Artykuły

Maciej Musiał: Na świat spoglądać bez kompleksów

- Uczelnia na pewno dała mi odpowiednie narzędzia pracy, wzbogaciła mój warsztat. Dała mi też pewność siebie i dumę z tego, że przeszedłem te cztery lata nauki - mówi aktor Maciej Musiał.

Dorastał na planie serialu "Rodzinka.pl". Jako popularny już aktor już aktor skończył szkołę teatralna, a dopiero teraz zabierze się za robienie kariery.

Mimo młodego wieku może się już uważać za człowieka sukcesu. 25-letni Maciej Musiał, który był pomysłodawcą i głównym bohaterem pierwszego polskiego serialu Netfliksa "1983" (premiera w 2018), dziś cieszy się z kolejnego sukcesu tej platformy - "Wiedźmina", w którym zagrał niewielką rolę, rycerza sir Lazlo.

Serial "Wiedźmin" bije rekordy oglądalności na platformie Netflix - ponad 100 mln widzów na całym świecie. Jak smakuje sukces?

- Mój udział był skromny, ale sukces serialu bardzo cieszy. Uważam, że fakt, że najpopularniejszy serial na świecie powstał na podstawie cyklu polskich powieści, może być inspiracją dla naszych twórców kina, literatury czy muzyki do odważnego spoglądania na świat. Bez kompleksów. Z łobuzerką.

Jak wspominasz czas spędzony na planie tej produkcji? Czego się nauczyłeś, pracując z międzynarodową ekipą?

- Byłem podekscytowany, zafascynowany rozmachem i skalą produkcji. Ostatecznie jednak sprowadza się to do tego samego - jest akcja, zapala się mała czerwona lampka i gramy.

Podobno nie szata zdobi człowieka, a co kostium daje aktorowi? Czy film kostiumowy to inny rodzaj aktorskiego wyzwania?

- Nie szata zdobi człowieka, ale na pewno kostium zdobi aktora. Jest w jego rękach pięknym narzędziem, które tworzy postać. Tak samo charakteryzacja.

Jesteś niezwykle pracowitym młodym aktorem, świeżo po dyplomie krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Ostatnie miesiące były dla Ciebie bardzo intensywne?

- Rzeczywiście, mocno skupiałem się na przedstawieniu dyplomowym, które zawsze jest zwieńczeniem nauki w szkole teatralnej. Przygotowaliśmy "Burzę" Williama Szekspira w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Było to przedstawienie laboratoryjne, blisko ludzi, które wystawialiśmy w sali eksperymentalnej. Przedstawienie postapokaliptyczne, dziejące się w przyszłości po katastrofie ekologicznej. Temat zawiesiliśmy na wadze między wolnością a wiedzą. Prospero, książę Mediolanu zesłany na wyspę, u nas jest sztuczną inteligencją. Ja zagrałem Kalibana, który symbolizuje dotyk, zmysły, to, co ludzkie i pierwotne.

Bardzo wcześnie odniosłeś sukces. Wielu młodych aktorów, którym

udało się zaistnieć w branży, nie zawraca już sobie głowy studiami. Ty postanowiłeś przejść wszystkie szczeble edukacji. Co dała Ci szkoła teatralna?

- Uczelnia na pewno dała mi odpowiednie narzędzia pracy, wzbogaciła mój warsztat. Dała mi też pewność siebie i dumę z tego, że przeszedłem te cztery lata nauki. Co jeszcze? Dała mi również korzenie, bo żeby doczekać się owoców, trzeba najpierw zapuścić korzenie. Moja wyprawa do Krakowa nie była kolejnym projektem, tylko zapuszczeniem korzeni - w myśli, idee, siebie.

Jacy wykładowcy towarzyszyli Ci w tej drodze samodoskonalenia?

- Między innymi Grzegorz Mielczarek czy Ewa Kaim. To byli profesorowie, którzy dali nam, mnie i moim znajomym z roku, dużo dobra - mówili, że możemy, że damy radę. Byli też tacy profesorowie, którzy zdawali się mówić: patrzcie jakim jestem fantastycznym profesorem. Jak również tacy, którzy dobierali się do naszej wrażliwości. Ulepszali jako aktora, ale odbierali siły. Krótko mówiąc, po tych czterech latach najbardziej cenię wykładowców, którzy uczyli nas warsztatu, ale jednocześnie dodawali nam wiary w siebie.

Wolisz, kiedy Cię ktoś pozytywnie podkręca, a nie krytykuje?

- Krytyka jest konieczna, ale nie może niszczyć. Są osoby, które przekraczają bardzo wiele granic, docierają tam, gdzie nie powinny. Szkoła teatralna jest bardzo specyficznym miejscem. Ocenia się w niej nie tyle wiedzę, co czyjeś serce i wrażliwość. Z sercem trzeba się obchodzić delikatnie. Każdy ma swoje indywidualne doświadczenia związane ze szkołą teatralną.

Jeszcze jako student załapałeś się na tak ważne wydarzenie, jak jubileusz 70-lecia krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych (wcześniej PWST - przyp. red.)...

- To było rzeczywiście wielkie wydarzenie, na którym pojawili się wszyscy wybitni absolwenci tej uczelni: Anna Polony, Anna Seniuk, Jan Nowicki, Maja Komorowska, Tomasz Kot, Joanna Kulig, Magdalena Cielecka, Maja Ostaszewska, Tomasz Karolak. Miałem okazję spotkać profesorów, którzy należeli jeszcze do Teatru Rapsodycznego, jak na przykład pan Tadeusz Malak, który zmarł w trakcie naszego semestru. Dotknęliśmy mistrzów starej szkoły. Miałem dużo szczęścia.

Jak udawało Ci się łączyć szkołę z nowymi projektami?

- Żeby się rozwijać, trzeba robić nowe rzeczy, oswajać stres. Mnie zawsze najbardziej stresowało łączenie szkoły z innymi zadaniami. Podziwiam sam siebie za umiejętność życia w pendolino, łączenia kilku projektów naraz, i myślenia o tym, co mnie czeka w przyszłości. To niezdrowe, wiem, ale mam nadzieję, że kiedyś minie.

Robisz mnóstwo różnych rzeczy. Stałym punktem w Twoim zawodowym grafiku od lat jest serial "Rodzinka. pl". Przez dziewięć lat obecności na ekranie Twój bohater, Tomek Boski, z chłopca przedzierzgnął się w tatusia. Można powiedzieć, szkoła życia?

- Tak, "Rodzinka.pl" bazuje na prawdach życiowych. Dla mnie, jako człowieka, który w przyszłości chce mieć dzieci, fajnie to obserwować i łapać perspektywę. Uczę się tacierzyństwa (uśmiech).

Wspomniałeś kiedyś, że za 25 lat widzisz się w domu z ogródkiem, otoczony rodziną. Czy to marzenie jest aktualne?

- Myślę, że po latach pracy i intensywnym życiu, jak najbardziej.

Czy masz w planach kolejne zagraniczne projekty?

- Wciąż nad tym pracuję. Nawet jak mi nie wyjdzie, to przecież porażka też jest nawozem sukcesu, więc walczę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji