Artykuły

Pożegnanie

1 stycznia odszedł Mariusz Bolałek, trzydziestoletni aktor Teatru Krzyk z Maszewa. Grał w spektaklu "Osad". Wspomnienie Marka Kościółka.

Spotkaliśmy się po raz ostatni 25 grudnia u niego w domu. Czułem w tym jego mieszkaniu samotność. Chyba przez większość swojego krótkiego życia była samotny. Co prawda sam nie był, bo różni ludzie pojawiali się i znikali z jego otoczenia, tak jak i ja, jak nasz teatr. Wychodząc od niego w ten świąteczny dzień nie wiedziałem, że widzę się z nim po raz ostatni, ale to, co wówczas czułem i pamiętam, to jednak bezsilność na zjawiska i rzeczy, które chciałbym, by były innymi. Kojot był bohaterem tragicznym, a może nawet odgrywała się w jego życiu tragikomedia. Ten grudniowy wieczór zapamiętam do końca życia, zapach jego mieszkania i chwilę milczenia, kiedy oboje siedzieliśmy naprzeciwko siebie. On wiedział, że ja zaraz wyjdę, ja wiedziałem, że on zostanie tam znowu z własnymi myślami. Mimo tego chcę go pamiętać, jako człowieka, który przede wszystkim chciał żyć mimo przeciwności losu i zdarzeń.

To on potwierdził swoim zaangażowaniem i siłą, że w życiu i sztuce poza obeznaniem, wychowaniem, czy poziomem wiedzy liczy się przede wszystkim intuicja, własna energia i siła, jaką każdy z nas może wyzwolić z siebie. To on udowodnił wielu osobom, że można zrobić wiele, jeśli posiadamy w sobie determinację i wielką chęć uczestnictwa. I tak właśnie było przy tym, kiedy zaproponowałem mu udział w spektaklu OSAD. Stworzył tam postać, która nas wszystkich zaskoczyła, zdumiała, bawiła, a nawet w pewnym sensie zawstydzała. Nie zapomnę tych prób, jego poświęcenia i fizycznej sprawności. Było w nim pewne szaleństwo życia i determinacja, by zmieniać, walczyć, uczestniczyć i być. Teatr stał się dla niego ważną przestrzenią. I dzięki niemu poznał ludzi, których prawdopodobnie nigdy by nie spotkał, a i środowisko teatralne miało okazję zetknąć się z osobowością, która na nie mogła tutaj pasować. Pasował, bo był bardzo obecny, jakby wżerał się w to środowisko. Mógł to robić, bo miał osobowość.

A później pojawiła się w jego życiu kobieta i śmiem twierdzić, że przy całej złożoności tej relacji, to właśnie był najpiękniejszy okres jego krótkiego życia. Widziałem i czułem to w jego oczach. Wspólne marzenia, plany i kolejny ważny etap w jego życiu. A przecież miał wówczas zaledwie dwadzieścia kilka lat. Niebywałe. Może podświadomie się spieszył. Nie wiem. Był oddany kolejnej sprawie, tak jak dla teatru, tak dla swojego związku i uczucia, którego tak bardzo potrzebował i pragnął. Bo przecież był wychowankiem Domu Dziecka, o którym z dumą wspominał. Nie zapominał i nie wyrzekał się jego, on wręcz tam co jakiś czas powracał i wspierał jego wychowanków. A uczucia i miłości był głodny. Miał już niezłą pracę i plany. Zaczął nowe życie.

I w tym nowym życiu był ten skok, który zmienił wszystko. Odwrócił bieg wydarzeń. Czy ktoś go chciał doświadczyć? Absolut? Kiedy odwiedziłem go wówczas w szpitalu nie był pewny jeszcze, że już nie wstanie na nogi. A później z każdym tygodniem i miesiącem walczył. I nie bez pomocy naszej udało mu także poruszyć wiele osób. Ludzie to robili dla niego, angażowali się i pracowali, by nie czuł, że jest sam. Wierzyłem wówczas, że to ma sens. Sam przy nim nauczyłem się obchodzenia z osobą z niepełnosprawnością. Cewnik, ubieranie w ponad godzinę, ćwiczenia, rehabilitacja. To wymagało od niego czasu, cierpliwości. Dla człowieka, takiego, jak on, czyli żywiołu, to było jak wyrok. Ale nie poddawał się. I imponował swoim pozytywnym myśleniem. I chyba, jak przy każdym podobnym zdarzeniu, na początku jest wiele nadziei i wiary w przyszłość. Ale czas zweryfikował to wszystko. Bałem się tego i teraz, gdy piszę te słowa, to zastanawiam się, czy mogłem zrobić więcej. Pewnie tak.

Z czasem miłość jego życia odeszła. Przestał grać w rugby na wózku, przestał chyba zdrowieć tak, jakbyśmy sobie tego wszyscy wymarzyli. Był tylko człowiekiem i zaczął coraz bardziej dryfować. Nie będę ukrywał, że lubił się bawić, ale to życie potrafiło go także spalać, wiem co piszę. Powody? Nie wiem i się nie dowiem, mogę jedynie przypuszczać. Pamiętam, jak już po kilku latach, kiedy zapytałem go wprost, czy nie potrzebuje pewnych rzeczy zweryfikować, a innych zaprzestać, powiedział mi ze łzami w oczach "Marek ja lubię życie, lubię się bawić, lubię szaleć. Nie mogę udawać, że jestem spokojny, smutny, tak nie chcę. Lubię się napić i..." Wiem, że czuł się coraz bardziej samotny, nie radził sobie z problemami finansowymi, pewnymi znajomościami, które ogarnęły jego życie. Nie potrafił odmawiać uczestnictwa, także innym. Może żył po swojemu, może zamknął się w jakimś dla nikogo niedostępnym świecie? Kilka miesięcy temu w lipcu 2019 zadzwonił do mnie z płaczem i powiedział "Marek pomóż mi". Byłem wówczas na swojej wyprawie rowerowej. Pomogłem mu w kontakcie z Wojewódzkim Ośrodkiem Uzależnień w Stanominie. On upadał coraz bardziej na zdrowiu. Ale zaczął ponownie walczyć, podnosić się. Skąd my to wszyscy znamy? Pod koniec roku ukończył 8-tygodniową zamkniętą terapię w Stanominie. Dzwonił do mnie co jakiś czas z Ośrodka. Dzielił się ze mną, że nie jest łatwo, ale że chce być trzeźwy. Bardzo mu dopingowałem, bo wiedziałem, że to dopiero początek, że przed nim teraz coś, co nazywam w trzeźwieniu codziennością zmian swojego umysłu. I właśnie dlatego obawiałem się jego powrotu do domu. W rozmowie po powrocie powiedział mi, że jest czysty. Wierzyłem mu. I wierzyłem, że wygra proces o odszkodowanie za ten feralny skok, który pozwoli mu również wziąć tak potrzebny oddech. Miał na to duże szanse.

Mówił mi w jednej rozmowie, że chciałby wyjechać z Maszewa, zacząć nowe życie. Chciał znowu fruwać.

Kojot był Don Kichotem, ale było w tym coś pięknego. I to odczucie będzie mi towarzyszyć do końca. On mnie naprawdę wielu rzeczy nauczył. Pamiętam, jak w przypływie emocji i euforii na jednym z Festiwali, zagarnął swoją osobą całą salę do tańca i swoim ciałem poniósł się w swoim szaleństwie. Bo miał w sobie trudny do zdefiniowania żywioł. Może zabrakło mi odwagi, a może czegoś jeszcze, by być bliżej niego. Nie wiem i ze smutkiem w sercu to piszę.

Kojot, jeśli to czytasz, to chcę byś wiedział, że Twojego serca, mimo, że już nie bije, nie da się zapomnieć. Ty szaleńcze, chodź zrobimy wspólną łapę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji