycznie. To bardzo osobiste. Ameryka to nie był początek mojej śmierci.

- Jak to?

- Pierwszy raz zaczęłam umierać w wieku 12 lat. Ta myśl była we mnie każdego dnia. Dopiero kilka lat temu zaczęła mnie opuszczać.

- Ale przecież musiałaś mieć jakieś powody...

- Zakochałam się w chłopaku o trzy lata ode mnie starszym. Pochodził z bardzo trudnej rodziny. Jego matka zabiła się. On sam znęcał się nade mną psychicznie. Ojciec był zazdrosny o tego chłopaka. Ta zazdrość była naprawdę silna. Przez pięć lat każdego dnia robił mi straszne awantury. O wszystko. Nawet kiedy siedziałam, siedziałam niewłaściwie. Miałam 13 lat, kiedy zaczęłam brać LSD. Nie wiedziałam do końca, co to jest. W domu nie było nikogo, kto by mnie rozumiał. (W tym momencie zadzwonił telefon. Renate powiedziała dwa słowa: Born guilty. Urodzić się winnym. To tytuł sztuki, która powstała na bazie wywiadów z dziećmi nazistów. Pracowała nad nią z Taborim).

- Uważasz, że można urodzić się winnym?

- Oczywiście, jeśli twój ojciec był nazistą...

- A Twój był?

- Myślę, że był za młody, żeby zrozumieć, co znaczy nazizm.

- Umiałaś sobie z tym wszystkim poradzić?

- Dopiero ostatnie lata, relacje z rodziną jakby katapultowały mnie do czegoś, co

nazwałabym wewnętrzną wolnością. Rok temu powiedziałam rodzicom, że wiele razy chciałam się zabić. Byli zaskoczeni. Zawsze myśleli, że jestem silna. Tak samo późno powiedziałam im o aborcjach. Nie wiedzieli, że miałam takie trudne życie. Pomogła mi między innymi terapia, która nazywa się rekonstrukcją rodziny. To jakby wykonanie wewnętrznego zdjęcia. Jesteś w pokoju z obcymi ludźmi, których ustawiasz jak członków rodziny. I nagle ci obcy ludzie zaczynają odczuwać to, co twoi bliscy. Mająpodobne objawy. Ktoś z rodziny złamał rękę i czujesz ból tego złamania. Ktoś miał migrenę i też to nagle czujesz. W czasie takiej, powiedzmy, trzydniowej sesji uświadamiasz sobie, że tabu w rodzinie, jakaś tajemnica, może mieć wpływ na całe pokolenia - ktoś był homoseksualistą, ktoś dokonał aborcji. Każda z tych postaci ma swoje miejsce w rodzinie. Nawet usunięty płód. Niektórzy płaczą. Najzdrowszy obraz rodziny to ten, w którym rodzice i dzieci stoją twarzą w twarz.

- Najdziwniejszym bohaterem Oczyszczonych Sarah Kane jest Tinker, ni to sadysta, ni to lekarz, może Bóg. Kim jest dla Ciebie?

- Myślę, że Tinker jest tym, który trzyma władzę, odcina dłonie. Może być ojcem w

rodzinie. Czy tego nie tłumaczy ostatni song, jaki śpiewam w tym spektaklu: Fuck my mother, fuck my father?

- Czy postać, jaką grasz, jest aniołem?

- Jest aniołem, nawet jeśli Tinker nie jest Bogiem. Myślę, że ta postać - poprzez songi, jakie śpiewa - daje wiele miłości. Daje coś ciepłego, czystego. Dzięki temu przy całej brutalności Oczyszczonych widzowie, ale i bohaterowie, mogą przez chwilę odpocząć. Uciec. Na scenie jestem tak blisko wszystkich, podchodzę do każdej z postaci, śpiewam jakby do niej, ale równocześnie jestem poza nimi. Bo tak naprawdę nie mam z nimi związku. Nawet z Tinkerem.

- Ale w pewnym momencie wyśmiewają tę obecność.

- Nie jestem pewna, z czego się śmieją... Słyszę, kiedy śmiech narasta. To boli. Czuję się źle. Bo czuję, że chcą powiedzieć: odejdź, nie jesteś nam potrzebna. A ja mówię o świecie, którego nie dostrzegają. O świecie, który jest piękny i który może być blisko. O miejscu, w którym każdy jest chroniony. (Na tym zakończyliśmy. Następnego dnia Renatę przesłała mi SMS-a: - Dzisiaj

martwiłam się swoją otwartością w naszej rozmowie, a późnym popołudniem zmarła moja matka. Trzy tygodnie później opowiedziała mi: - Wracając do Niemiec czytałam w pociągu książkę napisaną przez córkę Simone Signoret. Pisała o śmierci matki. Czytałam to, nieświadoma, że moja matka umiera. I telefon od ojca... Dwa tygodnie wcześniej obchodzili złote gody. To była bardzo szczęśliwa chwila. Byliśmy razem i było naprawdę dobrze. Żartowaliśmy. Myślę, że mama mogła już umrzeć, bo właśnie po tej rocznicy spełniło się jej marzenie o harmonii w rodzinie...

To ciekawe, dlaczego wybrała dzień, w którym mogłam z Polski wrócić do domu... Nie umiem sobie wyobrazić, jak mówiłabym monolog z Oczyszczonych, wiedząc, że umarła. Nie umiem wyobrazić sobie monologu Meszułach z Dybuka, w którym mówię: - Po śmierci matki wracałam z cmentarza. Znaleziono mnie nieprzytomną. To jest niesamowite, że mówię takie zdanie.

Wiele razy od niej słyszałam: - Nic z ciebie nie będzie, - Nigdy nie będziesz miała męża, - Nigdy nie będziesz matką. Mama przeczuwała, że gdzieś wyjadę. Nie chciała rozpadu rodziny. Próbowała mnie zatrzymać, ale w jakiś irracjonalny, destrukcyjny sposób - mówiąc, że sama sobie nie poradzę.

Miała tajemnicę. Została porzucona przez własną matkę. Wychowywała ją babka. Matka nie interesowała się córką, ale kiedyś obiecała, że ją zabierze. Mama, wówczas dwunastoletnie dziecko, siedziała przy oknie i czekała. Parę tygodni. Nie doczekała się. Potem nie widziały się przez 40 lat. Aż ktoś powiedział mojej mamie, że jej matka umiera. Mama napisała do niej list. Poprosiła kogoś o przekazanie go, ale ta osoba tego nie zrobiła. Mama napisała drugi list. Ale było już za późno. Po śmierci mamy napisałam do niej list. Odczytałam go w czasie nabożeństwa żałobnego. Opowiedziałam w nim o niej takiej, jaką znałam. Powtórzyłam jej niektóre powiedzenia, jak to: - Nic w życiu nie jest po nic. Nawet śmierć, bo kosztuje życie. Była jak chodząca księga przysłów. Wspomniałam w liście o naszej grze w karty. Lubiła to. Często graliśmy, nie rozmawialiśmy, ale graliśmy. Mama zapisywała wyniki. Bardzo dobrze liczyła. Doskonale gotowała... O tym wszystkim napisałam.

Nie napisałam tylko, z czego jestem niezadowolona.

Z tego, że nie mam rodziny. I że nie mam jeszcze domu z ogródkiem. Kiedyś nie

chciałam mieć rodziny. Teraz rozumiem więcej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji