Artykuły

Brandys zaprasza do psychiatry

"Inkarno" wg Kazimierza Brandysa w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze Telewizji. Pisze Piotr Zaremba w tygodniku Sieci.

Lenie Frankiewicz zawdzięczam w zeszłym roku jedno z moich ulubionych przedstawień teatralnych - "Jak być kochaną" w Teatrze Narodowym, według opowiadania Kazimierza Brandysa. Jak widać, zasmakowała w tym autorze. W ten poniedziałek obejrzycie w Teatrze Telewizji "Inkarno" nakręcone pod jej batutą.

Napisane w roku 1962 jako dramat, wystawione przez kilka teatrów, potem zostało zapomniane. Siedem lat później Brandys stworzył jego drugą wersję jako opowiadanie. Głód poszukiwania dobrych tekstów scenicznych skierował uwagę na pisarza bez wątpienia bardzo sprawnego. Panią reżyser trzeba jednak ostrzec.

Porwała się na utwór będący po części komedią, w każdym razie naszpikowany komediowymi akcentami, którego akcja dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Nazywanym kiedyś, jak mówi kierujący nim Profesor, domem wariatów, nawet jeśli jego formalna nazwa brzmi: Klinika Leczenia Nerwic.

Żartów i gagów z udziałem pacjentów jest tu sporo. Tym- czasem oświecona opinia reaguje na nie coraz gorzej. Owszem, mają te zabawy bogatą tradycję literacką. Ale skoro nawet film "Joker", traktujący serio problem szaleństwa, nie uniknął ataków Ba, Wojciech Pszoniak, przedrzeźniający w zbożnej wszak intencji zdemaskowania PiS umysłowo chorego, został skarcony.

W roku 1962 takiej poprawności akurat nie było. Brandys zbudował fabułkę trochę o potędze psychiatrii łamanej przez psychologię, trochę o pytaniu egzystencjalnym, kim jestem, a trochę o tym, jakież to każdego człowieka może spotkać qui pro quo. Dzieje się to niby w PRL (milicja), ale tak naprawdę wszędzie i zawsze. Można w tajemniczych odzywkach i dylematach doszukiwać się sensów.

A można, jak grający w przedstawieniu aktor Arkadiusz Janiczek, odpowiedzieć na przed- premierowym pokazie: O czym to jest? O tym, że każdy jest wariatem.Aby nas o tym przekonać wszystko zaaranżowano w ponurych wnętrzach prawdziwego szpitala Drewnica w Ząbkach.

To taka opowiastka, w której cały czas mamy wrażenie, że docieramy do zakrętu, a zza niego wyjrzy coś naprawdę istotnego. Moim zdaniem więcej tu mistyfikacji niż głębi. Ale trzeba przyznać, dialogi są chwilami błyskotliwe. No i ten lęk, można by rzec, pierwotny, którym podszyta jest znaczna część naszej kultury. Jak łatwo przekroczyć granicę między zdrowiem a chorobą - mowa o psychice. A jak łatwo komuś chorobę wmówić? A jak prosto wziąć każdego z nas za kogoś innego, choćby za mordercę. Brandysa pasjonowało to na rok przed moim urodzeniem.

Nie zatracajmy tego lęku w śmichach-chichach. Choć, pamiętajmy, teza, że normy psychicznej całkiem nie ma, a każdy może być zdrowy lub chory, to krok do podważenia społecznego porządku. Ale i do wybitnych dzieł, by przypomnieć "Lot nad kukułczym gniazdem".

Frankiewicz sprawnie poprowadziła widowisko, mniej symboliczne i jednak mniej posępne od "Jak być kochaną". Choć niczego nie wyjaśniła, nie zostawiła mnie z poczuciem niedosytu. Szaleństwo świata? Proszę bardzo.

Jako główni aktorzy zostali przedstawieni Gabriela Muskała i Jan Frycz, gwiazdy z "Jak być kochaną". Ale show kradnie jak zawsze pełen sardonicznego wdzięku, coraz wytrawniejszy jak najświetniejsze wino, Jan Englert w roli Profesora i Wiktoria Gorodeckaja w roli piekielnie zimnej, a potem pogrążającej się w szaleństwie doktor Małgorzaty. Jest i galeria chorych, wśród których wybijają się Arkdiusz Janiczek oraz sędziwy Jerzy Łapiński. Jest wszystko, aby mieć poczucie udziału w dobrym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji