Artykuły

Fedrowanie w Morcinku

"Łysek z pokładu Idy" Gustawa Morcinka w reż. Konrada Dworakowskiego w Śląskim Teatrze Lalki i Aktora Ateneum w Katowicach. Pisze Zenon Butkiewicz, członek Komisji Artystycznej VI Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej "Klasyka Żywa".

"Morcinek, Morcinek" - powtarzała zakłopotana bibliotekarka, przeglądając półki wypełnione szczelnie szkolnymi lekturami. - "Pewnie gdzieś tu powinien być".

Zapewne w rodzinnych stronach pisarza taką scenę trudno sobie wyobrazić. Nie wątpię, że Gustaw Morcinek to pisarz nadal dla Śląska ważny, mocno wrośnięty w tożsamość kulturalną regionu. Górnicy, kopalnie to w literaturze wiadomo - Morcinek. Przed laty, gdy miłość do Górnego Śląska, górniczej braci i wszystkiego, co z węglem się wiązało, nosiła znamiona polskiej racji stanu, historię o koniu i jego opiekunie czytała cała polska szkolna dziatwa. Jednak do teatru Morcinek nie trafiał zbyt często, zapewne dlatego, że pisał głównie prozę. Z czasem sytuacja uległa zmianie. Zaczęto adaptować i wystawiać Morcinka jak Polska długa, ale już niekoniecznie szeroka. Interesowano się bowiem jego twórczością od Wałbrzycha po Bielsko-Białą. Bardziej na północ trafiał sporadycznie. Aczkolwiek nie można zapomnieć o olśniewającej przed laty inscenizacji baśni "O medyku Feliksie" w Białostockim Teatrze Lalek, która stanowiła pierwszy krok na teatralnej drodze Piotra Tomaszuka. Jednakowoż napisana jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym opowieść o koniu z kopalni Guido długo czekała na teatralną premierę. Przed dziesięciu laty po utwór Morcinka sięgnął, wraz ze zdobywającym coraz śmielej szczeble sławy zespołem teatru dramatycznego w Wałbrzychu, Radosław Rychcik (wespół z Janem Czaplińskim jako dramaturgiem). Ten odważny czyn teatralny przyniósł mu Laur Konrada na katowickich "Interpretacjach". Ile było Morcinka w tym spektaklu? Odmierzając aptekarską miarą, rzec można, że niewiele. Historia Łyska była ledwie punktem wyjścia, inspiracją do stworzenia inscenizacji, którą określono jako perfomans luźno inspirowany utworem Morcinka.

Zatem katowicki spektakl w teatrze Ateneum można z powodzeniem uznać za pierwszą próbę przeniesienia noweli na scenę. Dyrekcja teatru zadanie to powierzyła, i warto to zauważyć, bynajmniej nie artystom ze śląskim rodowodem. Konrad Dworakowski mierzył się z różnymi konwencjami teatralnymi. Oglądając katowicki spektakl, można nabrać przekonania, że wraz z autorką adaptacji, Martyną Lechman, podjął się on zadania maksymalnie wiernego oddania środkami teatralnymi prozy Morcinka. Sama nowelka składa się z sześciu części, oddzielnych epizodów, opisujących losy konia pociągowego w kopalni i opiekującego się nim górnika.

Zasadne zatem staje się pytanie: czego poszukiwał reżyser w dziele Morcinka. Utwór ma typowo prozatorski charakter, w którym opowiadacz relacjonuje kolejne zdarzenia. Wczytując się w dialogi bohaterów, wcale nie odnosimy wrażenia, że rzecz dzieje się na Śląsku. Język, którym posługują się górnicy nie jest śląską "godką", z rzadka wtrącane słowa jak "beskurcyja" czy nieodzowne dla wyobrażeń o śląskiej mowie "pieronie" pełnią co najwyżej rolę językowych ornamentów.

Kilka zdarzeń budujących fabułę nie tworzy szczególnego napięcia dramaturgicznego zwłaszcza, że są umieszczone na początku (wprowadzenie konia do windy) i na samym końcu (uratowanie górnika przed wypadkiem). Twórcy spektaklu nad tymi wszystkim kwestiami przeszli do porządku dziennego i stworzyli przedstawienie, posługując się metodą, którą można określić lapidarnie: "po prostu". Zaczyna się, jak u Morcinka sceną zwiezienia konia pod ziemię. Kończy się uratowaniem konia przed śmiercią w ciemnościach kopalni i wizją jego spokojnej starości na zielonych łąkach.

Zadanie, które artyści sobie postawili wykonali nadzwyczaj porządnie. Na maleńkiej scenie udało się im pomieścić wiele: i kopalniany chodnik, i górniczą kantynę, a nawet winda wjeżdża i zjeżdża, czy to z koniem czy z górnikami, choć teatr ani nadscenia, ani zapadni jako żywo nie posiada. Rolę przewodnika po spektaklu przejmuje pojawiająca się w stroju śląskim, mieniącym się czerwienią na tle szarych wnętrz kopalni Barbórka (Marta Popławska) i w męskim świecie przejmuje rolę narratora. Intrygujący teatralnie problem ukazania głównego bohatera - konia rozwiązano także metodą "po prostu" . Łyska gra aktor ubrany w roboczy strój górnika, nieco może jaśniejszy i mniej ubrudzony niż ubiory pozostałych pracowników kopalni.

A że akcji w samym tekście Morcinka, jako się rzekło, na wiele nie staje reżyser, tym razem przy udziale scenografa (Andrzej Dworakowski), inkrustuje rzecz scenami rodem z teatru animacji. Kilkakrotnie pojawiają się drewniane konie animowane przez aktorów. Poruszają się w wąskich korytarzach kopalni budowanych z elementów scenografii, takich jak stół i stanowią efektowną wizualnie ilustrację pracy zwierząt w kopalni. Kolejnym elementem inkrustacji tekstu Morcinka jest postać św. Barbary. Na początku czarny posąg umieszczony jest za plecami widowni. Czarna, kanonicznie ukazana postać z mieczem w jednej ręce i wieżą w drugiej wnosi nie tylko akcent religijny, ale także i muzyczny. Kiedy w dalszej części spektaklu aktorka wychodzi na scenę, spod płaszcza czarnej, węglowej figury, nie dziwi jej czarna twarz i czarny śpiewany przez nią "górniczy blues". Ciekawie wykonywane przez Aleksandrę Zawalską songi na pewno należą do mocnych stron spektaklu. Muzykę do nich napisali Piotr Klimek i Filip Sternal, autorem słów jest reżyser Konrad Dworakowski. Nie koniec jednak na tym ubogaceń Morcinkowej prozy. Reżyser postanowił dopisać Łyskowi monolog, w którym tytułowy bohater żali się na swój los, który piórem Morcinka skazał go na pracę w kopalni, a nie uczynił z niego wolnego konia, biegającego po prerii. Z pewnością miałby wtedy szansę stać się bohaterem powieści Karola Maya. No cóż, taki los polskiego konia, chciałoby się skwitować owe Łyskowe żale. Można jednak w tym monologu dostrzec, nieobecną ze zrozumiałych względów w nowelce, myśl o potrzebie opuszczenia czarnych chodników kopalni w świecie dążącym w stronę poszukiwań innych źródeł energii niż węgiel? Podobnych sygnałów jest więcej. Twórcy wplatają w słowa dialogów takie pojęcia jak ekologia, pojawia się jako rekwizyt biały wiatraczek przywodzący skojarzenia ze źródłami energii odnawialnej.

Historia górnika Kuboka (Grzegorz Eckert) i konia Łyska (Michał Skiba) została przez reżysera nie tylko bogato obudowana, ale i sprawnie opowiedziana. W tym momencie jednakże dochodzimy do sedna spektaklu, a raczej, niestety wypada powiedzieć, jego braku. Sam podstawowy wątek relacji człowieka i zwierzęcia, ich splatających się losów, zobrazowany jest w sposób mało przekonywujący. Wykonawcy ról konia i górnika są daleko nazbyt powściągliwi w ukazywaniu swoich emocji. Skrępowani swoją męskością zdają się powstrzymywać od uzewnętrzniania uczuć. W efekcie nie możemy dostrzec procesu powstawania niezwykłej więzi, która łączy konia i jego opiekuna i prowadzi do finału opowieści. Wszystko zawiera się w słowach, którym brakuje wsparcia w innych środkach wyrazu. Spektakl ponadto nie sygnalizuje w żaden sposób upływu czasu, który jest potrzebny, aby historię tę przyjąć i w nią uwierzyć. Pozostaje wrażenie, że cała akcja zaczęła się rankiem a dobiegła końca wieczorem. Trzeba po części oddać tu sprawiedliwość twórcom teatralnym. Prawdziwego trudu pracy, wymaganego przezeń hartu ducha, dosadnego języka nie znajdziemy w samym utworze. Morcinek kieruje się raczej w stronę sentymentalnej opowieści niż realistycznej relacji. Wobec archaiczności utworu Morcinka rzetelność artystyczna i teatralna sprawność okazały się niewystarczające. Powstał spektakl bliższy pozytywistycznej noweli, niźli emocjom charakterystycznym dla współczesności. Jeżeli ta próba inscenizacji tekstu Morcinka czegoś dowiodła, to jedynie tego, że nie każda klasyka daje się ożywić. Niektóre z utworów z tego kręgu lepiej pozostawić na półce bibliotecznej.

A na zakończenie mały appendix, bo jednego nie mogę twórcom wybaczyć. Kilkakrotnie na scenę wnoszone są wiadra z węglem - urobek transportowany korytarzami kopalni. Gdy wiadra są opróżniane, miast łoskotu wysypywanych na scenę brył wdzięcznie podskakują kawałki węgla - produkt teatralnej butaforki. W tym momencie chciałoby się zapytać, a może i krzyknąć w stronę sceny: czy w Katowicach brak węgla, czy wykonawcy nie chcieli się ubrudzić?!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji