Artykuły

Finał Malty na dachu Starego Browaru

Koncert muzyki filmowej Alberto Iglesiasa. Recenzja Jolanty Brózdy z ostatniego wydarzenia 14. MFT Malta w Gazecie Wyborczej-Poznań.

Muzyka filmowa bez filmu to pułapka. Wpadła w nią Malta, zakończona w sobotę koncertem muzyki Alberto Iglesiasa - kompozytora Pedro Almodóvara.

Ryzyko wykonywania muzyki filmowej na koncertach - to banał - wynika z jej istoty. Pisze się ją tak, żeby nie odwracała uwagi od obrazu, by była w pewnym sensie akoncertowa. W ubiegłym roku Maltę również kończył filmowy koncert - z muzyką Wojciecha Kilara, nad Jeziorem Maltańskim. Tyle że wtedy udało się pułapkę ominąć. Bo u Kilara jest wiele rozpoznawalnych dla polskiego słuchacza melodii, bo koncert oprawiono w światła, w taniec - bo było widowisko. Prawda, że patetyczne, pod telewizję, ale jednak widowisko.

W tym roku było słuchowisko. Na dachu Starego Browaru stanęła estrada, wokół niej krzesła, trybuny dla VIP-ów. Dziesiątki krzeseł pozostało pustych, niektóre z tych zajętych słuchacze opuszczali w czasie koncertu. Exodus był najintensywniejszy w pierwszej, niealmodovarowskiej części.

Miał rację dyrygujący koncertem Krzesimir Dębski, nazywając muzykę Iglesiasa przepełnioną smutkiem wielkiego miasta. Melancholia lała się obficie, kontrowana z rzadka żywszym rytmem tanga (z filmu Wszystko o mojej matce) czy bardziej gwałtownymi mrocznościami (Złe wychowanie). W filmie jednostajność jest usprawiedliwiona, na koncercie - niebezpieczna. Chociaż można się zgodzić nawet na melancholię, ale i tak pozostaje problem przekładu filmowości na koncertowość. Muzyka Iglesiasa jest jak abstrakcyjny fresk: w swoich harmoniach dryfujących bez zdecydowanych rozwiązań, w niby-chaotycznych solówkach, w niedomkniętych formach. Takie są prawa ścieżki dźwiękowej.

Można było ten problem złagodzić, dając publiczności coś dla oka: projekcje, grę świateł. A publiczność zawieszała oko na przelatującym samolocie i na gitarzyście Tito Alzedo, który, zapomniawszy chyba kostki do szarpania strun, dawał rozpaczliwe znaki obsłudze, żeby mu ją przyniosła. Ten niezamierzony teatralny efekt ożywił przysypiających słuchaczy.

Można było lepiej obmyślić dramaturgię koncertu, skracając go np. do drugiej, ciekawszej części z muzyką do filmów Almodóvara. Można było ciekawiej tę muzykę wykonać. Orkiestra składała się w dużej mierze z młodych, ale doświadczonych ludzi - w tym doświadczonych Maltą: Bregoviciem, Janem A.P. Kaczmarkiem. Grali profesjonalnie, choć nierówno: raz porządnie, raz na granicy bezpieczeństwa koordynacji rytmu (Amanecer Agitato). Na pochwałę zasługują soliści: zwłaszcza skrzypek Daniel Perek i wiolonczelistka Magdalena Pietraszewska. Ale nic magicznego z tej gry się nie urodziło. Częściowo to sprawa nagłośnienia - bezlitośnie selektywnego, utrudniającego słyszenie masy orkiestry. A może tej muzyki po prostu nie da się skroić na plener, tylko na salę, na płytę.

Zostało mi z tego wieczoru odkrycie dachu Starego Browaru jako inspirującej dla teatru i muzyki przestrzeni, z jej widokiem na niebo i Poznań, poza zasięgiem miejskiego gwaru. A przeniesienie finału festiwalu na dach jest bardzo symboliczne: to, co ludyczne, masowe, dostało się w przestrzeń wielkiego biznesu. Czy taka będzie przyszłość Malty?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji