Artykuły

Dzisiaj niektórzy pozwaliby Kantora do sądu

Nie umiał zmywać naczyń, trzymanie garnka z mlekiem napawało go odrazą, a jego córka ze złości zmieniła nazwisko. Choć Tadeusz Kantor w teatrze był genialnym artystą, za drzwiami swojego domu zmieniał się nie do poznania. O prywatnym życiu reżysera i malarza opowiada Iwona Kienzler, autorka książki "Kantor. Sztuka ponad miłość". Rozmowa Arkadiusza Gruszczyńskiego w Gazecie Wyborczej.

Tadeusz Kantor był artystą totalnym: malował obrazy, projektował scenografię teatralną, urządzał happeningi, w końcu reżyserował przełomowe spektakle, doceniane na całym świecie. A jakim był mężem?

- Życie z nim do łatwych nie należało, co mnie nie dziwi. Pisząc biografie wybitnych mężczyzn, przekonałam się, że rzadko bywają oni dobrymi mężami. I dotyczy to nie tylko artystów, ale także polityków czy dowódców wojskowych. W przypadku Kantora sztuka była zawsze na pierwszym planie i wszystko musiało być jej podporządkowane, a prozaiczne zajęcia dnia codziennego nader często napawały go odrazą. Przekonała się o tym jego pierwsza żona, Ewa Jurkiewicz (później Krakowska), i to krótko po ślubie, kiedy Kantor odmówił potrzymania garnka z mlekiem, który wcześniej nabyła na rynku od pewnej gaździny. Wówczas zrozumiała, że życie z geniuszem, za jakiego, skądinąd słusznie, uważała swojego małżonka, nie będzie usłane różami. Tym bardziej że sama była utalentowaną malarką.

Z pierwszą żoną rozstał się po kilku latach małżeństwa. Czy powodem były narodziny córki?

- Jeżeli wierzyć relacjom samej Doroty, jedynej córki artysty, to rzeczywiście jej pojawienie się na świecie wywołało kryzys w związku rodziców. Jej matka w swojej wspomnieniowej publikacji "Szkice z pamięci" nie pisze o przyczynach rozstania.

Dla Kantora sztuka była wszystkim, kwintesencją i jedynym sensem jego ziemskiej egzystencji i zapewne dlatego nigdy nie widział się w roli ojca. Uważał, że dziecko oderwałoby go od sztuki i teatru. Kiedy Ewa zaszła w ciążę i zdecydowała się urodzić, doskonale zdawała sobie sprawę, że oznacza to koniec jej życia z Kantorem. I, o dziwo, wcale nie miała do niego o to pretensji! Sama Dorota w jednym z wywiadów stwierdziła, że jej mama doskonale wiedziała, dlaczego jej partner "może nie chcieć dziecka".

Ewa dobrze czuła się w tym małżeństwie?

- Wprawdzie nie mówiła tego wprost, ale wydaje mi się, że z czasem i ona także zaczęła się dusić w związku z Kantorem. Kiedy była związana z twórcą teatru Cricot 2, nie wierzyła w swój talent, żyła w cieniu wspaniałego małżonka. Zresztą on podkopywał jej wiarę w siebie: kiedy tylko coś narysowała - krytykował, chwytał za ołówek, by poprawić pracę żony zgodnie z własną wizją. Sam nigdy nie przyjmował krytyki, uważał, iż wszystko, co wychodzi spod jego ręki, jest idealnym dziełem sztuki. Ona to tłumaczyła syndromem dziecka porzuconego przez ojca. Paradoksalnie po rozstaniu z Kantorem odżyła jako artystka i odnosiła spore sukcesy. Odnalazła też szczęście, wiążąc się z Wojciechem Krakowskim, zresztą uczniem jej pierwszego męża. O Tadeuszu wciąż wyrażała się z wielkim uznaniem i atencją jako o genialnym artyście.

Jakie Kantor miał relacje z Dorotą? Kiedy osiągnęła pełnoletność, zmieniła nazwisko na Krakowska.

- Mówiąc o relacjach między nimi, przychodzi mi na myśl tylko jedno określenie: skomplikowane. On chyba nie traktował jej tak, jak ojciec swoje dziecko, przy czym nie mam tu na myśli niczego zdrożnego: wydaje mi się, że od początku podchodził do niej jak do dorosłej osoby, nie oczekując miłości, jaką córki darzą ojców. Kiedy przestała nazywać go "tatusiem" i zaczęła zwracać się do niego per "Tadeusz", nawet nie zwrócił na to uwagi, chyba mu takie podejście pasowało. Nie zdawał sobie sprawy, że nie wchodząc w rolę ojca, odziera swoje jedyne dziecko z niebywale istotnego elementu dzieciństwa. Kto wie, może sądził, że postępuje rozsądnie, a może, skoro sam nie zaznał miłości ojcowskiej, nie potrafił jej dać córce.

Decyzję o zmianie nazwiska Dorota podjęła już jako 13-latka, ze zrozumiałych względów realizując ją dopiero po osiągnięciu pełnoletności. Zrobiła to, żeby ukarać swojego tatę, ale zdaje się, że owa "kara" nie zrobiła na Kantorze żadnego wrażenia. Zresztą on sam często bywał w domu państwa Krakowskich, nie tyle ze względu na córkę, ile na przyjaźń łączącą go z ojczymem Doroty. Wzajemne relacje córki i ojca uległy poprawie, kiedy ona dorosła i została artystką, ale wówczas opierały się na zasadzie mistrz i uczennica, a nie ojciec i dziecko.

Ze wspomnień Ewy Krakowskiej wynika, że Kantor deprecjonował jej sztukę, poprawiał szkice. Czy kobiety mogły się przy nim rozwijać zawodowo?

- Owszem, mogły, ale pod warunkiem że ta realizacja była związana ze sztuką, i to uprawianą przez samego Kantora, artystę idealnego. Jakakolwiek samodzielność artystyczna oznaczałaby rozstanie.

A jaki był w domu? Gotował, sprzątał, cerował skarpetki?

- Raczej nie, zresztą, jak wcześniej mówiłam, już jego pierwsza żona zauważyła, że w tej kwestii nie ma co na niego liczyć. Z kolei Maria Stangret, bo tak nazywała się druga żona Kantora, wspomina, że kiedy przychodzili do nich goście, po skończonej wizycie artysta sam zabierał się do zmywania naczyń, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze, dlatego potem jego małżonka ponownie pakowała je do zlewu. O zmywarkach, przynajmniej w Polsce, nikt wówczas nie słyszał. Na włączanie się do domowych obowiązków Kantor nie miał zwyczajnie czasu, bo dosłownie od rana do nocy siedział w teatrze. Ale śniadania do łóżka swojej drugiej żonie przynosił.

Druga żona była jego studentką. Jak się poznali?

- To była, przynajmniej na początku, klasyczna relacja mistrz i uczennica. Zresztą Maria była nim zafascynowana od czasów licealnych. W 1946 roku wraz z całą klasą oglądała, wystawione na wawelskim dziedzińcu, przedstawienie "Cyda" Corneille'a, scenografia do którego była dziełem jej przyszłego męża. Ale wtedy nie miała okazji go poznać, los zetknął ją z nim dopiero, kiedy studiowała w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Po latach wspominała, że tak naprawdę to dopiero on wprowadził ją w świat sztuki. Co ciekawe, Maria w ogóle nie pamięta momentu oświadczyn, ba, nawet wątpi, czy takie oświadczyny miały miejsce. Para pobrała się niejako "z automatu" po czterech latach związku, w czasie wyjazdu do Paryża, w polskiej ambasadzie.

Byli małżeństwem aż do śmierci Kantora.

- Maria niemal od początku starała się zachować niezależność, aczkolwiek w kwestii malarstwa i sztuki Kantor był dla niej absolutną wyrocznią. I od razu osiągnęła sukces, zyskując uznanie krytyki. Potrafiła też być typową panią domu, skutecznie zdejmowała z barków swojego genialnego małżonka trudy dnia codziennego. Poza tym musiała tolerować mężowskie dziwactwa, a Kantor miał ich mnóstwo, np. prasował zmięte banknoty albo przepakowywał leki do własnoręcznie wykonanych pudełek, a do malowania używał tylko sterylnie czystych pędzli.

Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, i co mówi w wywiadach sama Maria Stangret, nie była ona ostatnią kobietą w życiu Kantora. Twórca teatru Cricot 2 związał się bowiem z młodszą od niego o 40 lat Anną Halczak. Była z zawodu teatrologiem i współpracowała z teatrem Kantora od czasów studenckich. Halczak stała się najbliższą, a zarazem najbardziej zaufaną współpracownicą artysty i jego muzą: to ją portretował na wielu obrazach cyklu zatytułowanego "Dalej już nic.", pierwszą literą jej imienia nazwał największą kolekcję swoich rysunków ("Rysunki dla A"), obejmującą jego dzieła z lat 1939-1990. I to właśnie jej powierzył wszystkie te rysunki, a nie żonie czy córce, co świadczy o istotnej roli Anny Halczak w jego życiu. Jednak para nigdy nie zamieszkała razem.

Czy Kantor był towarzyskim człowiekiem? Pisze pani o przyjęciach urządzanych w jego krakowskim mieszkaniu. Często się odbywały?

- Istnieją rozbieżne relacje: jego druga żona twierdzi, iż prowadzili w Krakowie otwarty dom, w którym przyjęcia odbywały się bardzo często. Natomiast przyjaciele i znajomi tej pary upierają się, że w domu twórcy "Umarłej klasy" nie było co liczyć na huczne imprezy przy suto zastawionym stole. Na gości czekał jedynie skromny poczęstunek, Kantor preferował bowiem spotkania na mieście, w kawiarniach czy restauracjach. A przyjęcia odbywały się chyba nie aż tak często, jak można by sądzić, skoro twórca Cricot 2 od rana do nocy przesiadywał w swoim teatrze.

Z dzisiejszej perspektywy jego metody pracy z aktorami i aktorkami są mocno kontrowersyjne. Czy agresja i wybuchy były akceptowane przez współpracowników?

- Faktycznie szefem i reżyserem był okropnym, co trzeba sobie otwarcie powiedzieć. Z czasem to się nasilało: na próbach krzyczał, nie przebierając w słowach, urządzał aktorom dantejskie sceny. Pewnie dzisiaj niektórzy pozwaliby go do sądu, albo przynajmniej nasłali na niego kontrolę z Państwowej Inspekcji Pracy, ale wówczas nikomu to nawet nie przyszło do głowy. Aktorzy wiedzieli, że mają do czynienia z geniuszem, że uczestniczą w czymś wielkim i ta świadomość skutecznie rekompensowała wszelkie niedogodności współpracy z Kantorem. Co więcej, wielu z nich, wspominając dzisiaj te kontrowersyjne metody zmarłego Mistrza, twierdzi wręcz, iż swoimi atakami niekontrolowanej wściekłości tworzył takie napięcie, że aktorzy dawali z siebie wszystko. I potem to przekładało się na jakość spektaklu.

Interesuje mnie też jego postawa polityczna w latach 80. Z jednej strony w grudniu 1980 roku wystawia jeden ze swoich spektakli na terenie Stoczni Gdańskiej, a z drugiej - w stanie wojennym odbiera medal od ministra kultury i sztuki. Jak to sobie tłumaczył?

- Dotykamy tu dość kontrowersyjnej kwestii, bo przecież Kantor był w stanie wojennym dosłownie rozpieszczany przez władzę, z czego nader chętnie korzystał. A ponieważ wystawiał wówczas spektakle bardzo często, koledzy artyści przypięli mu nawet łatkę kolaboranta, którym oczywiście nie był. Jako artysta z krwi i kości przez całe życie wyznawał zasadę, że sztuki nie wolno mieszać z polityką. Współcześni badacze przyznają też, że ówcześni decydenci snobowali się na Kantora. Tak naprawdę nie rozumieli jego sztuki ani koncepcji stworzonego przez niego teatru, ale skoro zyskał taki rozgłos na świecie, to wypadało go trochę dopieścić. Zwłaszcza że zagraniczne występy Cricot 2 przynosiły państwowej kasie cenne dewizy.

A odpowiadając na pana pytanie, jak Kantor to sobie tłumaczył, muszę stwierdzić, że niczego sobie nie tłumaczył. Nie musiał i nie miał takiej potrzeby, uważał, że jako artysta wybrał słuszną drogę.

***

Iwona Kienzler. Autorka ponad 80 książek - publikacji non-fiction z zakresu historii, jak również leksykonów i słowników. Pisze także reportaże z podróży oraz artykuły dotyczące spraw gospodarczych i historii Polski, a także odwiedzanych przez nią krajów i regionów. Historia opisywana w książkach Iwony Kienzler to historia widziana oczyma kobiet.

Arkadiusz Gruszczyński. Dziennikarz i animator kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji