Artykuły

Portret rodzinny we wnętrzu

"Śmierć Iwana Iljicza" Lwa Tołstoja w reż. Franciszka Szumińskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Choć śmiertelna choroba ojca zdeterminowała życie całej rodziny, strategią na przetrwanie tej traumy jest jej wyparcie. Tylko tak można próbować ocalić rodzinny status quo.

"Śmierć Iwana Iljicza" według noweli Lwa Tołstoja i w inscenizacji młodego reżysera Franciszka Szumińskiego - choć oparta na dziewiętnastowiecznym pierwowzorze - jest opowieścią o każdej rodzinie, w której ciężka choroba zjawia się niespodziewanie i wywraca stary porządek. Nowa sytuacja wymaga, by inaczej spojrzeć na układ sił, wzajemne relacje i poukładać je według nowych reguł. Jednak by tak się stało, trzeba co najmniej przyjąć do wiadomości, że jeden z nas jest poważnie chory.

W domu szanowanego sędziego Iwana Iljicza (w tej roli Krzysztof Matuszewski) świadomość zbliżającej się śmierci ma tylko on. Jego żona Praskowia Fiodorowna (Małgorzata Brajner) i córka Liza Iwanowna (Katarzyna Z. Michalska) wciąż zdają się ten fakt wypierać. Zwłaszcza że choroba, ból i przemijanie nie są odpowiednimi tematami przy eleganckim obiedzie w towarzystwie Pietryszczewa (Piotr Łukawski), narzeczonego córki. Co innego służący Gierasim (w tej roli debiutujący na deskach Wybrzeża Robert Ciszewski, student piątego roku Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie), który lęki i fobie swojego chlebodawcy zna od podszewki.

Precyzyjny plan na życie

Dla Iwana Iljicza świadomość śmiertelnej choroby jest o tyle trudna do przyjęcia, że dotąd jego życie układało się według precyzyjnego planu: dobre wykształcenie, prestiżowa praca sędziego, małżeństwo z rozsądku z piękną i posażną panną, kolejne szczeble kariery, eleganckie mieszkanie. I nagle zjawia się choroba, której nie przewidział i która przekreśla cały jego dorobek. A najgorsze, że wobec nadchodzącej śmierci trzeba stanąć w prawdzie i spojrzeć wstecz na swoje życie. Czy takiego życia naprawdę chciał? Czy najważniejsze dla niego uznanie w oczach innych oraz odpowiedni poziom materialny i towarzyski zapewniły mu wewnętrzne szczęście?

Takie kluczowe pytania stawia w swoim tekście Tołstoj. Największy niedosyt, jaki mam po spektaklu Franciszka Szumińskiego, dotyczy tych właśnie kwestii, które w przedstawieniu nie wybrzmiały dostatecznie mocno. W zasadzie zostały tylko zasygnalizowane, bo główny akcent reżyser położył na relacje mąż - żona, ojciec - córka.

Równie dobrze słuchowisko

Akcja spektaklu koncentruje się wokół statycznych rozmów przy stole w salonie - przy czym ruch sceniczny jest na tyle nieistotny, że przedstawienie równie dobrze mogłoby mieć formę słuchowiska.

Reżyser nie prowadzi linearnej opowieści, lecz przestawia ramy czasowe, przeplatając akcję reminiscencjami z przeszłości (m.in. opowieścią Gierasima o lękach w wiejskim domu czy partyjką wista z kolegami z pracy), a innym razem wybiegiem w przyszłość (kondolencyjna wizyta kolegi przed pogrzebem Iwana Iljicza). Te zabiegi niestety nie dodają przekazowi klarowności.

Z aktorstwem też bywa różnie. Małgorzata Brajner stworzyła postać żony zakleszczonej w konwenansach i etykiecie, córka Katarzyny Z. Michalskiej podejmuje nieśmiałe próby nawiązania bliższej relacji z ojcem. Ciekawą, bo przełamaną humorem, scenę wystąpienia przy stole ma na koncie Piotr Łukawski, a Robert Ciszewski zadebiutował wyrazistym monologiem Gierasima. Tytułowa postać Iwana Iljicza w interpretacji Krzysztofa Matuszewskiego ma dobre momenty, przepełnione dramatyzmem podszytym lękiem przed śmiercią.

Jednak nieznośnie statyczna formuła spektaklu, momenty milczących pauz i kompletnego zawieszenia akcji skutecznie obniżają temperaturę na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji