Artykuły

Przynoście samobójców

Śmierć samobójcza w nurtach rzeki, jest dzisiaj przedsięwzięciem bardzo nieestetycznym. Przyszły nieboszczyk musi się najpierw ożłopać brudnej wody. Kasze rzeki są przecież rynsztokiem, czyste są jeszcze strumyki, w których przejście na drugi świat jest jednak znacznie utrudnione ze względu na płytkość wód.

Sztuka Murraya Schisgaia "Sie kochamy" dzieje się właśnie przy moście samobójców, zapewne w jakimś dużym mieście, bo na wsi ludzie raczej nie mają głowy do filozofowania nad wartką wodą. Niby tam wszyscy przychodzą na umówione spotkania a mają w pianie, skok przez most. Nikomu się bowiem życie nie ułożyło, choć pozory mogą wskazywać na egzystencję do. pozazdroszczenia. Jak np. Milt, który dorobił się pozycji, domu i reprezentacyjnej żony, który nie odczuwa lęku przed destabilizacją ale tylko do momentu, kiedy w jego życiu nie pojawi się niejaka Linda. Ellen jest kobietą wypielęgnowaną, dekoracyjną, pewną siebie, ale i jej obsesje stają się szybko czytelne, gdy tylko rozwinie na moście pieczołowicie wyrysowany przez siebie wykres nienajlepszej kondycji małżeńskiej.

Jakby negatywem owej zaborczej pary stał się Harry, człowiek skompletowany z samym niepowodzeń, nieudacznik we wszystkim, co przedsiębrał w życiu. Jakiego zawodu nie spróbował - wszystko na nic, pił, ćpał, przymierzał do różnych religii - nigdy na trwałe. On naprawdę przyszedł nad most, żeby skończyć z tym nie kończącym się niepowodzeniem swoim. W gruncie rzeczy jednak to on jest człowiekiem najciekawszym i najsympatyczniejszym.

Spotkanie z Miltem, kolegą ze szkolnych lat, i później jego piękną żoną, Ellen zmienia bieg życia nie tylko Harrego ale wszystkich trojga. Zastanawiamy się, co jeszcze nieoczekiwanego zdoła wymyśleć autor przed zakończeniem sztuki, tak wszystko zostaje zaplątane i przemieszane ze sobą. Oczywiście tragiczny ton nie jest w stylu tego pisarza, autor z przyjemnością wyśmiewa zbzikowany świat, z przymrużeniem oka odnosi się do symulantów wyspecjalizowanych w przyjmowaniu rozpaczliwych póz i najwyraźniej lubi sytuacje doprowadzać do absurdu.

Skąd wtórne powodzenie sztuki Schisgala, która była modna w połowie lat sześćdziesiątych? Gra ją dziś wiele scen w Polsce. Względy finansowe, kryzys, oszczędności przyczyniły się chyba do jej tak masowego przypomnienia. Sztuka zgrabnie a nawet interesująco napisana a w niej tylko trzy role - cóż więcej trzeba, gdy teatry ledwie wiążą koniec z końcem.

W realizacji reżyserskiej Józefa Czerneckiego jest ona właśnie sztuką na teraz: zabawną a więc odprężającą po całodziennych problemach cenowych, wciągającą w swój przewrotny świat.

Jest też sztuką aktorsko nienagannie przygotowaną a nawet barwną w zarysowanych portretach. Zwłaszcza Maria Stokowska i Wiesław Sławik brawurowo manipulują tekstem, są niezawodni we wszystkich karkołomnych zwrotach dialogu. Wiesław Kańtoch jako Milt był bardziej zuniformizowany. Przedstawienie, może trochę apatyczne w pierwszej części, pod koniec zyskuje tempo i rytm, zaskakując widza możliwościami manewrowania ludzkim losem jak i samą puentą. Scenografia studencka - parę desek zabazgranych napisami i ławki. Stroje prowokujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji