Artykuły

Drama queen: Tennessee Williams

Proponuję takie zdanie, z którym można się nie zgodzić, że Tennessee Williams to najbardziej większościowy pisarz mniejszościowy, mainstream wyciągnięty z niszy. Bohater amerykańskich (i nie tylko) gejów, ulubieniec kobiet (z wzajemnością) - pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Motto: "Nie znam pana, ale od zawsze polegam na życzliwości nieznajomych" (najsłynniejsze zdanie Tennessee Williamsa)

Williams who?

W powyższym tytule musiałem dopisać imię do nazwiska. Samo "Williams" nie wystarczy, bo to jak powiedzieć Nowak albo, a propos, Kowalski. "Drama queen: Kowalski" brzmiałoby szeroko, przez co nawet tajemniczo. Zapraszam za tydzień, będzie "Drama queen: Koterski" i od razu wiecie, o kim będzie mowa.

Z nazwiskiem Williamsów kojarzy mi się głównie sportsmenka Serena, czyli nie ta branża, i piosenkarz Robbie Williams, czyli branża dobra, ale inny człowiek. O "Williamsie Tennessee" mówiłbym inicjałami, gdyby nie były TW. Jego przyjaciele, czyli głównie przyjaciółki, mówili mu "Tenn", co po polsku również nie brzmi. Tennessee to nie jest imię, chociaż w Ameryce byłoby do pomyślenia, tylko taki tam pseudonim od nazwy jednego stanu.

Wydaliśmy w kraju kanon Tennessee Williamsa. Niepełny kanon, rzecz jasna, więc może powiedzmy: korpus, dramaty wybrane, te główne, najlepsze, te najczęściej grane ("Tramwaj zwany pożądaniem i inne dramaty", tłum. Jacek Poniedziałek, Znak, 2012). Williams istnieje po polsku, nie licząc 70 jednoaktówek, w tym tekstu "The Dark Room"... Nie ma co narzekać, bo to bardzo pięknie i bardzo przydatnie, że go mamy w druku w istotnym wyborze. Doceniam szczególnie, bo za moich czasów wcale tak nie było. Gdy zdawałem maturę, świeżo powalony "Tramwajem zwanym pożądaniem" obejrzanym w Bagateli (reżyseria Márta Mészáros, Kowalskiego grał młody Nowicki), były gdzieś - poza zasięgiem dla licealisty - maszynopisy, a "Dialog" z przekładem (1957, nr 6) można było kupić 50 lat wcześniej. Wtedy na maturach rządziły tematy "wolne" i można było popłynąć, bo nie stosowano "klucza", tylko stare uznaniowe belferskie wyczucie. Że pisałem o "Tramwaju", to pamiętam dobrze, tylko w jakiej sprawie? "Tramwaj" do czegoś mi się przydał, ale zabijcie mnie, nie przypomnę sobie, jaki był zadany temat. Prawie 20 lat później znowu wracam do tej sprawy i tego pisarza.

Jacek Poniedziałek tłumaczy Williamsa wiernie, co nie musi znaczyć dobrze, tak to już jest z przekładami. Zresztą jałowa dyskusja, bo jak jestem taki mądry, niech przełożę lepiej, wtedy pogadamy. Poniedziałek pisze, a w sumie - wyznaje ("Wyznanie tłumacza"), że tłumaczył to z miłości. Tak zawsze najlepiej! Nawet przekład z nienawiści lepszy jest niż przekład zrobiony z obojętności. Na pohybel przekładałem tylko jedną rzecz w karierze: ankiety studenckie od jakości nauczania z polskiego na obce.

Kto chce o Williamsie dowiedzieć się więcej i bardziej intymnie, niech sprawdzi ważną pozycję z literatury przedmiotu, dobrą, niezwykłą biografię, może monografię, może making of: James Grissom, "Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły" (tłum. Michał Szczubiałka, Wydawnictwo Czarne, 2016). My ze swojej strony mamy w archiwum "Przekroju" teksty Williamsa oraz o Williamsie [https://przekroj.pl/archiwum/artykuly?szukaj=Tennessee+Williams]. A najlepiej, oczywiście, pójść usłyszeć go ze sceny, gdy już będzie można. Z bieżących wystawień polecam "Tramwaj" w Lublinie (na zdjęciu) jak również w Gliwicach, "Kotkę" w Bagateli (a co!) oraz "Szklaną menażerię" - również w Bagateli.

Williams wobec reszty

Proponuję takie zdanie, z którym można się nie zgodzić, że Tennessee Williams to najbardziej większościowy pisarz mniejszościowy, mainstream wyciągnięty z niszy. Bohater amerykańskich (i nie tylko) gejów, ulubieniec kobiet (z wzajemnością). Tylko Truman Capote ma większe zasługi w branży. Przy Tennessee Williamsie Capote jest femme'em, Williams przy Capote'em butchem, proszę sprawdzić na YouTubie. Obaj panowie z Południa, z "pasa biblijnego". Obaj mogliby cytować Rachelę z "Wesela": "Mam do chłopców pociąg duży / lecz musi być ładny chłopiec. / Powrót, powrót do natury", a do tego dużego pociągu (tramwaju?) dopisać jeszcze alkohol. Kojarzymy Williamsa wciąż uśmiechniętego takim podpitym uśmiechem. Truman raczej pił na smutno.

Świat Williamsa obrósł kultem i ma swoich followersów wśród innych artystów. W Hiszpanii to Almodóvar, w Ameryce - Tony Kushner. U nas Michał Borczuch wystawił w teatrze swoje "Wszystko o mojej matce", gdzie Halina Rasiakówna gra Humę w roli Blanche, czyli Borczuch zrobił Almodóvara robiącego Tennessee, taki to łańcuszek szczęścia. W "Aniołach w Ameryce" Tony'ego Kushnera mamy uroczą scenę szpitalną, gdy dwie byłe drag queens mówią do siebie tak jak Blanche do Stelli: "Stellaaa! Stella jak gwiazda!".

Wszyscy dramatopisarze mają więcej z Lorki, niż się wydaje widzom ich dramatów (niż im samym się wydaje!) - nawet dramatopisarze tworzący przed Lorcą. I to nie jest anachronizm, tylko Harold Bloom, który publicznie uważa, a zna się na rzeczy, że w jakimś głębokim sensie Szekspir [link do "Drama queen: Szekspir"] czytał Freuda. Tak więc mamy Lorcę w dramatach Williamsa, ten smutek południa, lata, lata po południu Mamy melancholię zmieszaną z upałem. (A u Czechowa to powiemy, że nie mamy?) Siedzą i się pocą, lepią. Stanley wraca z pracy, to znaczy z roboty, i zaraz zdejmuje spoconą koszulkę, i tak poznajemy tego bohatera: od pasa, od frontu. Sprytnie to Williams napisał, reżyser nie musi prosić, by się aktor rozdział, bo sam wielki dramat prosi albo wręcz narzuca, o tym mamy w końcu dialog, nie da się bez rozebrania. Klata Stanleya to jest jego wizytówka jak u lady Makbet dłonie. Robi się duszno, seksownie, ale również nudno, smutno, bo może i topless, jednak o czym tu rozmawiać? Z gołym ciałem się nie gada, you know.

Napisałem powyżej o widzach dramatów, bo moim zdaniem dramatom widzów potrzeba, a czytelników w drugiej kolejności; jeszcze zanim widzów - potrzeba aktorów. Dramat trzeba zagrać albo przynajmniej "przeczytać performatywnie" (kiedyś byśmy powiedzieli: przeczytać scenicznie) i obejrzeć, jak jest grany albo przynajmniej czytany - chociażby przez Zooma. Wtedy to jest życie tekstu, gdy tekst chodzi i oddycha, gdy jest ktoś, kto nim przemawia, nie tylko głos z offu w głowie. Tekst oddycha z aktorem. U Tennessee Williamsa oddycha zaduchem. Długo nie rozumiałem tych przepierzeń u Williamsa. Mało są może intymne, ale przewiewniejsze! Taka jest tendencja dzisiaj we wnętrzarstwie, open space na chacie, i nierzadko bywa, że jedyne drzwi w mieszkaniu są do toalety.

Trylogia Williamsa

A wracając do Kowalskich. Stanley Kowalski to główny bohater głównego dramatu Tennessee. Kowalski się tak nazywa, bo jest z pochodzenia, z uroku i w ogóle ze wszystkiego Polakiem na emigracji. Stanley jest kwiatem męskości, chociaż nie wiem, czy męskość ma swój kwiat. Powiedzmy zatem: okazem męskości. Tytułowe pożądanie szczególnie jego dotyczy - i jako podmiotu, i jako obiektu.

U Almodóvara, króla sentymentalnego kampu, "Tramwaj" to jest cały teatr, sztuka pokazowa, najbardziej sceniczna ever. "Tramwaj zwany pożądaniem" jako teatr w sensie ścisłym i coś jest na rzeczy, bo Williamsa grają i "wysokie" sceny, i na przykład Bagatela, bo to nie jest pisarz środka, lecz całego spektrum, artysta uniwersalny. Jeśli cały świat to teatr, to "Tramwaj" jest całym światem. Może tak być właśnie, ponieważ na scenie testuje się opcje, które następnie żyje się naprawdę.

"Tramwaj zwany pożądaniem" pośród szerszej publiczności to "Tramwaj" Kazana, wspaniała wersja z Marlonem i Scarlett (to znaczy, rzecz jasna, z Vivien), złota era Hollywoodu, co tu dużo gadać. Vivien Leigh, jak słyszałem, nie musiała Blanche odgrywać, wystarczyło jej być sobą Nie widziałem "Tramwaju" w reżyserii Lindy, z Blanche Julii Kijowskiej, z Kowalskim Schuchardta (Teatr Ateneum w Warszawie), tylko trailer w Internecie, co akurat może jest już pełnoprawnym oglądem, bo na otwarcie starego sezonu Stary Teatr, Kraków, urządził pokaz trailerów. Za to miałem przyjemność widzieć "Tramwaj" la Gliwice i pisałem Państwu o tym. Mirosława Żak, grająca tam główną rolę, nie byłaby sobą, gdyby nie zażartowała. W scenie toaletowej, kiedy Mitch ją pyta o inskrypcję na papierośnicy, gliwicka Blanche czyta: "Palenie powoduje raka płuc i choroby serca".

"Kotkę na gorącym blaszanym dachu", dramat niekochanej, znam w wersji kieleckiej (reżyseria Katarzyna Deszcz) i wersji krakowskiej (reżyseria tłumacz). Obie grano krótko i niedobre były, zresztą dawno i nieprawda. Należy mieć chrześcijańską pamięć: nie pamiętać złego. Natomiast moim marzeniem jest zobaczyć "Kotkę", jaką dają w Narodowym, w głównej roli Olszówka, niegdyś Kożuchowska. Jej mało chętnego męża gra Grzegorz Małecki, a Dużego Tatę - Gajos. Akurat zagrają zaraz przed końcem sezonu.

"Szklana menażeria", czyli "Zoo z odpustu", gdyby to Handke napisał. Chodzi o figurki ze szkła, zwierzęta nie wypchane, tylko wyrzeźbione, takie jak w "Dogville" von Triera, które spełniają rolę symboliczną, dużo mówią swoją ciszą. "Szklaną menażerię" widziałem jedną - opolską, a einmal ist keinmal, lecz myślę ostatnio o tym przedstawieniu z przyczyn pozaartystycznych. Matkę grała Misiorowska i tu muszę zrobić nawias, zainterweniować, bo Grażynę Misiorowską podczas epidemii niemiło zwolniono. Co to w ogóle znaczy zwolnić artystkę tej klasy, diwę tej wielkości? To jak wyciąć sobie nerkę, ale nie na przeszczep, a tak dla eksperymentu: można, tylko po co i za jaką cenę? Żadnego teatru tak naprawdę nie stać na rozwiązanie stosunku pracy z Grażyną Misiorowską. Spodziewam się jej w Krakowie, bo już gra w Słowaku w "Starym Testamencie". Tak właśnie będzie, a Opole niechaj tęskni.

Tak więc trwają "Menażeria", "Kotka", "Tramwaj" - te trzy; z nich zaś największy jest "Tramwaj".

Do twarzy z cierpieniem

U Williamsa wszyscy cierpią. U niego się cierpi. Sami "chorzy, nienormalni". To prawda znana z innego dramatu, mianowicie z "Bliżej" Patricka Marbera, że jesteśmy najpiękniejsi, gdy jesteśmy nieszczęśliwi. Szczęście jest fajne, ale tylko w zżyciu, a na scenie drażni, nudzi lub przynajmniej "nie urywa" Od szczęścia są farsy.

Mamy u Williamsa dramaty "szafiarstwa", nieakceptowania albo ukrywania swojej orientacji, gdy nie jest powszechna. "Kotka" o tym mówi i "Tramwaj" też trochę, w tak zwanej przedakcji. To jest ich sekret w sensie fabularnym. Chciałoby się krzyknąć za Pawłem Demirskim z wczesnego jego okresu: "Wyjdź! Po prostu wyjdź. Wyjdź z szafy" ("Śmierć podatnika"). Tak się zresztą stało, modernistyczne niedopowiadanie sprawy, krążenie wokół tematu, znane nam obecnie w temacie Kościoła, ucięły wreszcie lata 70., które powoli do nas docierają. Nauka sewentisów: gdyby dopowiedzieć sprawę, to by jej nie było.

Najsłynniejsze zdanie

Znacie to pytanie: co poeta miał na myśli? Jednak Williams nie poeta i nie miał na myśli, najwyżej, by było pięknie, i to wcale nie jest przytyk, ale największy komplement. "Beauty is the Word" - taki nosi tytuł jego pierwszy w życiu dramat, co wcale nie znaczy, że "piękno jest słowem", lecz "Chodzi o piękno". Nie nieść przesłania, nie wykładać racji i nie perorować to poważne osiągnięcie. Im wyżej, tym trudniej, por. "The Crown", gdzie młoda Elżbieta stwierdza wyjątkowo trzeźwo: najtrudniej jest nic nie mówić.

Williams ma w sobie coś koniecznego, nieodwołalnego, typu "Es muss sein". "Tramwaj" nie może skończyć się inaczej (spojler!): zabraniem wariatki pod rękę do wariatkowa. Ale ile w tym zabraniu jest uroku i poezji! "Tramwaj" to nie dramat przedwojenny lub radziecki, żeby wywożono w nim ludzi do łagru, wziąwszy ich za fraki. Tu wywózka jest ze stylem. W tej scenie na pożegnanie padają te słynne słowa, które dałem w motcie. "Poleganie na życzliwości" to jest piękny moment, ja zawsze łezkę uronię. Wyciągnąć pomocną rękę, okazać trochę szacunku (u Elii Kazana lekarz zdejmuje kapelusz i podaje ramię) - wielka biała magia, która zawsze działa i otwiera serca. Trzeba wierzyć ludziom, ufać, bez tego lepiszcza nie ma społeczeństwa, a nawet rzeczywistości, bo trzeba jednak założyć, że jak staniesz na chodniku, to się nie zapadniesz, choć czasem bywa inaczej, por. "Alicja w Krainie Czarów". Wiem, pamiętam, mówi to "wariatka", kobieta nawet nie na skraju załamania nerwowego, lecz na jego dnie, jednakże nikt nie powiedział, że ludzie w odlocie nie mogą mówić do rzeczy. Blanche to mówi z serca! "To jest serce, a z sercem tak się nie robi, nie pogrywa się z cudzym sercem!" (Michał Witkowski, "Zbrodniarz i dziewczyna").

Ladies and gentlemen

Najbardziej Williamsowskim pisarzem naszego kraju jest Michał Witkowski. Nie przez podobieństwo stylu, bo to za dobrzy artyści, by ktoś od kogoś kserował. Łączy ich "hiszpański łącznik", Pedro Almodóvar, oraz łącznik na wychodźstwie - Stanley Kowalski, paradygmatyczny "lujek", male man i nieprzypadkowo Polak. Williamsa łatwiej zrozumieć, kiedy zna się Witkowskiego. Światy erotyczne obu tych artystów wirują dokoła "luja", po angielsku hunk. Kogoś odpychającego, przez co pociągającego. Luj to męstwo samo i może go zagrać choćby młody Marlon. W innych dramatach Williamsa kaganek męskości dzierżą Duży Tata i Gooper (zwany Panem Bratem) z "Kotki na gorącym blaszanym dachu"; Chance w "Słodkim ptaku młodości"; i Hank w "Nocy iguany"; tylko w "Szklanej menażerii" nie znajdziemy tego typu.

Drugim "sekretnym składnikiem", który zazębia dzieła obu panów, jest odwrotność luja - diwa. Kobieta wcielona, dużym "K" pisana. Blanche, oczywiście, ale również Stella; Margaret z "Kotki"; Matka z "Menażerii"; Księżniczka Kosmonopolis (!) ze "Słodkiego ptaka młodości"; Shannon z "Nocy iguany". Williams i Witkowski urządzają w swoich prozach proste, intensywne zderzenie przeciwieństw: Chłop jak dąb naprzeciw Kobiety w sensie kompleksowym. Jak mówi trailer do "Wszystko o mojej matce": "Każda kobieta ma w sobie coś z matki, aktorki, świętej i grzesznicy" (i zaraz dodaje: "A każdy mężczyzna ma w sobie coś z baby"). U Witkowskiego obserwujemy nabożeństwo do Kory, Sośnickiej i Zarah Leander. Williams natomiast był jak Balenciaga lub inny wielki couturier, to on wymyślał kobiecość kobiet uznawanych za kobiece. Wyżej wspomniane "Szaleństwa Boga" całe są o jego położeniu pomiędzy płciami. W świecie kobiet czuł się świetnie, jak u siebie. Zdaniem Carla Junga w pełni rozwinięty człowiek powinien rozwinąć tę drugą płeć w sobie, mężczyzna - swoją animę, i Williams to właśnie robił, delegując na postaci.

Poziom gynofilii (odwrotności mizoginii) pisarza Williamsa niechaj zilustruje epizod jego biografii. Miał przyjaciółkę o nazwisku Marian Seldes, ale po angielsku Marian to również "maryjny", por. księża marianie, z których jest Adam Boniecki. W biografii "Szaleństwa Boga" (nomen omen) znajdujemy takie zdanie: "W sklepie z pamiątkami przy Magazine Street Tenn kupił dla Marian drewniany różaniec zrobiony w Jerozolimie, a zanim go wręczył, owinął wokół niego karteczkę, którą znalazł w katedrze wetkniętą w załomek jednej z figur. Był to kartonik wielkości wizytówki, z wyraźnymi znakami użytkowania przez penitenta, co wzruszyło Tenna. Na kartoniku widniało: >>Oddajcie się uwielbieniu Marian<< [Devote yourself to Marian worship]". Williams był z Południa, przeto nie był niepobożny. Ostatnie słowa wyżej cytowanych "Szaleństw": "Jeżeli mam pójść do nieba, a tam właśnie się wybieram, postąpię jak zawsze, a mianowicie poszukam kobiety, która wszystko mi wytłumaczy i przejdzie przez to razem ze mną. A potem odnajdę matkę i opowiem jej, czego się nauczyłem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji