Artykuły

Po warszawskiej premierze "Halki"

"Halka" Stanisława Moniuszki w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, koprodukcja z Theater an der Wien we Wiedniu. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Obserwując od wielu lat różne przejawy życia muzycznego, w tym przedstawienia operowe, doszedłem do przeświadczenia, że w tych ostatnich obok bezbłędnie realizowanej strony muzycznej, winna być sugestywnie przekazana odbiorcom prawda toczących się na scenie wydarzeń oraz wiarygodność występujących postaci.

Szczególną rolę odgrywają tu rzecz jasna dyrygent i reżyser wespół ze scenografem. Wspaniałych tego przykładów dostarczali tacy mistrzowie batuty, jak Arturo Toscanini, Victor de Sabata, Tullio Serafin, Hans Knappertsbusch czy Fritz Reiner, a u nas Zdzisław Górzyński bądź Tadeusz Kozłowski. Dostarczali ich też wielcy reżyserzy: Walter Felsenstein, Jean-Pierre Ponnelle, Lucchino Visconti oraz August Everding. Ich pomysły w żadnym momencie nie były sprzeczne z treścią dzieł, a polegały głównie na eksponowaniu elementów owej treści niedostrzeganych przez poprzedników, stąd brała się oryginalność ich scenicznych kreacji. Tak uczynił Felsenstein, gdy w "Carmen" w Komische Oper podkreślił wyobcowanie Don Josego i Micaeli w Andaluzji, zaznaczając wyraziście, że oboje pochodzą z zupełnie innego rejonu Hiszpanii. Znakomicie przysłużył się też idei dzieła Visconti, gdy w prezentowanym w La Scali "Trubadurze", jako pierwszy bodaj, postarał się, aby hrabia di Luna i trubadur Manrico byli do siebie bliźniaczo podobni (są przecież bliźniakami!).

To tylko dwa przykłady mistrzowskiego działania w służbie muzyki oraz treści dzieła operowego. Tymczasem, jak pisze Jacek Marczyński w swych frapujących "Gawędach o operze", "współcześni reżyserzy lubią eksponować wyłącznie siebie". Często zatem zamiast obserwować w teatrze przygody autentycznych bohaterów i towarzyszyć ich wewnętrznym przeżyciom, śledzić musimy traumy, emocje i obsesje zakochanego w sobie reżysera. A dalej: czy idąc do teatru operowego, pragniemy pozostać w klimacie, jaki nas otacza i przejmować się konfliktami podobnych nam osobników, czy też wolelibyśmy przenieść się do epoki, o której mówi treść opery? Zdaniem reżysera oraz jego fanów - najwyraźniej to pierwsze... Ale czy ci mają rację i czy dyrekcja teatru powinna tej racji ulegać? Te kwestie pozostają otwarte...

Takie to myśli krążyły mi po głowie w trakcie premierowego przedstawienia nowej inscenizacji "Halki" w TW-ON, przeniesionej tu z Wiednia. Nie zamierzam omawiać spektaklu - uczynił to kompetentnie redaktor Marczyński. Pozwolę sobie jedynie wyrazić szczery podziw dla wokalnej sztuki Piotra Beczały, który nadto zaimponował doskonałą dykcją, co niestety o niewielu tylko naszych śpiewakach da się powiedzieć. Wypada mi też wyrazić żal, że obdarzona pięknym sopranem Izabela Matula nazbyt często obniżała swoje frazy, czyli po prostu śpiewała nieczysto. No i żal, że charakterystyczne tańce góralskie straciły zupełnie swój charakter. A dalej, odwołując się do Szekspira, "reszta jest milczeniem"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji