Artykuły

Z TEATRU

(TEATR ROZMAITOŚCI: "Królestwo krzywdy", trzy akty codziennego dramatu przez A. Marka.)

Gdym wczoraj w antrakcie do gromadki drwią co uśmiechniętych przyjaciół wymówił wyraz: "talent", zapytano mnie obcesowo: - Ale powie pan szczerze, czy wystawiłbyś "Królestwo krzywdy", gdybyś był dyrektorem teatru? Zawahałem się przez krótką chwilę. - Gdybym był dyrektorem Burgu, Komedji francuskiej lub Deutsches Theater-nie. Gdybym był dyrektorem Rozmaitości-tak. Z kilku stron usłyszałem natarczywe: "Dlaczego?" Ktoś dodał: "Czem Burg dla Wiednia, tem Rozmaitości dla Warszawy". Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo woźny zaanonsował, że akt trzeci się rozpoczyna. Odpowiadam więc dzisiaj: "Jeżeli w Niemczech lub we Francji zjawia się na horyzoncie teatralnym młody poeta i ofiaruje dzieło niedojrzałe dyrektorowi Burgu lub Komedji francuskiej, można mu rękę uścisnąć życzliwie i powiedzieć serdecznie: "Kochany panie! przyjdź do mnie za lat 8 lub 4, a tymczasem próbuj szczęścia na którejkolwiek ze stu kilkudziesięciu scen kraju naszego. Idź do Drezna, idź do Marsylji, poszukaj zresztą jednej ze scen eksperymentalnych, których nie brak w żadnej stolicy, ale co do nas, to publiczności podawać nie możemy dzieła, które jest dopiero szczebiotem talentu. Teatrów mamy bez liku, więc nie żądaj odrazu gościny w najwspanialszych świątyniach utula. Twórczość nasza jest bogata, więc nie dziw się, że sito krytyki naszej jest gęste".

To wszystko powiedzieliby panowie Claretie lub Schlenther, ale gdyby te słowa powtórzył dyrektor Rozmaitości, młody poeta miałby prawo roześmiać się na całe gardło i rzec: "Więc któż mi zagra to dzieło, które ma mi otworzyć wrota karjery? Więc gdzież jest scena, na której ujrzę sam siebie i własne błędy odczytam? Czyż mam iść do Kielc lub Radomia, aby zobaczyć karykaturę dramatu? Francuz i niemiec ma do wyboru cały legjon teatrów, z których każdy jest przybytkiem sztuki; lecz cóż ja mam począć, ja, polski autor, który piszę dla trzech, co najwyżej dla czterech teatrów? I w każdym z nich usłyszę tę samą odpowiedź: Z Warszawy poślą mnie do Krakowa, a z Krakowa do Lwowa, i oto koniec wędrówki. A gdy nareszcie tu lub tam wystawią mi sztukę łaskawie, to z czegóż ja mam żyć? za co pracować nad sobą? Za tantjemy z krakowskiego teatru, gdzie najlepsze sztuki grają dziesięć razy? Za kilka groszy ze Lwowa, gdzie mało która premjera dłużej, niż tydzień, utrzyma się w repertuarze. Wezmę 100 koron za sztukę, a po miesiącu zbierać chyba będę po mieście anonse, żeby żyć. Zresztą pokażcie mi to bogactwo arcydzieł rodzimych, które mają prawo pierwszeństwa. Czyż naprawdę wasz repertuar jest tak obfity, że dla mnie niema już miejsca? Otwórzcie mi choć dwa tuziny teatrów, a pójdę szukać na innych scenach gościny. Wyczarujcie wielkie i dojrzałe talenty, a sarkać nie będę, gdy mi po wiecie: "Miejsce zajęte przez lepszych". Ale wy tego uczynić nie możecie, a zatem nie macie prawa zamykać przede mną drzwi Rozmaitości, skoro mówicie: "Masz talent!" Nie macie prawa, choćby naprawdę te pierwociny talentu były tylko mi obiecujące".

Tak odpowiedziałby niewątpliwie autor "Królestwa krzywdy", a ja nie miałbym odwagi mówić mu w Polsce o królewskich wyżynach Burgu lub Komedji francuskiej. Stać nas na to, aby w imię hasła: "Popierajmy swojskie talenty!" nie przemycać grafomańskich robótek i tuzinkowych miernot, ale nie stać nas na to, aby z arystokratycznym gestem odpychać nawet tych, którzy wprawdzie wielkiej pieśni jeszcze nam nie dali, ale w słabej pieśni niosą iskry Boże.

A mnie się wydaje, że te iskry posiada pan Marek, lubo całe jego "Królestwo krzywdy" ma więcej pozy niż szczerości, więcej obcych wpływów niż własnej inwencji, więcej literatury, niż dramatu. Już sam tytuł jest, afiszową rakietą i pretensjonalnym ogólnikiem. Bo cóż to jest "Królestwo krzywdy"? Historja córki stolarskiej, która, sponiewierana przez macochę i kochanka, zapada w "sen złoty" i marzy, jakie to cudne byłoby życie, gdyby w piersiach ludzkich nie syczały węże, lecz śpiewały chóry aniołów. I druga historja o księciu Sinobrodym, któremu Bóg wydarł troje dzieci za zbrodnie miłości. I zbliża się do niego zakonnica i mówi spoza gęstego welonu: "Byłam niegdyś twoją kochanką. Oddam ci syna, którego nie znasz,-naszego syna! Ale ty zwróć mi pukiel włosów, odcięty w godzinie grzechu, w nocy upojenia". Ale on w skarbcu ma takich włosów tysiące. I nie znajdzie tych, za które kupić ma tajemnicę drogą od zapomnianej kochanki. I nie ujrzy nigdy syna swojego. I padnie na mogile trojga umarłych dzieci z okrzykiem: "Otom czwarte dziecko pogrzebał!" Takie to Jest "Królestwo krzywdy" pana Marka. Ale z tem samem prawem mógłby każdy dramat nosić to nazwisko, bo w każdym jest jakaś krzywda pomszczona lub niepomszczona. Tytuł pozwalałby się domyślać jakiejś syntezy etynej, historjozofji posępnej Inb ogromu nędz ludzkich, skupionych w środowisku potężnem. Wczoraj jednak wywierał on takie wrażenie, jakby ktoś zapalił dwie świece i zawołał: Pali się! lub napełnił dwie szklanki wodą i napisał na nich: Morze! Przez chwilę zdawać się mogło, że w tych dwóch "krzywdach", które krwawiły przed nami, jest naprawdę jakaś spójnia wewnętrzna, jakieś symbolizowanie potęg moralnych, sprawujących tajemne rządy wszechświata. Tu i tam snuły się po scenie mary meterlinkowskie. Coś niby śmierć, niby zemsta, pół ludzie, pół widma włóczyły się w dramacie córki stolarskiej i w tragedji księcia. Ci sami artyści grali tu i tam krzywdzicieli i krzywdzonych; te same symbole wyłaniały się z mroków mistycznych. Ale po krótkiej chwili złudzenia przepastne głębie zagadkowych bytów, spójni i mocy ezoterycznych okazały się tylko czarną czeluścią kałamarza literackiego, który obsiadły duchy Hauptmanów, Przybyszewskich, Maeterlincków, Rostandów i Bóg wie kogo.

Nie przypuszczam, aby autor "Królestwa krzywdy" miał być pospolitym spekulantem, który z całą świadomością posiłkuje się sztuczkami kuglarskiemi dla zamaskowania wewnętrznej próżni swojego dzieła; wolę raczej przypuścić, że pan Marek ulega bezwiednie wpływom przeróżnych Wagów współczesnej literatury. Ale całe nieszczęście polega na tem, że wszystko, co u tamtych jest najgłębszą treścią indywidualności twórczej, pieśnią duszy, z której pieśń słowa się rodzi, fundamentem moralnym i żywiołem estetycznym, to wydaje się w "Królestwie krzywdy" tylko przybłąkaną melodją, zharmonizowaną sztucznie z obcą całością i pozbawioną potęgi poetycznego natchnieniu.

Mistyka Maeterłincka to naprawdę przeczucie utajonej zależności bytów widomych od wielkiej tajemnicy, mającej swoje istnienie poza zmysłami, to jakby szum wichrów międzyplanetarnych, jakby szept Boga w milczenia gwiazd i jakby strach ziemi przed potęgą wszechświatów. Czemże jest wobec tego mistyczna poza "Królestwa krzywdy"? To nie rozmowa z Bogiem nieznanym, to tylko białe prześcieradło, mające pozory szaty upiorowej. I nie pozostaje w duszach ludzkich nic po niem, prócz świadomości, że uległy śmiesznemu złudzeniu. Gdyby nie ta tendencja wywołania za jakąbądź cenę meterlinkowskich nastrojów i stworzenia mistycznego przymierza między pierwszą a drugą częścią premjery wczorajszej, słuchałoby się rozmowy księcia z zakonnicą, jak pięknej, poetycznej balady. Temu i owemu przypomniałaby się oczywiście poezja belgijskiego poety, ale owładnięty urokiem smutnego djalogu i melancholją samej bajki, nie troszczyłby się o stosunek mistrza do ucznia. Marek jednak uwziął się formalnie, aby nas przekonać, że odsłania przed nami o wiele głębsze tajemnice, niż zakonnica przed księciem. A wynik jest ten, że popsuł prostotę kompozycji i osłabił bezpośredniość wrażenia, nie pokazawszy nam ostatecznie nic, prócz tajemniczej pozy i... białego prześcieradła.

Jeszcze słabszy, jako dzieło sztuki, jest sen córki stolarskiej, marzącej o szczęściu straconem, choć i tutaj są melodje głębokie i okruchy silnego dramatu. Ale pomijając już niewolniczą zależność pomysłu i kompozycji od "Hanusi" Hauptmana, kojarzenie sennego widziadła z grozą rzeczywistości jest tak nieszczęśliwie przeprowadzone, że w końcu publiczność nie wie właściwie, co jest i złudzeniem, a co rzeczywistością, i ludzi więcej zajmuje rebus autorski, niż poezja sztuki. Oczywiście wina to poniekąd reżyserji, która powinnaby drugi akt dramatu, wyobrażający senne widziadło, ukazać za muślinową zasłoną lub co najmniej "rozbłękitnić" go światłem mistycznem, ale i wtedy chaos końcowy, w którym niespodziewanie rzeczywistość wkracza na. scenę, a linje łamią się i skręcają gwałtownie, pozostałby trudną do rozwiązania zagadką. I u Hauptmana są takie śluby życia i marzenia. I w "Hanusi" wszystko się splata: Bóg, anioły i ludzie,-ale granica dwóch światów jest z cudnym artyzmem przeprowadzona. Każdy ma tam, pomimo tożsamości pozornej, swoją własną, fizjognomję, każdy jest poetycznem przeistoczeniem, nie maskaradą brutalną, a wszystko razem jest jakby wielką, natchnioną modlitwą.

A cóż pozostało po "złotych snach" Janki nieszczęśliwej? Szarada kompozycji i kilka ładnych teatralnych efektów. Szkoda mi tej sztuki! Bo mówcie sobie, co chcecie, ona pomimo wszystko jest dziełem poety. Poety zupełnie surowego, poety-naśladowcy, poety-pozera, a jednak takiego, który kiedyś zanuci pieśń własną.

Z artystów najwdzięczniejszą rolę miała pani Trapszo, najtrudniejszą pani Barszczewska. Pierwsza grała Jankę i zakonnicę. Była w niej męka i strach, była potem wielka w swym spokoju skarga. Druga w podwójnej roli Zośki i księżny dała bardzo zajmujące połączenie symbolu z człowiekiem. Była jak mściwa kobieta i była, jak duch zemsty, furja krzywdzicieli. Prześliczną wreszcie, pełną głębokich akcentów lirycznych, a bardzo silną w swej prostocie figurę stworzył pan Roland, jako sierota-czeladnik, zakochany w swej kotce-sierocie. Janka zagrał bez zarzutu p. Brydziński. Spokojnie, miękko i szczerze. Ale gdy Janek zamienia się w księcia, artysta ten grał tak, jakby mu dusza zamarzła. W drobniejszych rolach wyróżnili się rysunkiem charakterystycznym pan Ładnowski, tudzież panie Bogusławska, Szymanowska i Junosza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji