Artykuły

Cherry Coke

"Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa w reż. Krzysztofa Rekowskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Krzysztof Rekowski nie jest wielkim reżyserem i to jest jego ogromna zaleta. Ci tak zwani wielcy zbyt są artystami, by ustąpić innym miejsca: najwyżej po swoim trupie dadzą błyszczeć komuś, kto nie jest nimi samymi. Jeśli chcesz widzieć Czechowa, nie idź na spektakl "wielkiego artysty", bo nie uświadczysz tego, po coś przyszedł. Zobaczysz "wizję", ale nie Czechowa. Wolę normalnych, zwykłych reżyserów, którzy mi wezmą i wystawią dramat. "A wiosną chcę wiosnę, nie Polskę zobaczyć" (Lechoń). Jestem zwykłym widzem, który idzie na Czechowa i będzie zadowolony, jeśli go dostanie - będzie wiedział, na co wydał i na co poświęcił.

(Właśnie do mnie dotarło coś oczywistego... O co chodzi z tą wielkością? Jeżeli doceniasz wielkiego artystę, sam się stajesz wielkim widzem. Robiąc skrót myślowy: doceniasz sam siebie).

Krzysztof Rekowski nie jest wielkim reżyserem - jest w porządku reżyserem. Co prawda ostatnio trochę go zjechałem, ale taki mamy zawód, taki podział pracy... Spektakl był naprawdę słaby ("Panny z Wilka", Olsztyn), czego nie powiemy o "Wiśniowym sadzie" (Kielce).

Czechow Rekowskiego to jest skromne przedstawienie, niefestiwalowe, gdzie każdy dostaje szansę, w pierwszej kolejności pisarz, w drugiej - jego tłumacz, potem aktorzy, a potem widzowie. Reżyser jest po to, by każdemu zrobić dobrze, a sobie na koniec. Najlepiej ma główna: aktorka w roli Raniewskiej. Zachowano utartą hierarchię, że gwiazda jest gwiazda i gra ją najlepsza, Joanna Kasperek. Jeśliby Czechowa robił Michał Borczuch, powstałby "Wiśniowy sad", ale bez Raniewskiej. Ja nie fantazjuję - tak wystawił "Fausta", traktując postać z tytułu skrótem Ctrl+X.

Widz ma szansę skumać, co do niego jest mówione, bo to jest spektakl dla ludzi, a nie dla ludzi teatru. Raniewska przyjeżdża zupełnie jak w tekście, a potem wyjeżdża też, jak napisano. Spektakl jest o stracie wiśniowego sadu, o końcu słodkiej epoki, która czuje, że się kończy, o życiu jako przegranej, o ludziach jako przegrywach. 1903 rok, Czechow czuje, że umiera, bo od czego jest lekarzem, ale jako pisarz czuje szersze umieranie. Przyjdą, wytną, zaorają, "nabudują letnisk". "Przerobią ocean na te swoje frytki" (Paweł Demirski, "Triumf woli").

Zastanawiam się, z którego oglądu napisać recenzję. Byłem na premierze oraz tydzień później, na tak zwanym drugim secie. Poszedłem dwa razy i po czasie lepsze, podobnie jak wino, odwrotnie niż cola. Wyciągam z tego BHP dla siebie, że premiery - niekoniecznie. Premiery przedstawień są niemiarodajne.

Poważnie potraktowali bankiet i recenzje, korzystając z uwag ludzi: w pierwszej części mówią głośniej, a w drugiej muzyka - ciszej, co dowodzi, że komentowanie teatru miewa sens, bywa pomocne. Spektakl się rozwija i na moje oko - będzie się rozwijał.

Jak oni subtelnie grają! Aż mi nie wypada pisać tak jak dawniej. Przekleństwa już były, ciągłe złośliwości, już mi się nie chce, też chcę się rozwijać. Teraz będzie ładnie, pracuję nad stylem środka, niepotrzebą bycia skrajnym. Tak więc aktorstwo subtelne - kreacje aktorskie.

Duniasza Gronowskiej. To ona ustawia "czechowowską pauzę", siedzi i czeka, i otwiera spektakl. Jest uroczo głupkowata, ale też poczciwa, fajna. Jak byśmy nazwali żeński odpowiednik "brata łaty"? No, to właśnie ona. Siedzi z nią Jermołaj, mniej demoniczny niż zazwyczaj go malują. On mówił Raniewskiej, tłumaczył to ile razy, że należy wydzierżawić, nie chciała, to ma. Gra Krzysztof Ogłoza ściągnięty z Warszawy, czyli Żyd jest blondyn. W ostatecznym rachunku ważniejszy jest od dziedziczki, która główne, co potrafi, to rozkosznie nie mieć zdania. A "nie ma zdania" w wersji Joanny Kasperek, najlepszej! Jej interpretację można spokojnie wyciąć skalpelem, zalać formaliną i postawić w Svres za wzorzec. Na jej grę nie ma wpływu polityka tożsamości, bo nie od tego jest się aktorką, żeby realizować zamówienie "ducha czasów". Dobra aktorka musi umieć i z duchem czasów, i bez związku z duchem. Nie żeby grała w stylu z "epoki", lecz jakoś ponadczasowo: wszechuwodzącą kobietę, która na tym uwodzeniu wychodzi jak Zabłocki na mydle. (Śmiem twierdzić, że jestem większym niż Tomek Domagała fanem Joanny Kasperek; nie tylko, że cięższym; mam na to linki od 2015 roku!) Starsza córka, Waria ("podstarzałe cipsko", cyt. za Weroniką Szczawińską), jest sztywna jak bela, co jest zgodne z rysunkiem postaci, młodsza, dla kontrastu, zwiewna, Leonid, brat Luby, to typ starego wujaszka, a Jasza, służący, tutaj służy, a tam rządzi. Andrzej Plata wypala prawdziwe cygaro. Wiecie, jak to śmierdzi? Ja, niepalący, jestem zwolennikiem palenia w teatrze. Ładnie to wygląda.

Czechow w przekładzie Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, który tutaj grają, ukazał się ostatnio w wydawnictwie Officyna. To jest product placement, wsad towarowy, ale szczery, z serca. Doczytajcie, bo w spektaklu musieli porobić skróty, skoro się mieszczą w dwóch godzinach z przerwą. Tak więc polecam pierwsze pełne po polsku wydanie Czechowa, od sam nie wiem kiedy. Pełniejsze niż BN-ka, a dużo tańsze, a wierne do tego stopnia, że pieczołowicie traktujące również błędy językowe i ślamazarność wysłowienia. Pogląd:

"Jepichodow: Poranny przymrozek, trzy stopnie mrozu, a wiśnia oblepiona kwiatami. Nie mogę zaaprobować naszego klimatu. (wzdycha) Nie mogę. Nasz klimat nie może przyczyniać się w sam raz. Panie Jermołaju, pozwoli pan sobie napomknąć: trzy dni temu kupiłem buty, a one, śmiem panu zaręczyć, skrzypią tak, że nie ma żadnej możliwości. Czym by posmarować?" (akt I).

W kieleckim "Wiśniowym sadzie" wszystko jest wiśniowe: i serpentyny, i podszewki, i wcale bym się nie zdziwił, gdyby łoili wiśniówkę albo chociaż Cherry Coke. Proszę pamiętać, że wiśniowy sad jest biały, gdy jest w pełnym kwiecie, co zostanie nam wyświetlone z tyłu na ekranie. Daje to miły dla oka i retro klimat. Trzymam się tych starych kurzów, kurze nowe bowiem to jest szpital psychiatryczny. Musisz lubić kogoś za coś, ale nie możesz powiedzieć, że to właśnie za to.

Ostatnio odkrywam, że spektakle nie muszą być złe ani dobre, boskie ani straszne. Mogą być średnie, niezłe, takie sobie, fajne, dupy nieurywające, ale do strawienia, znośne, przyjemne, miłe, w porządku lub spoko. Niewybitne, niestraszne, ale też nieżadne. I to nie jest brak opinii, tylko rzeczywistość, która zwłaszcza zimą jawi się w skali szarości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji