Artykuły

Rewolucja kulturalna zmieniła Lublin. Z Polski B weszliśmy do elity

Porównywanie dzisiejszej oferty kulturalnej Lublina z tą sprzed 15 lat jest jak szukanie podobieństw w Sylwestrze Marzeń Dwójki i Koncercie Noworocznym Filharmoników Wiedeńskich. Swój sukces zawdzięczamy staraniom o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Ale i bez nich rewolucja pewnie by się dokonała - pisze Tomasz Kowalewicz w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Był rok 2007. Za pięć lat któreś z polskich miast miało otrzymać tytuł ESK 2016. Już wtedy "stolicą" chciałyby zostać Toruń, Łódź, Poznań i Gdańsk. W lutym europoseł Zbigniew Zaleski z Platformy Obywatelskiej zwołał konferencję prasową, podczas której zachęcał, aby Lublin włączył się do konkursu. Twierdził, że warto podjąć publiczną debatę i pytał, czy mamy siły, by bić się o zwycięstwo z innymi miastami. Ale lubelskie środowiska kultury odpowiedź znały już od kilku tygodni. Wspólnie przygotowywały projekt działań, jakie trzeba będzie podjąć, by wyjść z kulturalnego marazmu.

Znaczenie dla dalszych losów rewolucji kulturalnej miała zorganizowana kilka dni później przez "Wyborczą" publiczna debata "Czy kultura będzie marką Lublina". Artyści, animatorzy i władze miasta dyskutowali m.in. o problemach lubelskiej kultury, braku koncepcji jej finansowania czy zbyt niskich nakładach na działalność. Włodzimierz Wysocki, ówczesny zastępca prezydenta miasta podkreślał, że kultury nie da się robić bez pieniędzy. A według wszelkich danych jej procentowy udział w budżecie był dużo niższy niż w innych polskich miastach. Wkrótce miało się to zmienić. Wysocki ogłosił też wtedy, że miasto będzie ubiegać się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Na koniec rzucił: "Jestem głęboko przekonany, że kultura będzie marką Lublina". Wtedy jeszcze prawie żaden mieszkaniec tego miasta nie potrafi w to uwierzyć. Ale nawet najwięksi sceptycy podkreślali wagę tych starań. Wierzono w wielką mobilizację środowisk kultury i wyzwolenie wielu nowych inicjatyw.

"Chcieliśmy coś wam zaanimować"

Skłamałbym pisząc, że kilkanaście lat temu pojęcie lubelskiej kultury nie miało żadnej siły. Była przecież Scena Plastyczna KUL z imponującą wizją Leszka Mądzika czy spektakle Teatru Provisorium Janusza Opryńskiego cieszyły się uznaniem w całym kraju, a przedstawienia zarządzanego przez Włodzimierza Staniewskiego OPT "Gardzienice" dotarły niemal na wszystkie kontynenty. Nie istniała jednak żadna idea, wokół której lubelskie środowisko mogłoby się zjednoczyć. Kulał system podziału i tak niewielkich pieniędzy. Nawalała promocja miasta. Ponadto brakowało młodych twórców, którzy mogliby zrealizować swoje śmiałe pomysły.

Ówczesny dyrektor naczelny Filharmonii Lubelskiej apelował nawet o to, żeby wyjść wreszcie z ukrycia. Na poparcie swych słów przytaczał anegdotę, według której w przeprowadzonym wśród młodzieży sondażu wyszło, że Wieniawski urodził się... w Poznaniu. "A przecież urodził się tu - w Lublinie. Ale to Poznań ma festiwal Wieniawskiego. To Poznań ma lotnisko im. Wieniawskiego. Mamy bardzo duży potencjał, który trzeba wykorzystać" - apelował.

O tym, jak źle postrzegano wtedy Lublin, może też świadczyć wypowiedź organizatorki minitrasy koncertowej programu "Mam talent", zaplanowanej w 2009 r. także w Lublinie. - Zauważyliśmy, że w tamtej części Polski niewiele się dzieje. Chcieliśmy coś wam zaanimować - tłumaczyła z rozbrajającą szczerością.

Machina ruszyła

Przygotowania do walki o tytuł ESK ruszyły pełną parą jeszcze w 2007 r., a pierwszym ich efektem była Noc Kultury. Dzisiaj już nie ma wątpliwości, że to właśnie ta impreza miała ogromne zasługi w przekonaniu tysięcy mieszkańców, że walka o prestiżowe wyróżnienie nie była jedynie bezsensownym kaprysem kilku szaleńców. Z Polski B weszliśmy do elity. Do udziału w pierwszej Nocy Kultury zaczęli zgłaszać się nie tylko duże instytucje kultury, ale także dzielnice, działające gdzieś na uboczu galerie, a nawet sami mieszkańcy. Udało się zrobić milowy krok w zmienianiu naszego myślenia o mieście i samej kulturze.

Warto mieć jednak świadomość, że taka noc wydarzyłaby się nawet bez ESK. Środowiska artystyczne przygotowywały się na taką manifestację długo przed samym konkursem. Walka o tytuł dodała im jedynie tak potrzebnego wiatru w żagle.

Ale właśnie wtedy machina ruszyła w błyskawicznym tempie. Konkurs, który ratusz ogłosił pod koniec 2007 r. na propozycję ofert kulturalnych, daleki był od przetargów, które znaliśmy z poprzednich lat. Duże pieniądze czekały przede wszystkim na instytucje, które wymyślą, jak promować Lublin w Europie. A było o co walczyć, bo z 400 tys. zł przeznaczonych na finansowanie inicjatyw społecznych i NGO w 2007 r., rok później kwota wzrosła niemal pięciokrotnie (w ciągu całej dekady urosła do sumy 6,2 mln zł, a pieniądze przeznaczane na kulturę z niemal 15 do ponad 64 milionów). Celem było nie tylko osiągnięcie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury, ale podniesienie poziomu tej oferty, którą już mieliśmy.

Wkrótce do głosu doszli młodzi menedżerowie kultury, a kolejne NGO-sy wyrastały jak grzyby po deszczu. Liczby mówią zresztą same za siebie. Jeszcze czternaście lat temu dofinansowywano 30 projektów tworzonych przez 20 organizacji. W roku jubileuszu 700-lecia miasta było to już 277 pomysłów zgłoszonych przez 146 stowarzyszeń. Powstał wreszcie wydział kultury w urzędzie miasta i zaczęto tworzyć nową strategię rozdziału miejskich dotacji na nowatorskie projekty. W kolejnych latach nastąpił też przełom inwestycyjny: Włodzimierz Wysocki rozpoczął remont Teatru Starego, wreszcie doczekaliśmy się zakończenia budowy Teatru w budowie.

To wtedy też narodziły się nowe festiwale, obecnie traktowane jako sztandarowa oferta kulturalna Lublina. Dziś jednym tchem wymieniamy takie pozycje jak Jarmark Jagielloński, Carnaval Sztukmistrzów czy Inne Brzmienia. To właśnie w tych imprezach należałoby doszukiwać się zmiany myślenia o naszym mieście. Jak wyjaśniał mi niedawno Rafał "Koza" Koziński z Centrum Kultury, największym sukcesem było to, że udało się nam wyciągnąć kulturę na ulicę. Poruszenie wzbudził przede wszystkim fakt, że artyści wyszli z instytucji i stanęli na placach. To zachwyciło wszystkich.

Wygraliśmy także i my

Nie należy jednak zapominać, jak nieoceniona w budowaniu oferty kulturalnej miasta była pomoc ekspertów spoza Lublina. W tym gronie znaleźli się: Krzysztof Czyżewski z Ośrodka Pogranicze w Sejnach, Dragan Klaic, analityk kultury zamieszkały w Amsterdamie i Rose Fenton, niezależna producentka sztuki, przede wszystkim związana z przedsięwzięciami teatralnymi.

Zaletą zewnętrznych ekspertów było to, że nie krępował ich patriotyzm lokalny, regionalny punkt widzenia, a na dodatek wiedzieli, jak z danym problemem próbują zmierzyć się mieszkańcy innych miast, ich liderzy kultury i władze. Fenton zapewniała wtedy, że eksperci spojrzą na kulturę tak, aby nie zamykać jej do ram istniejących instytucji kultury i ich dorobku, ale widzieć jako dziedzinę uspołecznioną.

Gdy w październiku 2010 r. awansowaliśmy do ścisłej piątki miast walczących o tytuł, już wiedzieliśmy, jak bardzo udało się odmienić Lublin. Dziś nikt już nie rozpamiętuje, że przecież ostatecznie "stolicą" został Wrocław. Bo paradoksalnie ten wyścig wygraliśmy także i my. Na swój sposób sami wykreowaliśmy Lublin na stolicę kultury - z niebanalnymi wydarzeniami, artystami ze świata i całym wachlarzem nowych pomysłów. Zbudowaną energię udało się z powodzeniem przenieść chociażby na świętowany w 2017 r. jubileusz 700-lecia miasta. Efektem rewolucji jest także coraz silniej obecna kultura w dzielnicach i edukacja.

Ale w tym niezwykłym osiągnięciu nie chodziło jedynie o rozrywkę. Sukces kulturalny przełożył się na wiele dziedzin życia. Wystarczy wspomnieć, że każdego roku turyści uczestniczący w lubelskich festiwalach zostawiają w mieście 75 mln zł, a obroty przedsiębiorstw zwiększają się w tym czasie o ponad 60 proc. Dzisiaj już nikt nie wyobraża sobie, że oferta kulturalna mogłaby być uboższa.

Supermiasta. Co nam się udało w Lublinie?

W tym roku mija 30 lat od pierwszych w historii III RP wyborów do rad gmin. Gdy spojrzymy na szare zdjęcia naszych miast z 1990 r., zobaczymy, jak gigantyczną drogę w tym czasie pokonaliśmy. Utworzenie samorządów, wzmocnionych następnie reformą z 1999 r., to jeden z największych sukcesów odnowionej Polski.

Z okazji tej niezwykle ważnej rocznicy zapraszamy Was do udziału w plebiscycie Supermiasta. Razem z Wami chcemy zastanowić się, co nam się najlepiej w ciągu tych 30 lat udało. Co jest największym sukcesem, z czego jesteśmy najbardziej dumni? Naszą akcję podzieliśmy na kilka etapów.

* Do 22 marca czekamy na Wasze propozycje: jakie wydarzenie, inwestycja, zjawisko są największym sukcesem Lublina w ciągu ostatnich 30 lat? Piszcie na adres supermiasta@lublin.agora.pl. Prosimy, by objętość tekstów nie przekraczała 1500 znaków.

* Spośród wszystkich zgłoszonych przez Was propozycji redakcyjne jury wybierze ok. 10 miejskich hitów 30-lecia. Listę ogłosimy 27 marca. Tego samego dnia rozpocznie się internetowe głosowanie, w którym wybierzecie największy sukces 30-lecia w Lublinie.

* Głosowanie potrwa do 10 kwietnia, wyniki ogłosimy 17 kwietnia. 22 kwietnia odbędzie się uroczysta gala Supermiast w redakcji "Gazety Wyborczej" w Warszawie. Trzy z nich otrzymają Grand Prix przyznane przez jury ekspertów z redakcji lokalnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji