Ewolucyjna zbieranina białek, toksyn i wydzielin
Zapowiadano spektakl naukowy, ale też wesoły i wzruszający. Czemu nie, niech będzie. Ale po mniej więcej 40 minutach Mateuszowi Pakule, reżyserowi i autorowi, zabrakło pary, spektakl zrobił się rozlazły i nudny.
Pakuła zaczął od początku — od pierwszych przejawów życia na Ziemi. Jak mówić o ewolucji, to porządnie. Na scenie, na tle wielkiego modelu komórki, Juliusz Chrząstowski i Michał Majnicz (w rolach białek motorycznych) demonstrują, jak białko ewoluuje, rośnie w siłę, dzieli się, mnoży, tworzy komórki i mikroorganizmy, a potem coraz większe i bardziej skomplikowane twory — naszych praprzodków.
Białka odziane są co prawda w paskudne kostiumy — błyszczące, nieco sflaczałe kombinezony, ale głos narratora zapewnia nas, że białka naprawdę tak wyglądają. Może. W każdym razie ciepły głos Jana Peszka, który niczym Krystyna Czubówna spokojnie i wdzięcznie opowiada o ewolucji (oraz potrzebie nauki w dzisiejszym świecie, w którym silna jest frakcja antynaukowa), brzmi przekonująco. Jest całkiem miło i pouczająco. Ale czy po to idziemy do teatru, żeby obejrzeć coś w rodzaju filmu popularnonaukowego, tyle że na żywo i z komicznym zacięciem?
Ewolucja i owulacja
Okazuje się, że i reżyserowi-autorowi towarzyszyła taka myśl, że pragnął czegoś więcej, ale czego — to już pozostało jego tajemnicą. Spektakl rozpada się na poszczególne scenki, Pakuła wprowadza kolejne postaci, już nie tak prosto działające jak białka, ale jakby o nich zapomina, wątki grzęzną w żarcikach i wygłupach, nie bardzo wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi. Kim jest Ekoterrorystka (Anna Paruszyńska)?
Wejście ma mocne: pojawia się cała pomalowana na czarno, błyskając oczami i grożąc (jak to terrorystka) zdetonowaniem bomby. Warkocze wskazują na Gretę Thunberg, ale co ma z tego wynikać? Że troska o ekologię to domena histerycznych dziewczyn?
Co ma do roboty na scenie Karol Darwin (Łukasz Szczepanowski) poza wdzięcznym tańczeniem i wysłuchiwaniem depresyjnych żalów Dinozaurzycy (Małgorzata Gałkowska)? Pełna chichotliwego erotyzmu Komórka Jajowa (Małgorzata Zawadzka), która upomina się o podjęcie tematu owulacji, a nie tylko ewolucji, jest, owszem, zabawna, ale w jakim celu?
W stronę kabareciku
Im dalej, tym coraz bardziej spektakl oddala się od deklarowanej przez Pakułę „naukowości” czy choćby refleksji nad nauką, zmierzając w stronę kabareciku (białka wchodzą w role raperów, a potem przaśnych mądrali hejtujących zdobycze nauki), a następnie w stronę koncertu. Długiego (dobry kwadrans fortepianowego solo, piosenki i solo na perkusji) i nieprzesadnie udanego.
Na końcu Szczur (Szymon Czacki) poucza ludzkość — również w temacie wyższości „szkiełka i oka” nad „czuciem i wiarą”. Może szczury zastąpią ludzi, ale czy będą czytały Mickiewicza, żeby docenić elokwencję swojego przedstawiciela?
Spektakl sprawia wrażenie pospiesznie pozszywanego i połatanego, rozmaitość tonacji, środków i gatunków estetyki nie tworzy bynajmniej bogactwa, ale męczący chaos. Nie tylko tytułowego „pierwszego poziomu”, ale wszystkich poziomów.